Do pracy poszedł niewyspany i roztargniony. Jego współpracownicy dziwili się bardzo, ale ostatecznie każdy może mieć swój zły dzień, więc po kilku żartach i nagabywaniach – na które pan M. zresztą nie odpowiadał z tej prostej przyczyny, że ich w ogóle nie słyszał – dano mu spokój. Dzień pracy wreszcie się skończył i pan M., równie nieprzytomny jak rano, wyszedł z pracy. Zamiast skierować się w stronę domu, poszedł na ulicę, na której uczynił był wczoraj ów niezwykły zakup płytowy. Im bliżej był tego dziwnego miejsca, tym bardziej przyśpieszał kroku, aż zasapany stanął z niezbyt mądrą miną przed szarymi fasadami domów. Sklepiku nie było.
Pan M., narażając się na posądzenie, iż nadużył był napojów alkoholowych w środku dnia, wodził rękami po stykających się murach dwóch kamienic w poszukiwaniu tajemniczego wejścia. Poszukiwania jego, acz usilne, nie dawały rezultatu. Wreszcie dał za wygraną; zatelefonował do kilku swoich przyjaciół i umówił się z nimi w pewnym miłym lokaliku będącym stałym miejscem ich spotkań. Do wyznaczonej godziny włóczył się bez celu po mieście, narażając się kilkakrotnie na przejechanie przez samochody i wyzwiska kierowców.
Nie reagował na to w żaden sposób, od wczoraj bowiem pod jego czaszką szalała burza myśli i domysłów. Od najprostszych, zakładających, że oto rozstał się bezpowrotnie ze zdrowym rozsądkiem, do bardziej skomplikowanych hipotez budowanych na podstawie zasłyszanych wiadomości o zjawiskach parapsychicznych, paratelekinetycznych i innych para- oraz hipnozie. Nie mógł jednak dojść ze sobą i tajemniczymi zjawiskami do ładu. Toteż z ulgą dostrzegł, że godzina umówionego spotkania zbliża się. Ponieważ w czasie swej bezcelowej wędrówki zaszedł dość daleko od miejsca zbiórki, spóźnił się trochę. Już sam ten fakt był dla oczekujących na niego przyjaciół czymś niezwykłym. Pan M. zwykł był się bowiem zjawiać zawsze pierwszy i był raczej okazem solidności. Kolejnym zaskoczeniem dla zebranych przy kawiarnianym stoliku był fakt, że pan M. zapomniał się przywitać. W połączeniu z nerwowym zachowaniem stanowiło to dowód niezwykłego wzburzenia umysłu.
Pan M. rozejrzał się po twarzach swoich najbliższych pięciu przyjaciół, wśród których był lekarz, adwokat, kupiec, pisarz i właściciel małego bistro, i rzekł:
– Kochani, proszę was, abyście bez względu na to, co powiem, nie przerywali mi i pozwolili skończyć, choćby to były rzeczy na pozór nie do przyjęcia.
Po takim wstępie napięcie wyraźnie wzrosło. Pan M. uzyskawszy zapewnienie, na które wszyscy skapliwie się zgodzili z prostej ciekawości, opowiedział wypadki wczorajszego dnia, nie opuszczając ani zakupu słoiczka marynowanych grzybów, ani kupna płyty, ani podejrzeń o chorobę umysłową.
Po wynurzeniach pana M. przy stoliku zapadła cisza. Nikt nie chciał pierwszy zabrać głosu w tak delikatnej sprawie. Pan M. podejrzewając, że albo nie dano mu wiary, albo też przyjaciele nie są tak znowu pewni jego zdrowia psychicznego, jak to przed chwilą usiłowali pokazać, poprosił ich o jak najszczersze wypowiedzi. Gotów jest, powiedział, przyjąć wszystko, co jego przyjaciele sądzą o nim i o tym dziwnym wypadku.
Pierwszy, z racji swego zawodu, poczuł się w obowiązku zabrać głos lekarz, pan D.:
Nie mogę wykluczyć, że padłeś ofiarą jakiegoś zaburzenia psychicznego. Bez specjalnych badań nie jestem w stanie stwierdzić, czy tak było ani postawić odpowiedniej diagnozy. Jeżeli jednak coś jest z twym umysłem nie w porządku, to zapewniam cię, iż nie wygląda to na nic poważnego. Chwilowe aberracje mózgu czy też halucynacje nie świadczą jeszcze o groźnej chorobie. Możliwe jest też, że nieświadom tego zażyłeś jakiś narkotyk lub też został ci on zaaplikowany potajemnie przez osobę drugą. To moim zdaniem jest jedyne wytłumaczenie – powiedział.
– A płyta? Wszak istnieje nadal! Czyżbym nadal był pod wpływem narkotyku?
– Jeżeli ona istnieje i my również będziemy mogli ją zobaczyć, dotknąć i wysłuchać, znaczyć to będzie, że nie tylko nie jesteś pod działaniem leków, ale też, że jesteś prawdopodobnie całkowicie normalny.
– Ale jakie wtedy znaleźć wytłumaczenie tej historii? – spytał pan M.
– O to będziemy się martwić później – odparł pan D. wstając. – Chodźmy do ciebie i przekonajmy się. Tutaj niczego nie wysiedzimy.
Wstali w milczeniu, zapłacili za to, co zostało zamówione i skonsumowane w czasie opowiadania i wyszli na ulicę. Ze względu na niewielką szerokość chodnika szli dwójkami, co dawało możliwość rozmowy każdej parze z osobna, a zarazem pogawędki te nie były słyszane przez pozostałe dwójki. Pan M. szedł z lekarzem, który tłumaczył mu właśnie działanie najpopularniejszych środków halucynogennych, gdy kupiec, pan S. zaproponował, aby obejrzeć najpierw "miejsce zbrodni" – jak się był żartobliwie wyraził – to znaczy miejsce, w którym powinien się znajdować wedle słów pana M. rzeczony sklepik. Zgodzono się na to entuzjastycznie.
Po piętnastu minutach panowie byli na miejscu. Jak przed dwoma godzinami pan M., tak teraz cała szóstka,,szukała dziury w całym", jak to określił ciągle dowcipny kupiec. Właściciel bistro, który miał kieszonkowych rozmiarów taśmę mierniczą (twierdził, iż po drodze na umówione spotkanie był zamówić nową szybę do drzwi w miejsce stłuczonej przez chuliganów), dokonał pomiarów szczeliny. Jej szerokość wynosiła osiemnaście milimetrów, a wysokość oceniono na oko – dwanaście metrów. Na tym wizja lokalna zakończyła się i nie pozostawało już nic innego, jak udać się do mieszkania pana M., co też uczyniono i osiągnięto cel po pięciu minutach i czterdziestu dwóch sekundach, jak to zanotował pan S., kupiec, który postanowił być skrupulatny, by tak dziwne zjawisko wyjaśnić na drodze naukowej. Przekonany, że nauka polega na zbieraniu zbędnych w tym wypadku informacji, mierzył wszystko po drodze.
W mieszkaniu pan M., hamując niecierpliwość nieprzystojną w chwili, gdy chodzi o prawdomówność lub zdrowie psychiczne przyjaciela, panowie rozebrali się i zaopatrzeni przez gospodarza w kapcie udali się do studia muzycznego. Tu przekonali się, że tajemniczej historii nie sposób wyjaśnić spekulacjami o narkotykach. Płyta wbrew prawom i porządkowi tego świata istniała. Kolejno wszyscy brali ją do rąk, podnosili do oczu i dziwili się jej wyglądowi. Sam takt. że była zjawiskiem namacalnym, nie stanowił jeszcze o tym, że cała reszta opowieści pana M. była prawdziwa. Pierwszy te wątpliwości wyraził adwokat, pan B.:
– Mój drogi – zwrócił się uprzejmie do pana M. – Z tej sytuacji widzę dwa wyjścia czy raczej wytłumaczenia. Pnmo – cała historia jest twoim żartem i jeśli tak, to prawie udało ci się nas nabrać. Osobiście gratuluję ci. pomysł jest sympatyczny i może nawet oryginalny, a o jego autorstwo prędzej posądzałbym naszego literata, co powinno być dla ciebie dostateczną pochwałą.
– Secundo – byłeś pod działaniem narkotyku, a płyta została ci podrzucona lub wręczona przez osobę, która ci tę historię sprokurowała. Co prawda ani ja, ani nasz szanowny konował nie znamy narkotyku o tak wybiórczym działaniu, by można było z góry określić treść twoich halucynacji i podrzucić właśnie płytę, a nie – boja wiem? – kalosze czy żyrandol, ale nie wykluczam zupełnie tej możliwości. Jednego tylko jestem pewien, ze jeżeli znajdziemy sprawcę tego galimatiasu, to będzie on siedzieć, bo działanie na człowieka lekami psychotropowymi bez jego wiedzy i zgody (nawet nie w celach kryminalnych) jest karalne. Kwestię choroby umysłowej pozostawiam do rozpatrzenia naszemu doktorowi, choć z taktu istnienia płyty wypływa wniosek, ze jesteś zdrów jak ryba. Dixi.
Zanim pan M. zdążył zapewnić przyjaciół o swej prawdomówności, wtrącił się właściciel bistro, pan N., proponując komisyjne przesłuchanie płyty. Na przyniesionych z drugiego pokoju i kuchni krzesłach oraz taboretach pan M. umieścił gości, uruchomił gramoton i usiadł na oparciu fotela. Przymknął oczy i znów delektował się niebiańską muzyką. Po chwili zapragnął jednak sprawdzić, jak na te niezwykłe dźwięki reagują jego goście. Otworzył oczy i powiedział:
– Czegoś takiego na pewno nie słyszeliście?!
– Ty coś słyszysz? – zdziwił się kupiec, pan S. – Przecież na tej płycie nic nie zostało nagrane, jest pusta!