Nic dziwnego. Zwłaszcza w połączeniu z niezrozumiałym faktem, że Klaudiusz Starż jeszcze żyje. Żyje i jest aktywny - po spotkaniu twarzą w twarz z...
Piwnice Pałacu przestały istnieć. Piwnice są zasypane, oto dlaczego tak dziwnie przekrzywiła się podłoga w jego gabinecie; z piwnic uciekły wszystkie wiedźmy, ziemia się wypiętrzyła, Wielki Inkwizytor wydostał się w ostatniej chwili - a przecież istota znajdująca się obok niego łatwo mogła go załatwić, rozsmarować jak stonogę...
Odsapnął i mocno potarł nasadę nosa.
Telefon wciąż dzwonił.
Klaudiusz przyjrzał się wszystkim po kolei ścianom pokoju, ozdobionym ochronnymi i wspierającymi znakami. Zerknął na drzwi sekretariatu, za którymi drzemał inkwizytor Glur, wciąż wierny wiżneńskiemu Pałacowi. Odszedł od okna, za którego czarnymi kolumnami wspinał się w niebo dym. Podniósł słuchawkę.
- Wiżna? Wiżna?
- Wiżna - odezwał się odruchowo.
- Chwileczkę...
Pauza. Inny głos, jeszcze głośniejszy:
- Wiżna?
- Wiżna - powiedział Klaudiusz już nieco rozdrażniony.
- Starż?!
W tym momencie poznał wrzeszczący do ucha głos. Dziwne, Tomasz z Alticy nigdy nie wrzeszczał. Mógł co najwyżej patetycznie podnieść głos i to tylko wtedy, gdy wymagały tego prawidła sztuki oratorskiej.
- A... Cześć, uzurpatorze.
- Starż, mówimy przez satelitę... Ledwo wymacaliśmy... kanał... żyje pan... to dobrze...
- Dla kogo dobrze? - zainteresował się złośliwie Klaudiusz. Tomasz nie zauważył jego ironii.
- Starż, książę zginął wczoraj... samochód... wybuchł.
- Szkoda - powiedział Klaudiusz po chwili. - Bardzo go żałuję, Tomaszu. Następca?
- Nie ma następcy, niczego już nie ma... Chcemy pana wyciągnąć. Póki... jeszcze... jest paliwo do śmigłowców...
- A armia? Kto dowodzi armią?
- Nie wiem! Nic nie wiem!..
Klaudiusz wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki płaskie pudełko - ręka mu drżała.
Podniósł do oczu: w kąciku ciągle pulsował przekreślony kwadrat.
Centrum działa. Czyli czynny jest i silos rakietowy.
- Starż, Starż! Nastąpiło wielkie wyjście wiedźm... wszystko się ruszyło, matka... myśmy zeskanowali... z powietrza... granica okręgu Ridna, osiedle dacz... W Wiżnie już dłużej nie można przebywać, przyślemy po pana śmigłowiec...
- Przysyłajcie - powiedział Klaudiusz głucho. - Jest tu Glur i kilku ludzi z jego oddziału. Przysyłajcie...
- Trzymajcie się, Starż!
Ostatnie słowa bardziej przypominały paniczny wrzask niż okrzyk mający dodać otuchy.
Klaudiusz położył słuchawkę na otwartej księdze. Na dzienniku Atrika Ola - „macierz-wiedźma, przyczaiła się tak blisko, że nie mogę spać, wyczuwając jej woń...”
Dopiero teraz Klaudiusz zrozumiał, co miał na myśli starzec. Woń. Ciężka woń. Coś jak zapach. W młodości zdarzyło mu się odwiedzić małe miasteczko nieopodal wielkiej rzeźni; całe życie miasteczka zależało od kierunku wiatru. Mieszkańcy byli przyzwyczajeni - Klaudiusz jeżył się, gdy tylko wiatr wiał stamtąd.
Matkę też łatwo jest odnaleźć po woni. Tak samo łatwo, jak człowiekowi z dobrym węchem łatwo jest odszukać rzeźnię.
„Klaudiuszu... Proszę nie wierzyć, że w duszy wiedźmy po inicjacji zamieszkuje inna istota. Że one się zmieniają... przestają być sobą... to nieprawda...”
Uśmiechnął się. Nie był to dobry uśmiech. Krzywy. Czy to ty, Iwgo?! Taka ciężka woń dookoła ciebie, przypominająca o uboju?!
„Świat... on nie jest taki, jakim go widzicie. Jakim my go... razem... widzieliśmy. On jest inny. Nie mogę
tego objaśnić.”
Inny. Pusty, wypełniony dymem, śmiercią, przerażeniem... Jak pisał Atrik Oclass="underline" ludzie uciekają do lasów, włażą do nor, dziczeją...
„Świat nie jest taki, jakim go widzicie”.
A jaki, żeby to licho?!
„One przychodzą i płaczą, pytając mnie: dlaczego owa moc wielka, która stworzyła świat, nie zjawi się nam z pomocą? Odpowiadam im: a dlaczego jesteśmy sami tacy niemocni? Dlaczego silne i wolne są tylko panie moje wiedźmy, nawet jeśli drugą stroną ich wolności jest zło?”
Klaudiusz uderzył w blat pięścią. Niezbyt mocno, ale umyślnie tak, by zedrzeć skórę z pobielałych kostek.
A dlaczego, pytam, sami jesteśmy tacy bezsilni?!
„Ale przecież pan chciał?” - „Co?” - „Zrozumieć wiedźmy?” - „Już nie chcę.”
Czy to ty, Klaudiuszu Starż? Czy to ty, już w liceum nazywany za plecami „żelaznym hakiem.”
Iwgo, nie zdążyłaś zapytać, dlaczego poszedłem do Inkwizycji. A ja nie zdążyłem ci wyjaśnić, że była to instytucja, której uniknąć chciałem najbardziej na świecie i był to moment w moim życiu, kiedy za karę robiłem sobie tylko to, co nieprzyjemne i bolesne...
Nic nie dzieje się ot tak. Wszystko ma swój ukryty sens. Oto, jak się okazuje, powód mojego przyjścia do Inkwizycji...
Krwawiącymi kostkami palców lekko dotknął prostokątnego przedmiotu w swojej wewnętrznej kieszeni.
Potem wyszedł do sekretariatu. Przeszedł obok śpiącego Glura, przez podziemne wyjście wydostał się na mały parking i z westchnieniem ulgi usiadł za kierownicę zielonego jak wiosenna trawka, wymytego i zatankowanego grafa.
Klaudiusz Starż nigdy nie jeździł szybko.
W każdym razie nie do dzisiejszego dnia.
* * *
A potem, podporządkowując się rytmowi tej nocy, wzeszedł księżyc.
Iwga też podporządkowywała się rytmowi. To było jedyne prawo, któremu jeszcze się podporządkowywała; jej ciało, rozciągnięte na cały świat, chciało teraz połączyć się w całość - zwarła się jak zwierzę przed skokiem. Jej ręce, oczy ściągały z różnych stron świata - nie wszystkie zdążą, ale przecież świat nie jest znowu taki wielki. Już wcześniej, obudzone przeczuciem, jej cząstki pełzły do siebie, łączyły się i w końcu zgrupowały - teraz tylko zostało ożywić to gigantyczne amorficzne ciało, włożyć w nie duszę; Iwga szła, wstrząsana i ponaglana rytmem, jej trawy rozwiewały się za plecami, jej księżyc odczuwał obojętne podmuchy wiatru, jej dzieci patrzyły na nią gwiazdami w czarnych lukach wśród chmur.
Nieważne, gdzie się spotkają. Tajemnica spełni się o północy, dokona się tam, gdzie będzie o północy ta istota ze sterczącymi we wszystkie strony rudymi włosami. Pod nogami której spazmatycznie drgają doświadczone kamienie. Obojętne gdzie - ale one, śpieszące by wypełnić się istotą, intuicyjnie wyczuwają ośrodek powszechnego ruchu, punkt leżący na jej drodze, jakby właśnie tam był wryty w ziemię kołowrót, na który nawijają się ich
niewidoczne żyły, nici, postronki ciągnące nie za szyję, a za duszę. O, jak one boją się spóźnić. O, jak się śpieszą, zdzierając stopy do krwi, wyjąc silnikami, lecąc ze wszystkich sił, napędzając wszystkim, co w nich jest, pędząc do niej...
Jeszcze nie czas. Jeszcze zbyt miękko drży noc, przepuszczając ją przez siebie. Jeszcze zbyt wysoko rozwiewają się żółte flagi księżyca - przestraszonego, ale pogodzonego z nieuchronnym. Jeszcze bardzo daleko, jeszcze zbyt głucho brzmią bębny...
Iwga drgnęła.
Z przodu, na jej drodze, na linii, z której nigdy już nie zejdzie, stało postronne życie. Ślepe. Złe. Zbyt słabe, by zmusić ją do zmiany rytmu.
- Stać! Strefa jest otoczona! Ani kroku dalej!
Iwga roześmiała się.
Jej śmiech dotknął zwisających nad drogą koron i te sypnęły czarno-białym listowiem. Jej śmiech poruszył ciężką wojskową ciężarówką, przegradzającą drogę, wolno przeciągnął ją, zostawiając na betonie czarne pasma i zapach palonej gumy, potem obrócił ją, wywrócił, cisnął.