Выбрать главу

- Coś za jeden? - spytał krępy mężczyzna o twarzy jak ze skóry bydlęcej, którą ktoś zdarł, potem stwierdził, że nie podoba mu się to, co widzi, i przyklepał ją z powrotem na miejsce.

- A co wam do tego? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.

Zandezi przewrócił oczami zrezygnowany, lecz nic nie powiedział.

Człowiek z pogniecioną twarzą obejrzał się na nadciągających ludzi. Naliczyłem ich trzydziestu, a wciąż przybywali kolejni.

- Gdybym nie przytargał tylu moich kamratów, z waszej odpowiedzi mógłbym nabrać poczucia, że jestem tutaj sam. - Pokręcił głową, jak się wydawało, ze zdziwieniem.

- Gówno mnie obchodzi, ilu was jest, bardziej chciałbym wiedzieć, gdzieście się obijali tyle czasu.

Mężczyzna roześmiał się i przysiadł się ochoczo do naszego ognia.

- Ty musisz być Bakly. Nikt inny nie próbowałby w taki sposób obrazić pięćdziesięciu uzbrojonych ludzi. Łasiczka opisał cię bardzo trafnie.

Nic na to nie odpowiedziałem. Przy ogniu dołączyli do nas kolejni czterej mężczyźni, zapewne dowódcy niższego stopnia. Skórzana Gęba wyciągnął z plecaka kawał mięsa i placek i mnie poczęstował. Jeden z jego kumpli podobnie potraktował Zandeziego. Przynajmniej jedna rzecz, która mi się w nich spodobała.

- Ktoś otruł pułk Gotskiego. Wprawdzie nie wszyscy pomarli, ale nikt z pozostałych przy życiu nie dałby rady się tutaj dostać, stąd my. Przez ostatnie trzy dni zrobiliśmy ze dwieście kilometrów - wyjaśnił mi Skórzana Gęba.

Przez chwilę przeżuwałem te informacje do wtóru z mięsiwem. Zabijanie, o ile w jego trakcie nikt człowiekowi nie rozpruje brzucha, to zajęcie przyprawiające o głód i pragnienie. Wyglądało, że przeprawa przez góry była częścią doskonale zaplanowanej akcji dywersyjnej. Jednego z wielu posunięć w tej chaotycznej rozgrywce, jaką stała się ta wojna. Ja w niej byłem tylko pionkiem, choć należało przyznać, że ciężkim do strącenia z szachownicy.

- Na waszym miejscu poczekałbym z rozbijaniem obozu na górze do jutra. - Machnąłem ręką w kierunku szczytu. - Powietrze niezdrowe, umarł tam czarodziej - pospieszyłem z wyjaśnieniem, kiedy na ich twarzach odmalowało się zaciekawienie. - Pozostaje po nich smród, który dla normalnych ludzi nie jest zbyt zdrowy.

Skórzana Gęba przyglądał mi się przez chwilę w zamyśleniu, po czym pokiwał głową.

- A co jeszcze tam znajdziemy? - chciał wiedzieć jeden z jego towarzyszy.

- Paru martwych wojaków, nic więcej.

- Co ich zabiło?

Strasznie byli ciekawscy, ale dało się to zrozumieć.

- Ja. - Wzruszyłem ramionami.

Na tym zakończyliśmy naszą pogawędkę i zaczęliśmy szykować się do snu. Czekała mnie kolejna mroźna noc wysoko w górach. Miałem nadzieję, że szybko znajdę się gdzieś indziej, gdzie będzie dużo cieplej. Chociaż, znając moje szczęście, pewnie kroki powiodą mnie dalej na południe, gdzie od dobrych dwóch lat nieprzerwanie trwała zima.

Leżałem na swoim posłaniu i spoglądałem w żarzące się węgielki.

Wszyscy już spali. Wszyscy oprócz Zandeziego, który przyglądał mi się w milczeniu. Czułem, że zbiera się w sobie, żeby coś powiedzieć. Dołożyłem do ognia i czekałem.

- Wiem, w jaki sposób udało wam się przeżyć - zaczął wreszcie, nie spuszczając ze mnie wzroku. - To dlatego, że Zitt zaatakował was czarami. Gdyby chwilę poczekał, gdyby pozwolił swoim ludziom dokończyć roboty stalą, bylibyście martwi. Wyście jednak przejęli część jego siły, wzmocniliście się nią i wykorzystaliście przeciw niemu.

A do niej dołożyłem jeszcze sporą porcję własnej, uzupełniłem w duchu. Zuzanna, moja córka czarodziejka, wielokrotnie mi to prognozowała, ja jednak za wszelką cenę próbowałem się przed tą myślą bronić. Pewnie dlatego, iż w głębi ducha wiedziałem, że miała rację.

Kiedy walczyłem przeciwko normalnym ludziom, byłem normalnym człowiekiem. Może silniejszym, szybszym i bardziej bezwzględnym niż ktokolwiek inny, jednak w dalszym ciągu zwykłym człowiekiem. Kiedy jednak walczyłem z czarodziejami, bydlakami, którzy używali magii do zabijania zwykłych ludzi, zmieniałem się w… sam nawet nie wiem, w co. Wiedziałem jednak, że każdy taki pojedynek odciskał na mnie trwałe ślady, odmieniał mnie. Zostawały mi po nich blizny, szramy, całe fragmenty ciała, które nawet w dotyku nie przypominały już ludzkiej skóry, wydawały się jakieś takie… kamienne. Namacałem nową bliznę w miejscu, w którym przebił mnie bełt z kuszy. Ciało zdążyło już zrosnąć się z materią, która wypełniła ranę. Była zimna i twarda niczym stal.

- Tak było - potwierdziłem wreszcie domysły Zandeziego, a przy tym także moje własne.

- To jest wasz sekret, ale ten sekret jest też dla was niebezpieczny. Najlogiczniej byłoby mnie teraz zabić - zasugerował.

Wzruszyłem ramionami. Zbyt często robię rzeczy, które są całkiem nielogiczne.

- Kim wy tak właściwie jesteście? - zadał mi w końcu pytanie.

Spojrzałem na niego wprost i rozciągnąłem usta w uśmiechu, bo nagle przyszła mi do głowy prosta i trafna odpowiedź.

- Zabójcą czarodziejów.

Nota od wydawcy

Miroslav Žamboch, jeden z odnoszących największe sukcesy czeskich pisarzy fantastycznych, urodził się 13 stycznia 1972 roku w Hranicach na Morawach. Zima panowała wtedy okrutna, w Beskidach pojawiły się watahy wilków i niedźwiedzi i Miroslav do dziś lubi „chłód i słotę oraz sprawia mu przyjemność, kiedy czasem pośród nocy rozlegnie się wycie psa”. Studiował na Wydziale Fizyki Jądrowej na praskiej politechnice i dziś pracuje w Instytucie Badań Jądrowych w Reżu pod Pragą.

Pierwsze opowiadanie, zatytułowane „Zapach strontu”, napisał w wieku siedemnastu lat. Według słów samego autora było ono dość mizerne, w związku z czym pierwszą pracą, jaka ukazała się w druku, była „Spowiedź wojownika”, która wygrała nagrodę za najlepszą fantasy w roku 1992. Przez następnych osiem lat panowała cisza, po czym w roku 2000 powrócił, wydając zbiór trzech nowel „Ostatni zgarnia wszystko”. W opowiadaniu „Pustynny skorpion” po raz pierwszy pojawił się najsłynniejszy bohater Žambocha, mężczyzna ukrywający się za nieskończoną liczbą imion, choć najlepiej znany jako Koniasz. Jest to banita, wędrowiec i samotny wojownik. Pozbawiony przyjaciół, nie ufa nikomu, zaś jego podręczny arsenał sprawia, iż sam przypomina chodzący sklep żelazny. Mimo to (a może właśnie dzięki temu?) szybko stał się ulubionym czeskim bohaterem fantasy. Przyczyniła się do tego przede wszystkim druga książka, powieść „Na ostrzu noża” (w Fabryce Słów wydana w roku 2007). Nie jest to historia w duchu klasycznej fantasy; Koniasz otrzymuje w niej dość niezwykłe zadanie – ma zapewnić ochronę wyprawie kolonialnej i wspomóc zakładanie nowego miasta Ligi Kupieckiej, które ma utrzymać niezależność od Imperium Crambijskiego w handlu ziarnem. To oznaczało przeprawę kilku tysięcy ludzi poprzez ziemię wielu niezależnych krain, poprzez niegościnne tereny oraz wiele pułapek, nie tylko naturalnego pochodzenia. Powieść szybko stała się bestsellerem i zasłużyła sobie na nominację do Nagrody Akademii Science Fiction, Fantasy i Horroru. Co było w pełni uzasadnione, jako że była to historia bardzo zwarta, świetnie się czytała, a do tego została poprzeplatana znakomitymi scenami akcji i zaludniona wiarygodnymi, charyzmatycznymi postaciami.