Выбрать главу

- Zostawcie go - zakomenderował dowódca kopijnikom, którzy chcieli mi odpłacić pięknym za nadobne.

Nie nosił żadnych insygniów, ale przypuszczałem, że kiedyś musiał być podoficerem. Żadna wyższa szarża nigdy nie zniżyłaby się do takiej roboty. Grunt, że miał posłuch. Sklęli mnie na czym świat stoi, ale dali się napić w spokoju. Resztę wody wylałem sobie na głowę.

Kroczyliśmy błotnistą drogą między chaotycznie rozmieszczonymi domami, a raczej kurnymi chatami. Zewsząd dobiegało skrzypienie, trzaski i stukot. Kiedy wyszliśmy poza osadę, dostrzegłem byle jak i naprędce sklecone wieże wydobywcze, wielkie hałdy węgla i wykładane kamieniem drogi, po których wózki dowoziły urobek nad rzekę, gdzie załadowywano go na łodzie płynące w dół rzeki, ku miastom.

Nad tym wszystkim, na ogołoconym z drzew szczycie jednego z pagórków rozkładała się okazała rezydencja. W cywilizowanych okolicach byłby to najwyżej zbytecznie rozbudowany kompleks kilku połączonych, schludnie wyglądających domów. Tutaj, w tej podmokłej dziczy, gdzie oprócz węgla znajdowały się tylko bagna, torfowiska i gęste świerkowe lasy rojące się od natrętnych, wygłodniałych niedźwiedzi, rezydencja Holmegora wyglądała w istocie jak pałac.

- Holmegor chce mnie widzieć? Wystarczyło powiedzieć, próbowałem się z nim spotkać od dwóch dni.

Zanim doszliśmy na górę, znów dopadło mnie pragnienie, tym razem w towarzystwie głodu.

Tuż przed palisadą z naostrzonych stempli zastępujących regularne ogrodzenie dostrzegłem jedną rzecz, która nie bardzo mi się spodobała. Były to wielkie stalowe klatki zawieszone na pniach ogołoconych z koron drzew. W dwóch z nich siedzieli mężczyźni kulący się z zimna. Wyglądali na bardzo wynędzniałych i niezbyt rozbawionych.

- Więzienie - powiedział jeden z żołdaków ze złośliwą satysfakcją. - Wcześniej zamykaliśmy ich pod ziemią, ale spieprzali, nornice jedne.

- Aha - odpowiedziałem takim tonem, jakbym mówił coś mądrego, a popatrzyłem na niego takim wzrokiem, że choć byłem w pętach, zamilkł natychmiast.

Reputacja bywa użyteczna.

Drugą rzeczą, która też mi się nie podobała, był gość w czerwonym odzieniu i nogawicach tak obcisłych, że nawet jedwabne pończochy nie przylegałyby ściślej, który przechodził właśnie przez bramę. Na głowie miał hełm z pióropuszem, też czerwonym, a na ramionach płaszcz. Nie bez trudności rozpoznałem w nim samego Holmegora. Kiedy załatwialiśmy nasze interesy w mieście, ubierał się normalnie. Tutaj widać czuł się panem na tyle, by popuścić wodzy swym upodobaniom. Towarzyszyło mu sześciu mężczyzn. Jeden z nich, wydawało się, miał na sobie coś, co mogło być sędziowską togą. Z lekka się zataczał. Albo był koślawy i chodzenie po śliskim błocie i kiepsko osadzonych kamieniach sprawiało mu problemy, albo dopiero co zakończył popijawę. Względnie rozpoczął nową.

- Ej, Holmegor! Odbiło ci czy jak? - zakrzyknąłem, kiedy byliśmy mniej więcej twarzą w twarz. - Obiecywałeś, że co stracę na podróży na to zadupie, zwróci mi się z zarobku za dodatkowe zlecenie. A tu zamiast tego od dwóch dni nie mogę się do ciebie dostać!

- Klęknij przed sądem! - warknął żołnierz stojący po mojej lewej, równocześnie opierając grot kopii o mój kark.

Stałem dalej.

- Jakim sądem? To przecież ziemie imperium, a i żaden z ciebie patrycjusz! Obowiązuje tu prawo cesarskie!

Działo się tu coś, czego nie rozumiałem. Holmegor starał się zarobić, to zrozumiałe, ale wyglądało, że zależało mu na tym do tego stopnia, iż przestał się przejmować łamaniem prawa. Przynajmniej na tyle, na ile wiedział, że mogło mu się upiec. Dlatego najmował ludzi takich jak ja i uważał przy tym, aby nic go z nimi w widoczny sposób nie łączyło. Był w końcu poważanym baronem, a ja specjalistą od brudnej roboty. Niemniej ostatnie, czego bym po Holmegorze oczekiwał, to bratanie się z jakimkolwiek przedstawicielem cesarskiej władzy sądowniczej.

- Ten oto człowiek bez zezwolenia dopuścił się na mych najętych pracownikach zakazanego procederu zarobkowego - zapiszczał Holmegor.

Musiał zwariować. Cesarzowi braku piątej klepki też nie można było odmówić, ale tak on sam, jak i cały ród Saxmundsenów miał słabość do pojedynków, gladiatorów i tym podobnych. Organizowaniem kosztownych igrzysk kupował sobie wręcz przychylność motłochu. Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś, kto porachował kości przeciwnikowi w uczciwym pojedynku jeden na jednego, miał być za cokolwiek ukarany. W większości przypadków nawet jeśli ktoś zginął, zazwyczaj udawało się to załagodzić, wypłacając odszkodowania bliskim. Przyjmowanie zakładów było niczym innym jak naturalną częścią całego tego cyrku. Z Holmegora był kutwa, ale żeby łamać prawo dla tych paru złotych, z których oskubałem jego ludzi…?

- Nie ma takiego prawa. Puść mnie, zapłać, co jesteś winien, i będziemy kwita.

Dziwiłem się, że pozwolił sobie, aby być widzianym w mojej obecności przez tylu świadków.

Gość, który próbował zmusić mnie do klęknięcia, wbijał mi w szyję grot kopii coraz mocniej i mocniej, aż wreszcie przebił skórę. To go trochę speszyło, w końcu jak by to wyglądało, gdyby zabił człowieka, z którym właśnie rozmawiał jego szef.

- Czcigodny Cirhussie? - Holmegor zwrócił się do swego towarzysza w todze.

- Takiego prawa nie ma… - Tamten czknął potężnie. - Ale zaraz będzie!

Był zupełnie ululany.

Wyciągnął z zanadrza zmierzwione i potwornie umorusane gęsie pióro. Holmegor kiwnął na jednego ze swych przybocznych, a ten podskoczył ku sędziemu i rozstawił przenośny stoliczek, który miał zawieszony na piersi. Na stoliczku ustawił kałamarz, w nim umieścił pióro.

- Ze skutkiem od dnia pierwszego… roku trzysta dziewięćdziesiątego trzeciego - sylabizował pijany sędzia, spisując własne słowa - zakazuje się działalności za…robkowej, która nie byłaby zatwierdzona przez dzierżawcę, pana Holmegora Markusa. Naruszenie owego przepisu karane będzie z paragrafu dwadzieścia jeden, ustęp trzy, kodeksu cesarskiego przepadkiem mienia, grzywną dziesięciu złotych oraz dwoma tygodniami więzienia lub przymusowej pracy wedle woli dzierżawcy. Kropka.

Nieporadnie odłożył pióro tak, że spadło prosto w błoto, obrócił się i zaczął gramolić się z powrotem w stronę domostwa Holmegora.

- Muszę się czegoś napić - dobiegło mnie tylko.

Wreszcie zaczęło mi świtać. Zrozumiałem, że to właśnie ten nasączony wódą łachmyta stał za ostatnimi sukcesami Holmegora. Prawnymi figlami zdołał pozbyć się części drobniejszych konkurentów, a na tych, z którymi nie dał sobie rady przepisami, najął właśnie mnie.

- Zabierzcie mu wszystkie pieniądze i zamknijcie do klatki - rozkazał Holmegor.

- To wszystko za trzydzieści złotych? - Nie mogłem uwierzyć.

- Nie - pokręcił głową. - Za te trzy setki, któreś mnie kosztował. Nie dam się ograbiać byle włóczędze!

Jak mówię, pazerny i głupi. Myślał, że jestem takim samym idiotą jak on i zawsze noszę pieniądze przy sobie.

Aczkolwiek w tym wypadku miał rację.

Wszyscy obecni stali spokojnie i sprawiali wrażenie, jakby to była ich zasługa, że tu stałem. Pieniądze nawet dałbym sobie zabrać, czemu nie? Zawsze można zarobić od nowa, ale problem przecież polegał na tym, że nie miałem czasu, musiałem spłacić dług. Stałem nieruchomo i czekałem, aż zaczną z przeszukiwaniem. Ten, co to mnie dźgał kopią, wziął tę wdzięczną robotę na siebie. Ugiąłem nogi w kolanach tak, aby przy przeszukiwaniu kieszeni mojego płaszcza musiał się dobrze pochylić. Złapać jego głowę pod pachę i omotać szyję łańcuchem, zanim jego koledzy trzymający mnie na uwięzi zdążyli zareagować, wcale nie było takie trudne. Dopiero teraz szarpnęli za końce i natychmiast zorientowali się, że wraz z tym ich kompan gwałtownie posiniał. Puścili łańcuchy i postanowili rozprawić się ze mną ręcznie. Jednego kopnąłem w kolano, aż trzasnęło, drugiego przyciągnąłem do siebie. Biedaczyna nadział się paskudnie ramieniem na zapartą w ziemię kopię.