Выбрать главу

- Faktycznie tu siedzisz dla pieniędzy? - dopytywałem Hanuriego dalej.

- No.

- Dla tej niekończącej się harówki w przodku? Za dwanaście miedziaków dziennie? Każdego dnia ryzykując własną skórą?

- Jestem przodownikiem, dostaję srebrnego i sześć miedziaków dziennie - zaprotestował. - Do tego zawsze coś na boku skapnie od chłopaków. Ale poza tym masz absolutną rację - zgodził się i uśmiechnął, jakby dopiero teraz do niego dotarło, że w ciągu paru minut zarobiłem tego wieczora tyle, ile on w trzy dni.

Tymczasem zbliżał się już do mnie kolejny chętny rzucić mi wyzwanie. Tym razem nie był to żołnierz, ale górnik. Nieco mniejszy, z tych, co to wpadają babom w oko, symetrycznie zbudowany aż do twarzy, która wyglądała tak, jakby mu ją ktoś kiedyś próbował podpalić. Zatrzymał się stosunkowo daleko, dając mi do zrozumienia, że nie ma zamiaru rzucić się na mnie, zanim wstanę z krzesła, ale żebym i ja nie mógł go niczym zaskoczyć.

- Stawiam osiem złotych - powiedział tylko.

- Nie będziesz chciał, żebym go oszczędzał, co? - Obróciłem się do Hanuriego.

Było mi wszystko jedno, co odpowie, rzuciłem to tylko i wyłącznie po to, żeby dożreć tamtemu. Coraz bardziej wyglądało na to, że łatwo nie będzie, a na arenie nauczyłem się, że nie wolno odpuścić najdrobniejszej okazji, aby spróbować wyprowadzić przeciwnika z równowagi, zaburzyć jego spokój wewnętrzny i pewność siebie.

- To twoja walka. - Hanuri wzruszył ramionami. - Ale Vinc jest raczej ostry. I dobrze sobie radzi z nożem.

Ostrzeżenie bardziej niż eleganckie. Przy tego typu pojedynkach z nożami, pałkami albo innymi narzędziami, które pomagają wzmocnić ciosy i rozmiękczyć kości, zazwyczaj nie trzeba było się liczyć, ale ja tu byłem obcy, a Vincowi mogło przecież pójść całkiem nieźle. Zwłaszcza gdyby mnie nie zabił na miejscu, a zdołał porządnie ponacinać, aż i tak bym skończył nad ranem w mokrym błocie za gospodą.

Póki co żadnego noża nie widziałem, choć to nie musiało o niczym świadczyć.

Niespiesznie wstałem i przez chwilę po prostu przyglądałem się Vincowi. Cicha woda brzegi rwie. Był znacznie bardziej niebezpieczny niż ci przed nim. Dzięki oszczędnemu ostrzeżeniu Hanuriego widziałem to teraz wyraźnie. Nie stał ani jak bokser, ani jak zapaśnik, ani jak ktoś, kto w okamgnieniu byłby zdolny jednym kopnięciem wepchnąć przeciwnikowi nos między oczy. Stał jak ktoś pomiędzy tym wszystkim. Na arenie pod tym względem wszystko było łatwiejsze. Człowiek zazwyczaj wiedział, z kim ma przyjemność. Zastanawiałem się, gdzie mógł mieć ukryty ten nóż. Albo noże…

- Zakład przyjęty - odparłem leniwie.

Zareagował błyskawicznie. Przypominał tajfun, z tym że jego ciosy nie były na tyle silne, żebym ich nie mógł przez pierwszych parę chwil wytrzymać. Wreszcie i mnie też udało się go parę razy trzepnąć, aż nim zatrzęsło.

Cisza przed jego kolejnym atakiem zrobiła się podejrzanie długa. Widocznie grzmotnąłem go całkiem porządnie. A to oznaczało, że nie będzie zwlekał z użyciem swoich ukrytych atutów. O ile takowe rzeczywiście miał.

Słyszałem oddechy ludzi wokół nas, w kuchni syczał olej, smród spalenizny stawał się coraz bardziej natrętny. Przyglądali się wszyscy. Wzrok Vincowi się wreszcie rozjaśnił, przyszedł do siebie. Noża w dalszym ciągu nigdzie nie widziałem, co oznaczało, iż ukryty został tak, aby można było po niego sięgnąć w ostatniej chwili. Czyli że będzie chciał dojść do zwarcia i wtedy mnie wykończyć.

Mogłem chwycić krzesło albo stół i jednym uderzeniem wymłócić mu mózg ze łba. Nie byłoby to trudne. Ale po takiej końcówce straciłbym już na pewno publiczność, a ja rozpaczliwie musiałem zarobić więcej. Nie mogłem sobie pozwolić na utratę przychylności tej spitej ciżby, która wynikała wyłącznie z wiary, że któryś z nich zdoła mi wreszcie wyłoić skórę, może nawet zabić. Potrzebowałem pieniędzy.

Moje myśli krążyły w kółko jak natrętne muchy. Wciąż te same muchy. Zabijać za pieniądze.

Pragnienie, żeby mi się wysiłek z Vincem zwrócił z procentami, aż mnie ssało. Z wystudiowaną powolnością, niby leniwie, ale z pewnością siebie, zrobiłem pierwszy krok, ku któremu on wystrzelił jak z cięciwy. Wydłużyłem swój krok o pół stopy, moja druga noga natychmiast wybiła do przodu. Ludzie zazwyczaj nie spodziewają się, że taki kloc jak ja jest zdolny kopnąć tak wysoko. I tak błyskawicznie. Co nie zawsze jednak mi się udaje. Chciałem Vinca trafić w splot słoneczny, ale moja stopa wylądowała nieco wyżej, przez co zamiast zatrzymać go w miejscu, jak planowałem, wywinął salto i wylądował na plecach na podłodze. Jeden z noży, które z kuglarską zwinnością zdołał wyczarować Bóg wie skąd, zabrzęczał kawałek dalej o kamienny szynkwas.

- Łatwo poszło - sapnąłem, siadając z powrotem na swoje miejsce.

Twarz mi oświetlał blask ośmiu złotych. To lśnienie nie nudzi mi się nigdy.

Hanuri przyglądał mi się bez słowa. Cisza w gospodzie ustępowała powoli. Tym razem pokazałem im coś, czego w zwykłych karczemnych bijatykach się nie widuje. Musieli wreszcie zrozumieć, że nie jestem zwykłym ulicznym mięśniakiem, ale kimś z wyższej półki. Co prawda, to prawda. Kiedyś należałem do absolutnej elity gladiatorów, którzy z każdym wejściem na arenę zarabiali setki, czasem nawet tysiące złotych.

- Pokazałeś już wszystko, co umiesz? - zaciekawił się Hanuri.

- Nie wiem. - Wzruszyłem ramionami. - Zależy od sytuacji. Ale coś mi się wydaje, że miejscowi żołdacy są niespotykanie doświadczeni w walce bez broni, a to się często nie zdarza.

- Holmegor dobiera ich sobie w ten właśnie sposób - potwierdził. - Gdyby nie dotrzymał terminów dostawy węgla, musiałby płacić potężne kary. Do tego skorzystałaby na tym konkurencja. I dlatego potrzebuje, żeby wydobycie szło praktycznie bez przerwy. Za to z kolei musi płacić przyzwoite pieniądze. Więc z drugiej strony stara się oszczędzać, jak tylko może. Wszyscyśmy podpisali umowy, w których stoi, że jeśli choć raz nie stawimy się na zmianie, Holmegor zatrzymuje połowę wypłaty. No i te chłopaki, oprócz tego, że nas chronią przed konkurencją i utrzymują porządek, od czasu do czasu wleją komuś tak, że przez dzień czy dwa nie ustanie na własnych nogach. I w ten sposób Holmegor oszczędza.

- To ziemie imperialne, więc nie może sobie pozwolić, żeby mu pracownicy ot tak, w niewyjaśnionych okolicznościach zdychali, toteż potrzebuje zawodowców, którzy wiedzą, na ile sobie mogą pozwolić - domyśliłem się.

- Dokładnie tak - potwierdził Hanuri.

Co tu robił on sam, to już była inna historia. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego wolał schodzić pod ziemię, zamiast spacerować sobie na świeżym powietrzu i tylko od czasu do czasu dobrze komuś przypieprzyć. Jego sprawa. Od najgłośniejszego stołu wstał kolejny gość i ruszył w moją stronę. Następne pieniądze.

Po pierwszej krótkiej przerwie w wymianie ciosów przyszło mi zmienić zdanie na temat mojego nowego przeciwnika. Był twardszy, niż na to wyglądał, a do tego potrafił znieść więcej, niż myślałem, że będzie możliwe. I sam szedł po więcej. Schyliłem się przed jego prawym hakiem i zanim zdążył zareagować, trzasnąłem go pod brodę, ale nie wyszło mi to tak, jakbym sobie życzył. W tym czasie trafiła mnie, niczym kafar, jego lewa pięść. Równocześnie pociągnąłem ręką dalej i oparłem na jego szczęce, zaparłem łokciem i rzuciłem gościa przez bok na podłogę, aż zadudniły dechy. Błyskawicznie odskoczyłem, choć po drodze zdołałem mu jeszcze sprzedać solidnego kopniaka w żebra.