Выбрать главу

Mirosław P. Jabłoński

Czas wodnika

DRZEWO GENEALOGICZNE

Klinika Psychiatryczna

Forcetta Delano

Connecticut

10 sierpnia

Firma Prawnicza

Kinsey, Sheckley and Kinsey

Denver

Colorado

Szanowni Panowie!

Chcielibyśmy powierzyć Wam prowadzenie sprawy w interesie naszego pacjenta, który trafił do kliniki z winy firmy "Genealogis and Co." Z fragmentów pamiętnika naszego pacjenta, które załączamy, dowiedzą się Panowie, jaki był przebieg wypadków.

Jesteśmy bezpośrednio zainteresowani tą sprawą, gdyż tylko wygrana pacjenta, w imieniu którego występujemy, umożliwi mu zapłacenie za dokonane przez nas zabiegi neurochirurgiczne, których wyszczególnienie podajemy niżej.

Prosimy Panów o zapoznanie się ze wszystkimi dostarczonymi materiałami (fragmenty pamiętnika pacjenta, korespondencja z "Geanco", kosztorys wykonanych operacji i zabiegów, itp.). W razie potrzeby służymy wszelkimi dodatkowymi informacjami.

Z poważaniem Allan S. McCarthy

Drzewo genealogiczne

Fragmenty pamiętnika pacjenta Kliniki Psychiatryc/nej w Forcetta Delano

21 kwietnia, piątek.

Przeczytałem w gazecie ciekawe ogłoszenie. Otóż firma,,Genealogis and Co." wykonuje dla zainteresowanych drzewa genealogiczne wraz z historią rodu. Zacząłem się zastanawiać, czy sobie takiego drzewa nie zafundować. Miałem, co prawda, kupić pralkę, ale pralką nie można Pochwalić się przed znajomymi mówiąc: to pralka z rodowodem!

22 kwietnia, sobota.

Stanowczo nie można porównać takiej pralki, choćby nawet śpiewającej, do drzewa genealogicznego. Fe! Jak mogłem myśleć o tak przyziemnym przedmiocie? Kupuję to drzewo!

23 kwietnia, niedziela.

Całą niedzielę spędziłem na szperaniu w domowym archiwum. Jestem zniechęcony. Przeszłość mojego rodu nie jest bynajmniej tak świetlana, żeby się nią chwalić. Dziadek Mateusz na przykład podłożył jakiemuś tam Smithowi świnię. To wynika z jego pamiętnika VII pod tytułem "Ameryka 2096-2100". A dziadek był taki dobry dla mnie! Swoją drogą ciekaw jestem, jak wygląda taka świnia1? Może to, co dziadek zrobił, było dobre dla tego Smitha?

24 kwietnia, poniedziałek.

Z samego rana poszedłem do "Genealogis and Co.". Dyrektor był bardzo miły, oświadczył, że żadna historia rodu klienta nie jest potrzebna. "Geanco" tworzy ją wedle życzenia. Trzeba tylko uważać, żeby nie przesadzić z wybielaniem przodków, bo to czasem pociąga za sobą nieprzewidziane skutki. Dyrektor, widząc, że się waham, powiedział, że wypadki takie zdarzają się bardzo rzadko, więc spokojnie mogę sobie zamówić drzewko. Spytał też, do którego wieku wstecz ma ono sięgać. Powiedziałem, że me liczę się z kosztami, więc może być od XVI wieku, z zaznaczeniem, kto był protoplastą rodu. Dyrektor zapytał jeszcze, jak wysokie mam mieszkanie. Trochę mnie to zdziwiło, ale odparłem, że to bez znaczenia, bo sufit można podnieść. Dowiedziałem się jeszcze, że w sobotę muszę być w domu, bo dostarczą drzewo. Pożegnaliśmy się jak starzy znajomi. Bardzo miły był ten dyrektor!

25 kwietnia, wtorek.

Szukałem w encyklopedii słowa "świnia". "Wielka Encyklopedia Wszechczasów i Wszelkich Wyrazów" wyjaśniła, że jest to archaiczne zwierzę domowe hodowane w celach ozdobnych. A więc podłożenie świni przez mojego dziadka Mateusza owemu Smithowi było rzeczą pozytywną. Coś w rodzaju podarunku. Zatelefonowałem zaraz do "Geanco" i poleciłem ten fakt w należyty sposób wyeksponować w moim drzewie. Dyrektor był tym trochę zdziwiony, ale gdy powiedziałem, że za to płacę osobno, uległ.

26 kwietnia, środa. Oczekiwanie.

27 kwietnia, czwartek. Czekam.

28 kwietnia, piątek.

Postanowiłem, że urządzę małą bibkę dla kilku przyjaciół z okazji kupna drzewa.

29 kwietnia, sobota.

Od rana na nogach. Całą noc nie spałem. Zupełnie jak dziecko! O pierwszej po południu, kiedy już niemal umierałem z niecierpliwości, dzwonek! Otwieram drzwi i… pakuję-twarz w jakieś ostre gałązki. Przede mną uśmiechnięty dyrektor "Geanco" i dwóch pomocników taszczących wielką donicę, w której mieszczą się korzenie ogromnego drzewa.

Zgłupiałem. Więc to jest moje drzewo genealogiczne? Toż to baobab!!! Już sama donica nie mieści się w drzwiach, a co dopiero reszta?! Ale dyrektor i jego pomocnicy nie zrażają się. Kazali mi przewrócić ścianę, która nie chciała potem stać prosto, ale podkleiłem ją taśmą przezroczystą. Tymczasem tamci postawili drzewo na środku pokoju i nie wiedzieć z czego są strasznie zadowoleni. Jestem bliski płaczu. Nie tak wyobrażałem sobie mój nabytek! Dyrektor pociesza mnie, wciska mi do ręki "Instrukcję obsługi i pielęgnacji drzewa genealogicznego". Mimo wszystko jestem niepocieszony. Drzewo zajmuje pół pokoju. I jeszcze trzeba sufit podnosić. Jeden z tych tragarzy siadł drugiemu na barana

I wspólnie zaczęli pchać powałę ku górze. Podnieśli o jakieś piętnaście centymetrów. Gdy obaj, czerwoni z wysiłku, kończyli pracę, wpadł sąsiad z góry.

Bez żadnych wstępów nazwał mnie idiotą, powiedział, że to, co zrobiłem, jest karygodne, bo podnosząca się wraz z moim sufitem jego szafa zgniotła z kolei o jego sufit przebywającego czasowo na tej szafie kota. Poradziłem mu, żeby i on podniósł swój strop, ale odparł, że to niemożliwe, bo jego sąsiad z góry przez to ciągłe podnoszenie sufitów porusza się od roku na czworakach. Doszło do tego, że po ulicy chodzi na rękach i nogach, przystając przy okolicznych drzewkach… Sąsiad krzyknął jeszcze, że sprawę kota skieruje do sądu i wyszedł. Byłem tym wszystkim tak załamany, że zacząłem szukać siekiery, ale dyrektor udaremnił moje drzewobójcze zamiary, wiążąc mnie paskiem od spodni. Potem, za pomocą czułej perswazji, po której mam jeszcze kilka sińców, wyjaśnił mi, że tego robić nie wolno, dopóki nie zapłacę rachunku. Wtedy mogę sobie z rzeczonym drzewem zrobić, co mi się tylko żywnie podoba. Zapłaciłem i wyniósł się, zostawiając jakieś torebki i książki. Na razie nie byłem ich ciekawy. Zażyłem środek nasenny i postanowiłem to wszystko przespać.

30 kwietnia, niedziela.

Obudziłem się z potwornym bólem głowy. Wzrok mój padł, oczywiście, najpierw na drzewo, a potem na pozostawione przez dyrektora "Geanco" pakunki. Wziąłem do ręki książki. Pierwsza z nich, "Nawożenie", przedstawiała sposób nawożenia drzew genealogicznych oraz podawała pełny wykaz możliwych do stosowania nawozów. Między innymi zawierała takie pozycje, jak: dwufosfat genealogiczny, azotan prababko-wy, siarczek protoplasty, wyciąg z ziemi grobu rodzinnego (której to zresztą dostarczało "Geanco"), fosforan zarodu, to jest założyciela rodu, i wiele innych.

Cisnąłem książkę pod łóżko i zabrałem się do następnej. Była to "Instrukcja posługiwania się drzewem G". Ponieważ aby się z nią zapoznać, należało najpierw dokładnie obejrzeć całe drzewo, a więc wstać, odłożyłem tę lekturę na bok. Trzecią broszurą była już wspomniana "Instrukcja obsługi i pielęgnacji drzewa genealogicznego". Była ona co najmniej niezrozumiała. Do tej pory nie wiem, czy należy uważać to drzewo za formę naturalną, czy nie. Zresztą producenci sami zdawali się tego nie wiedzieć, plącząc się mocno w wyjaśnieniach. Co do pielęgnacji, to drzewo trzeba nawozić, podlewać roztworem pradziadka potasu oraz codziennie przemywać gałązki i liście rozpuszczonym w alkoholu wodorotlenkiem rodziców.

Już ja cię będę przemywał! – pomyślałem mściwie, ale zaraz rozczuliłem się. Przecież moi przodkowie niczemu nie są winni, nie zasłużyli na to, abym ich z premedytacją nie przemywał wodorotlenkiem rodziców. Wyszedłem z łóżka i serdecznie pocałowałem drzewo w prapraprababkę mojej babki Helen.

Tu się połapałem, że żadnej babki Helen nigdy nie miałem, nie istniała tym bardziej jej prapraprababka, ale wydało mi się to bez znaczenia. Skoro byłem już na nogach, zajrzałem do pozostawionych przez dyrektora "Geanco" pakunków. Znajdowały się w nich nawozy, alkohol do rozpuszczania wodorotlenku rodziców, mała broszurka i wielki rozpylacz. Pomyślałem, że rzeczy te mają jakiś związek ze sobą, więc zająłem się książeczką.