Выбрать главу

COPYRIGHT © BY Miroslav Žamboch

COPYRIGHT © BY Fabryka Słów sp. z o.o., LUBLIN 2012

COPYRIGHT © FOR TRANSLATION BY Konrad Bańkowski, 2012

WYDANIE I

ISBN 978-83-7574-801-7

opracpwanie wersji elektronicznej lesiojot

PROJEKT I ADIUSTACJA AUTORSKA WYDANIA Eryk Górski, Robert Łakuta

PROJEKT OKŁADKI Paweł Zaręba

ILUSTRACJA NA OKŁADCE Jan Doležálek

ILUSTRACJE Dominik Broniek

REDAKCJA Karolina Kacprzak

KOREKTA Magdalena Grela-Tokarczyk, Agnieszka Pawlikowska

SKŁAD ORAZ OPRACOWANIE OKŁADKI Dariusz Haponiuk

WYDAWNICTWO

Fabryka Słów sp. z o.o.

20-834 Lublin, ul. Irysowa 25a

tel.: 81 524 08 88, faks: 81 524 08 91 691962519

Alfons

Dom był całkiem ładny i znajdował się w świetnej dzielnicy. Aż mnie zaskoczyło, jak ładny i w jak świetnej dzielnicy. Nie dla takich ludzi zazwyczaj pracuję. Wspaniała fasada zdobiona reliefami, do tego park oddzielony od ulicy nie tyle płotem, co małym, dekoracyjnym murkiem. Właściciel musiał mieć wystarczająco kasy, żeby dniem i nocą opłacać ochronę przed złodziejami, bandytami i zabójcami, czyli dokładnie takimi typkami jak ja.

Zatrzymano mnie dopiero, kiedy wkroczyłem z ulicy na utwardzoną alejkę obsadzoną przystrzyżonymi cyprysami. Co ciekawe, wystarczyło podać imię. Główne wejście było mniejszą wersją bramy głównej, tyle tylko, że wykonano je z inkrustowanego drewna ze srebrnymi zdobieniami. No, a czemu nie? Kiedy wchodziłem po stopniach, dwóch wypindrzonych, śliczniutkich jak poranek mundurowych z halabardami zastąpiło mi drogę. Czekałem w milczeniu.

- Czego tu chcesz? - spytał ten po lewej, kiedy już miał dość niezręcznej ciszy. Mówił obojętnie, jakby to tak naprawdę wcale go nie obchodziło. Po całym dniu sterczenia w słońcu jego ciemnoniebieski mundur znaczyły plamy potu. Oprócz tej śmiesznej, ozdobnej halabardy u boku zwisał mu jeszcze miecz. Przyglądał mi się z ostrożną uwagą. Nie był to znowu aż taki fircyk, jak się zdawało na pierwszy rzut oka.

- Przynoszę coś Grumukowi - odpowiedziałem.

- Panu Grumukowi - poprawił mnie odruchowo.

- Panu Grumukowi. - Kiwnąłem głową.

Jeśli o mnie chodzi, mógłbym Grumuka tytułować Jego Ekscelencją.

- Jak mi wypłacicie do ręki moje umówione cztery setki, mogę to oddać nawet i wam - powiedziałem głośno.

Spojrzeli po sobie zaskoczeni. Ten z lewej bez słowa wszedł do środka. Jego kumpel, który został ze mną, wyglądał już jakby mniej nonszalancko. Z uwagą mi się przypatrywał, jego wzrok wędrował od miecza na pasie przez ramię do jelca katzbalgera na moim lewym boku, tuż pod ręką. Od przybycia do Aganodu nie miałem czasu się gdzieś zatrzymać i odłożyć żelastwo. Stałem bez ruchu, pozwalając, aby ciepłe promienie słońca grzały mnie w plecy. Lubię ciepełko. Strażnik swoją inspekcję zakończył na moich bicepsach. Te zazwyczaj wystarczają, żeby tacy jak on zaczęli się bać. Sto dwadzieścia pięć kilogramów mięśni, kości i ścięgien. Każdy, nawet najdrobniejszy fragment ciała nawykły do tego, by tłuc, bić, siekać, kopać, łamać i rozrywać. Tych, którzy się mnie nie boją, boję się z kolei ja. Z tym że oni o tym nie wiedzą, tej przyjemności im nie dam.

Pierwszy strażnik wrócił z jakimś niewyględnie ubranym facetem. Był o głowę wyższy ode mnie, chudy, a po kolorze skóry dało się wywnioskować, że na słoneczku za często się nie wygrzewał.

- Proszę do środka, pan Grumuk oczekuje - zaprosił mnie.

Kiedy się okazało, że jestem w porządku, tym dwóm przy wejściu natychmiast wyraźnie ulżyło. Za to ja się cały spiąłem. Bo niby czemu miałby się mną zajmować aż sam Grumuk? Wnioskując po domu, musiał być bardzo bogatym kupcem, na tyle bogatym, że pewnie zasiada w radzie miejskiej i diabli wiedzą czym jeszcze. Czyżby oczekiwał tego, co mu niosłem, z aż taką niecierpliwością?

Grumuk czekał już na mnie w swoim gabinecie. Przeciętny gość, z wypieszczonym wąsikiem i palcami pełnymi pierścieni. Przed sekretarzykiem zapełnionym karafkami i butelkami w malowniczych kształtach stał smukły gość o czarnych włosach ściągniętych srebrną obręczą. Dłonie miał drobne, ruchy pewne i precyzyjne i wydawało się, jakby się z tymi szklaneczkami i likierami wręcz pieścił, jakby mu to zajęcie sprawiało prawdziwą przyjemność.

- Masz to? - Grumuk warknął niecierpliwie, kiedy tylko pojawiłem się w drzwiach.

Facet z opaską postawił na stole przed Grumukiem szklankę, potem przejechał po mnie przelotnym spojrzeniem. Skrzywił usta w drobnym uśmieszku, po czym wrócił na swoje miejsce. I bez oficjalnej prezentacji pokapowałem, za co tak naprawdę miał płacone. Wystarczyło zobaczyć, jak się porusza.

- O ile o to chodziło. - Wzruszyłem ramionami i sięgnąłem do plecaka. Namacałem drewnianą szkatułę, wyciągnąłem ją przed siebie.

Ręka Grumuka wystrzeliła do przodu jak atakująca żmija. Pierwotnie kasetka była sama w sobie małym rzeźbiarskim cudeńkiem, jednak po trzech miesiącach tłuczenia się w podróży trochę się tu i ówdzie porysowała. Uroczyście postawił szkatułkę na stole, otworzył i w nabożnym uniesieniu wyjął z niej naszyjnik. Oprawione w złoto, głęboko zielone szmaragdy rzucały w zachodzącym słońcu ponętne odbłyski.

- To ten! - Wypuścił z ulgą powietrze.

- No, a te cztery setki złotych… - przypomniałem się spokojnie.

W moich słowach nie kryłem żadnej groźby, jednak przystojniak w opasce jakiejś się musiał chyba doszukać, bo wbił we mnie ciężkie spojrzenie.

- Oczywiście, oczywiście! - Grumuk pokiwał głową ze zrozumieniem. - Dostaniesz.

Nawet go trochę rozumiałem. Błyskotka naprawdę zapierała dech w piersiach, a do tego Grumuk miał duszę kolekcjonera. Myślę, że z naszyjnikiem znali się dość dobrze, ale w jakichś niewyjaśnionych okolicznościach przyszło im się rozstać. Aż tak bardzo mnie to nie interesowało, ważniejsze było, jak bardzo chciał go odzyskać i ile za to był skłonny zapłacić.

- Wiesz, ile jest wart? - Spojrzał na mnie. Oczy wciąż jaśniały mu zielonym blaskiem szmaragdów.

- Owszem. - Kiwnąłem głową. - Same kamienie koło tysiąca ośmiuset, ale ze względu na kunszt oprawy, kiedy po raz ostatni trafił na rynek, poszedł za ponad dwa i pół.

- Zdajesz sobie z tego wszystkiego sprawę, a jednak przyniosłeś naszyjnik mnie? Za cztery setki? - spytał z niedowierzaniem.

- Na tyle się umówiliśmy, w dodatku dostałem zaliczkę. - Wzruszyłem ramionami.

Pan popychadło, który mnie wprowadził, patrzył na mnie jak na wariata, ochroniarz spoglądał z zaciekawieniem, za to Grumuk zbaraniał. Pewnie nawet nie wierzył, że ten naszyjnik zdobędę, ale zaliczka warta była zachodu.

To, że tych kamyków i tak bym nigdzie nie zdołał opchnąć, zatrzymałem już dla siebie. Każdy jubiler znał je doskonale i nikt nie zaryzykowałby kupna tak gorącego towaru. No, chyba że cena okazałaby się haniebnie niska…

- A gdyby tak jeszcze udało się odkupić od młodszego Geviga Zaranną Koronę, miałbym wszystkie klejnoty, w których miała ponoć brać ślub pierwsza cesarzowa imperium! - Grumuk mamrotał do siebie. - Cudowne kamienie, cudowne wykonanie - rozpływał się.

No cóż, bogaci ludzie mają zamiłowania odpowiadające ich pozycji. Co akurat nie miało żadnego wpływu na to, iż z panem Gevigiem Młodszym już raczej żadnych interesów robić nie będzie. Ale to już zupełnie inna historia.

Dostałem moje cztery setki oraz dziesięć procent premii i wyszedłem na ulicę. Cztery stówy to wcale niemało pieniędzy, a ja akurat potrzebuję dużo złota. Na spłatę starych długów. Komu i za co jestem dłużny, to już moja sprawa. Sam bym o tym najchętniej zapomniał, ale niestety, to wcale nie takie proste.