- Musi przecież istnieć sposób jego produkcji, jakaś receptura - powiedziałem zrozpaczony.
- Oczywiście - przyznał i odniosłem wrażenie, że w jego głosie kryło się rozbawienie. Poczułem, jak ogarnia mnie ogromna ulga. - Ludziom Janicka przeszukującym rzeczy Ruvarka udało się wreszcie znaleźć notatki dotyczące zarówno produkcji surowego opium, jak i łagodniejszej mieszanki. Musieli się zdrowo namęczyć, bo Ruvark ukrył je naprawdę dobrze, ale z drugiej strony Janickowi bardzo na tych dokumentach zależało.
- Gdzie jest ta receptura? Należy do mnie!
Łasiczka jeszcze kawałek się ode mnie odsunął.
- Wiecie, zorganizować wszystko tak, jak wam obiecałem, zgromadzić w jednym miejscu wszystkich ludzi Janicka i całe opium, to było wielkie wyzwanie. Udało mi się w ten sposób, że wywołałem w nich poczucie zagrożenia. Zdołałem wzbudzić w nich podejrzenie, że wszyscy pozostali gangsterzy zmówili się przeciwko nim i chcą przejąć cały pozostały rynek opium. Plan zadziałał fantastycznie. Zmienili tę willę w twierdzę, znieśli do niej wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. Obawiam się, że recepturę miał ten ostatni człowiek. To była najcenniejsza rzecz, jaką posiadał, więc starał się ją uratować i oddać swemu panu. Ten ostatni człowiek, którego posłaliście z powrotem do płomieni - uściślił.
Gdybym tylko mógł, zabiłbym go na miejscu, jednak w tej chwili byłem na to zbyt wyczerpany, a on zdecydowanie zbyt ostrożny.
Następnego dnia, kiedy zgliszcza nieco ostygły, zacząłem uparcie przeszukiwać pogorzelisko. Łasiczka mnie przy tym obserwował, ale w dalszym ciągu utrzymywał bezpieczny dystans. Niepotrzebnie, nic mu nie groziło. Częściowo dlatego, że rzeczywiście dotrzymał słowa, a częściowo dlatego, że podczas przeglądania ruin wróciły do mnie szczegóły naszej nocnej rozmowy przy strumieniu. To ja wymyśliłem ten plan i z pomocą wódki ukryłem go przed samym sobą, przed tą silniejszą częścią mnie, która łaknęła narkotyku. Przeklinałem sam siebie. Głód nie słabł, a nawet jeśli, to niezauważalnie. Stawał się nieodłączną częścią mnie. Tęsknota za czymś, co nie istniało. Jednak poza tym nieustającym łaknieniem po dwóch tygodniach na głodzie w dalszym ciągu trzymałem się i radziłem sobie całkiem nieźle. Od czasu do czasu dopadały mnie tylko fale wściekłości, kiedy uświadamiałem sobie, że żadnego opium nie dostanę. Wiedziałem jednak, że gdybym tylko dostał je w swoje ręce, nie zawahałbym się ani przez chwilę.
- Są tu piwnice? - przyszło mi do głowy.
- Raczej katakumby - mruknął Łasiczka. - Bardzo głębokie. Więzili w nich ludzi. I grzebali.
Po godzinie poszukiwań udało nam się odnaleźć klapę wiodącą do podziemi. Łasiczka wyczarował skądś drabinę i zszedł na dno. Ja w dalszym ciągu nie czułem się na siłach na tak wymagający wyczyn. Zresztą wiedziałem, że wewnątrz nie będzie żadnego opium. Wyniuchałbym je.
- Znalazłem tu kogoś żywego! - dobiegło mnie zaskoczone wołanie.
Żywi mnie nie interesowali, jedynie opium, lecz i tak pomogłem mu wydostać więźnia na powierzchnię. Wychudzoną, zabiedzoną kobietę ze splątanym kołtunem zamiast włosów.
- Kim jesteście i jak długo was tam trzymali? - zaczął przesłuchanie Łasiczka, kiedy wróciliśmy już do zajazdu, napoiliśmy ją i nakarmiliśmy kilkoma łyżkami rosołu z kury.
- Może ma trochę opium? - mruknąłem.
- Jestem Jane Steiner - odparła.
Łasiczka przyglądał jej się z niedowierzaniem, a we mnie wstąpiła nadzieja. Przecież ona też brała surowe opium, może ma jeszcze gdzieś schowane jakieś zapasy.
- Słyszałem waszego brata, kiedy opowiadał Janickowi, jak to was wszystkich musiał pozabijać, gdy poszaleliście i wpadliście w morderczy amok - powiedział Łasiczka dobitnie, nie spuszczając z niej wzroku.
Była wychudzona, miała może odrobinę za szerokie czoło, ale doprowadzona do porządku musiała być całkiem niebrzydka. I odrobinę obłąkana, jeśli wierzyć jej oczom.
- To byłam ja, to ja ich zabiłam, a potem zdecydowałam się zemścić.
No to na opium nie ma co liczyć, zrozumiałem. Nawet jeśli coś tam miała, na pewno albo jej zabrali, albo zniszczyła sama. Nie lubię fanatyków.
Reszty historii wysłuchaliśmy już następnego dnia, kiedy nabrała trochę więcej sił. Opowiedziała nam o tym, jak sama na sobie użyła mikstur, eliksirów i koktajli, za pomocą których Ruvark zmieniał zwykłych mężczyzn w posłusznych olbrzymów, którzy go mieli ochraniać. Ją samą zmieniły one w atletycznego mężczyznę, silniejszego i szybszego niż większość, owładniętego tylko jedną myślą - zemstą.
Przysłuchiwałem się jej i równocześnie przyglądałem Łasiczce, który na Jane jakoś tak dziwnie spoglądał. W jego spojrzeniu kryły się uznanie i fascynacja, ale też i coś jeszcze, czego nie rozumiałem. Sam zastanowiłem się nad tym, przez co przeszła i jak jej się udało przeżyć.
Kiedy przyszło jej spędzić kilka tygodni w loszku Horowitza bez tych wszystkich eliksirów i mikstur, jej nienaturalny przyrost mięśni zatrzymał się i odwrócił, a organizm zaczął żywić się własną masą niczym zimujący niedźwiedź zużywający sadło. Dzięki temu zdołała przetrzymać bez jedzenia.
Może gdyby zażywała te świństwa trochę dłużej, zmieniłaby się w mężczyznę nieodwołalnie, a przynajmniej w prawie mężczyznę, a tak zostały jej po tym wszystkim może tylko nieco ostrzejsze rysy twarzy i odrobinę szersze ramiona.
Narkotykowy głód mnie nie opuszczał. Odsunął się w cień, przyczaił gdzieś z tyłu, ale był tam wciąż, nieustępliwy jak ból zęba, odciskając swe piętno na moich myślach, zwyczajach, całym życiu. Czasami uświadamiałem to sobie dopiero po jakimś czasie. Zacząłem na przykład chodzić na długie spacery po mieście, dopiero po kilku dniach dotarło do mnie, że po prostu miałem nadzieję wychwycić gdzieś znajomy zapach. Na próżno, wszystko, na co się natknąłem, to były mdłe, całkiem mi obojętne wonie. Świat poszarzał, czułem, że tak naprawdę nie żyję. Każdego ranka zadawałem sobie pytanie, czy to uparte życie dla samego przetrwania ma jakąkolwiek wartość.
Po jakichś dwóch tygodniach odnalazł mnie Łasiczka. Siedziałem właśnie nad obiadem, który zupełnie mi nie smakował.
- Nad czym tak rozmyślacie? - zapytał.
- Nad tym, jak żeście mnie przechytrzyli - odpowiedziałem chmurnie.
- Sami żeście się przechytrzyli.
- No dobra… - Nie byłem w nastroju na dyskusje.
Rozmyślałem nad tym, kim tak naprawdę jestem i w imię czego miałbym dalej żyć, jednak nie miałem ochoty o tym rozprawiać. I tak o tym wiedział, bo tamtej nocy przy strumieniu wystarczająco mu się nazwierzałem.
- Wyjeżdżam z Jane - oznajmił po chwili milczenia.
- Zamierzacie zniknąć? - zapytałem.
- Nie na stałe - wyjaśnił. - Podoba mi się, ale potrzebuje trochę czasu, żeby mogła zrozumieć, że i ja się jej podobam. Dlatego zdecydowałem się wziąć taki mały urlop. Książę to zrozumie, a nawet jeśli nie… - Wzruszył ramionami.
- Życzę pomyślności.
Skinął głową i bez pożegnania rozpłynął się w powietrzu, jak to miał zawsze w zwyczaju.
Tego samego wieczora stałem na rynku, gdzie handlowano do zmroku, i dokonywałem rachunku sumienia. Takie rozliczenie bywa zazwyczaj tym ostatnim krokiem i ja dokonywałem go każdego wieczora. Szukałem usilnie powodu, dla którego nie powinienem po prostu chwycić za nóż i poderżnąć sobie gardło.
Już kiedy przyjechałem do Damarkandy, na wielu rzeczach mi nie zależało. Wiedziałem, że i tak nie uratuję Zuzanny, piwo straciło smak, jadłem wyłącznie dlatego, że musiałem. Cieszyłem się na myśl, że kiedy to wszystko się skończy, siądę sobie gdzieś pod lasem z butelką gorzałki i będę pić dotąd, aż pogrążę się w zapomnieniu, z którego nie ma powrotu. Teraz już nawet to nie wchodziło w rachubę. Wódka przestała mnie interesować, płynące z niej zapomnienie wydawało się jedynie bladym cieniem tego, czego pragnąłem, za czym tęskniłem. Tyle tylko, że surowe opium już nie istniało, a sposób jego wyrobu własnoręcznie wymazałem z tego świata. Wieczorami głód stawał się najgorszy, najsilniejszy, każdego wieczora próbowałem się zdecydować, wahałem się…