Śmiech nagle się skończył. Opuściła powieki, usiłując ochronić oczy przed gorącym zjadliwym znakiem. Nie ma nawet sił myśleć, niech się dzieje, co ma się dziać. Ona, Iwga, już nic zmienić nie może. Przymknęła powieki - i przed jej oczami pojawiło się żmijowe ciało. Krok, krok, jeszcze jeden krok... Drgnęła. Napięła się, chciała usiąść, chciała przetrzeć twarz, ale dłonie sterczące z dybów były kompletnie obce. Niewładne, niedostępne, martwe jak dwie nabite piaskiem rękawiczki.
Bezsilnie odrzuciła głowę. Ułożyła się na plecach na wibrującej podłodze, skrzywiła się, kiedy na szczególnie mocnym wyboju jej głowa podskoczyła na twardej podłodze jak drewniana kula. Dobrze by było się zdrzemnąć... Nie myśleć o niczym... Odpoczywać...
I sen ulitował się nad nią.
A ciało, zakute w dyby, zaczęło się dziwnie zachowywać.
Rozdęło się, spuchło niczym obłok, nie znając miary, rozdymało się coraz mocniej i mocniej, wypełniało sobą całe wnętrze wozu, wyciekało przez szczeliny na zewnątrz, wzbijało się w niebo, rozpływało po drodze. Iwga cicho pojękiwała i chciała, żeby sen się zmienił. Żeby był inny, nie taki straszny, żeby mama i tata, i lato...
A potem strach minął.
Iwgi ciało rozpłynęło się po świecie. Nic, wchłaniało świat. Iwga czuła, jak gasną blade ogniki na horyzoncie - jakby jedną po drugiej wyszarpywano białogłowe szpilki. Jak niebo drży, jak stygnie ziemia, jak łaskocze - co to? - ruczaj... I swędzi miasto. Pełne... czegoś... kogoś, nie może wyczuć dokładnie, tylko marszczy się z powodu tego swędzenia...
Jej palce ożyły. Każdy paznokieć, każdy włosek był żywy i patrzył na świat własnymi oczami... Dziesiątki jaskrawych obrazków, drogi i pożary, i nadzieja, i wezwanie, i nadzieja...
Żółte cielsko ogromnej żmii. Krok... jeszcze jeden.
Iwga poczuła tęsknotę i czułość. Niemal jak wtedy, kiedy matka patrzyła na nią od progu... Żmijowe ciało nakładało się na wspomnienia o matce, oplatało ją pierścieniami, ale to nie jest straszne, to...
Ciężarówka zwolniła. Zatrzymała się i po chwili Iwga krzyknęła.
Tęsknota i czułość. Zbyt mocno pochłaniające. Zbyt głęboko i boleśnie, teraz zna już prawdę o świecie, a to jest wspaniałe i kompletnie nieznośne, jakby ślepiec, odzyskawszy na starość wzrok, po raz pierwszy zobaczył niebo...
- Czego się drzesz?..
Widzenie urwało się i przez kilka sekund Iwga leżała z zamkniętymi oczami, usiłując je zapomnieć. Zbyt było piękne, nie wolno nosić tego w sobie, zbyt wiele dla rudego dziewuszyska...
Widzenie ulitowało się i zniknęło. Pozostawiło po sobie rozmazany cień.
* * *
- Patronie, prosił pan, żeby zgłaszać... Wiedźma na pańskie zamówienie. Przywieźli z jakiejś wsi... Ruda. Prosił pan, żeby zgłaszać...
Klaudiusz z trudem uniósł ciężką głowę.
- Do celi przesłuchań, do Glura. Teraz jego dyżur... Chociaż nie, poczekaj. Najpierw popatrzę.
Dwie noce pod rząd, bezsenne... Czy może więcej? A kiedy ostatni raz spał choćby pięć godzin, kiedy to było, w jakim życiu?..
Wydostał się zza biurka. Wyciągnął z szuflady flamaster, podszedł do obitych dermą drzwi, skoncentrował się, z wysiłkiem narysował znak zwierciadła. Nie wyszedł najlepiej, ale przez dwadzieścia minut będzie działał. Zaczerpnął powietrza, w myślach utworzył między sobą i zwierciadłem znak soczewki... Tak, dobrze. Wdech. Wydech. Na początku to trochę boli, wola miota się tam i z powrotem, odbija siebie, przepuszcza przez soczewkę, to uczucie równie przyjemne jak palce w maszynce do mięsa. Ale kończy się, już lepiej. O, pojawiły się nowe siły. To jego własne, wielokrotnie wzmocnione przez soczewkę możliwości, teraz jest silny i świeży, teraz dawajcie mi tu wiedźmę-matką...
Uśmiechnął się krzywo.
Zmiótł znak soczewki. Rozmazał znak zwierciadła tak, że zaczął przypominać krzywy i niezbyt przyzwoity rysunek, ścienne malowidło niedorozwiniętego wyrostka. Trzeba poprosić sekretarza, żeby zmył...
Dawno już stracił nadzieję, że zobaczy Iwgę. Ale jednak - wstał i idzie po schodach, ponieważ winda już dawno nie działa... Żadna winda w ogromnym budynku... Nie ma światła, a pochodnie z rytualnych dekoracji zmieniły się w powszednią konieczność, teraz w jego gabinecie w nocy też kopci pochodnia...
Nieważka jedwabna peleryna. Najpierw Klaudiusz ją odrzucił, po co te ceregiele? Potem, zastanowiwszy się, narzucił. Jeśli Wielki Inkwizytor pozwoli sobie na lekceważenie tradycji, to czego ma oczekiwać od prostych strażników?
Maszerując umyślnie pewnie i twardo, minął posterunek przy bloku więziennym. Pytająco zerknął na dyżurnego - ten wstał, blady, prawie nieznajomy Klaudiuszowi inkwizytor.
- Do sto siódmej, mam towarzyszyć?
Klaudiusz skinął głową. Sto siódmy to cela - głęboki loch, poważny, nie dla drobiazgu.
I już na żelaznych spiralnych schodach, prowadzących do lochu, poczuł tę wiedźmę.
Fatalną wiedźmę. Och, niedobrą, nie po prostu mocną, ale mocną jak diabli. Ni to sztandar, ni to tarcza, gdzie oni ją znaleźli, skąd się biorą takie zarazy, mutanci, monstra, typy mieszane, potworne studnie, nieludzka złość?..
Mało znany inkwizytor pokiwał głową z żalem:
- Dostała się im, wie pan, w Podralcach, nieprzytomna... I zamiast od razu załatwić... Przepraszam, patronie, przecież pan kazał - wszystkie rude - dostarczać... Będzie pan ją oglądał?
Klaudiusz skinął głową.
Zgrzytnął klucz. Sto siódma cela, tryb utrzymania „surowy-przumus.” Cztery lustra, stacjonarne dyby, w sufit wmurowany znak „prasa...”
Odsunął mało znanego dyżurnego ramieniem. Pochylił się ku zakratowanemu oczku w pancernych drzwiach.
Wiedźma dawno już wiedziała o jego obecności. I patrzyła, nie odrywając spojrzenia, odwróciwszy głowę tak mocno, jak pozwalało całe to okrutne oporządzenie.
Klaudiusz poczuł, jak jego serce staje. Nie bije, nie tłucze, nie skacze, nie zamiera - po prostu stoi. Sekunda, dwie, nie ma uderzenia...
Wiedźma mrugnęła. Spuściła powieki, znowu popatrzyła - oczy miała wilgotne. Oto jednocześnie wytaczają się dwie przejrzyste kulki, spływają po policzku, biegną w dół, dwa strumyki, cieniuteńkie i szybkie, docierają do uśmiechających się warg, kropelkami spadają z brody...
- No i dlaczego płaczesz?
- Ja myślałam... że już nigdy pana nie zobaczę.
* * *
Nie była zmęczona. Po prostu poczuła potrzebę powrotu - i z pewnym żalem porzuciła swój wielki świat, wciskając się w swoje znane, małe, udręczone dybami ciało.
Dyby najpierw bardzo jej przeszkadzały. Związane ręce zmieniały się w niewolną wolę, a potworny znak, wmurowany w sufit, przygniatał jak ciężka prasa. Gorycz i ból więźniarki odbijały się od ścian i wracały z dziesięciokrotną mocą. Tak było przez pierwsze godziny przebywania w celi - a potem udało jej się wymknąć do wielkiego świata i, ze zdziwieniem wpakowawszy w siebie całe morze sprzecznych pobudek, zawisnąć między płótnem nieba i płótnem ziemi. By, z kolejnym wstrząsem, uświadomić sobie swoją poprzednią ślepotę.
W ludzkim ciele nie ma zmysłów zdolnych do wchłonięcia tych odczuć. Ludzki mózg nie jest stworzony do takiego zrozumienia; pewnie kręciłoby się jej w głowie i płynęły łzy, ale ani głowy, ani oczu już nie miała, były natomiast sploty dróg, węzły strachu i wiary, rozpływająca się kroplami nadzieja, okruchy żalu i jeszcze wiele niejasnych sił, których nazw Iwga nie znała, a tylko czuła swoją nad nimi władzę.