- Możemy iść, droga wolna - powiedziałem.
Z nicości wynurzył się Hanuri.
- Są martwi? - zapytał.
Znałem ten ton. Sam już znał odpowiedź, ale jeszcze nie dowierzał.
- Ilu ich było? Żołnierze czy górnicy?
- Nie wiem. - Wzruszyłem ramionami, choć przecież nie mógł tego zobaczyć. - Są martwi, więcej nic mnie nie obchodzi.
- Racja - powiedział w końcu. - Ty naprawdę się rwiesz na górę, co?
- Dokładnie. Mamy umowę - przypomniałem mu.
- Owszem. A wszystko, co górką, jest moje.
Nie widziałem twarzy Hanuriego, ale mógłbym się założyć, że się uśmiechnął.
- Tędy - wskazał i znów poczłapaliśmy korytarzem.
- W życiu nie widziałem kaganka, który dawałby tak mało światła, jak ten twój. - Pokusiłem się w końcu o przerwanie milczenia. Dotarliśmy wreszcie do korytarzy, w których nie musiałem się martwić, że za chwilę rozwalę sobie łeb albo skręcę nogę.
- No. Specjalnie go tak podkręciłem - odparł. - Pali się dzięki temu dłużej. Teraz pójdziemy skrótem. Trzeba się dobrze schylić, a jak nie dasz rady, to idź na czworaka.
Im dalej, tym lepiej.
Ciemność napierała na mnie z każdej strony, a wraz z nią kamienne ściany pełne ostrych występów, nierówne podłoże z niewidzialnymi kałużami zimnej wody oraz zadymione gęste powietrze.
- Jak to się dzieje, że nie zalewa was woda? - W pobliżu płynęła przecież rzeka.
- Nieprzepuszczalne skały - wyjaśnił Hanuri. - Dobra, dalej musimy już zejść do parteru.
Posłuchałem, chociaż żadnej przeszkody nie mogłem dostrzec. Kiedy jednak nieostrożnie poderwałem głowę, zapłaciłem za to uderzeniem tak silnym, że aż zobaczyłem gwiazdy, a włosy zlepiła mi świeża krew.
- Węgla tu jest od groma, ale właśnie z powodu wód podskórnych można go wydobywać tylko w tych kilku określonych miejscach. Holmegor albo miał doradcę, który się na tym bardzo dobrze znał, albo po prostu miał szczęście - wyjaśnił Hanuri podczas jednego ze sporadycznych postojów, jakie robiliśmy dla nabrania sił. Korytarz stał się nie tylko ciasny, ale i nadzwyczaj kręty, przez co posuwaliśmy się bardzo mozolnie.
Ciemnością nagle jakby wstrząsnęły wibracje, dopiero po chwili zorientowałem się, że to echo krzyku.
- Szukają nas - skonstatował Hanuri i ruszył ponownie w drogę. - Nie wiedzą jednak, w którą stronę się skierowaliśmy. Tu są dziesiątki kilometrów chodników.
- Może byłoby lepiej zatrzymać się i poczekać, aż się to wszystko trochę uspokoi? - zaproponowałem.
- Niech będzie - zgodził się.
W tym samym momencie zachlupotała pod naszymi nogami woda.
- Najniższy punkt chodnika, tu już jednak zaczyna przesiąkać. Bez pomp nie da się kopać głębiej, ale to by podniosło koszty wydobycia, więc Holmegor nie jest zainteresowany. Kawałek dalej jest takie miejsce, w którym możemy się ukryć.
Kryjówka była wypełniona do połowy wodą i przypominała norę, gdzie niedawno utopił się borsuk. Szczególnie zapachem. W świetle lampy Hanuriego ściany połyskiwały drobinkami jakichś minerałów. Co parę chwil od sufitu odrywała się kropla wody i z głośnym pluskiem rozbijała o lustrzaną powierzchnię.
- Wystarczy nam światła? - Wskazałem migoczący płomyk.
Za żadną cenę nie chciałem znaleźć się w zupełnych ciemnościach. Na tej głębokości bałem się tego stokroć bardziej niż całej tej nagonki za moimi plecami.
- Knot jest tak przykręcony, że wytrzyma dzień z nawiązką - uspokoił mnie.
- To dobrze. - Kiwnąłem głową z ulgą.
Gdybym miał się znaleźć dziesiątki metrów pod ziemią bez światła, czułbym się po prostu jak pogrzebany za życia.
Czekaliśmy, a tymczasem głosy dochodzące nas korytarzem przybierały na sile. Niepokoiło mnie, że do naszej kryjówki wiodła tylko jedna droga. Równie dobrze jaskinia mogła okazać się pułapką.
Hanuri nagle zasłonił płomień specjalną przykrywką. Ciemność nabrała materialnej gęstości, stała się jak bestia miażdżąca człowieka w uścisku.
- Są blisko. Milcz, dopóki ci nie powiem - wyszeptał.
Nie miałem pojęcia, skąd on to wiedział, ale kilka oddechów później rzeczywiście usłyszałem wyraźny chrzęst kroków, zgrzytnięcie żelaza o kamień, stłumione przekleństwo.
- Jesteśmy w najniższym punkcie chodnika - powiedział ktoś. Nie rozpoznałem głosu.
- Potrzebuję porządnej mapy. Bez niej nie możemy mieć pewności, że czegoś nie przeoczyliśmy - zabrzmiała niepewna odpowiedź.
Tym razem wiedziałem, kto to powiedział. Wąsaty - dowódca oddziału, który mnie podczas mojej ucieczki o mało nie złapał, dotarł i tutaj. Ciekawe, co im Holmegor za mnie obiecał, że im się w ogóle chciało? Aż tak im zależało? Ja bym dawno machnął ręką. Oczywiście o ile nie potrzebowałbym na gwałt pieniędzy, jak w tej chwili. Do terminu zapłaty został już tylko tydzień. Zasrane trzydzieści złotych.
Pogrążyłem się w starych, dobrze mi znanych, a przez to jeszcze nieprzyjemniejszych przemyśleniach. Na parę chwil straciłem poczucie upływającego czasu, zapomniałem wręcz, gdzie się znajdowałem.
- Już są daleko. - Hanuri wytrącił mnie z zamyślenia. - Jeszcze trochę poczekamy, a potem pójdziemy tymi niższymi korytarzami do szybu wentylacyjnego na pagórku.
- Na pagórku? - zaciekawiłem się.
- No. Ósemki, jak już wiemy, pilnują. Dwójka i trójka wchodzą prosto w zbocza tego pagórka, na którym stoi posiadłość Holmegora. Węgiel znajduje się tam zaraz pod powierzchnią, początkowo mieliśmy fedrować i tam, jednak potem jakoś zmienił zdanie. Ale wywietrzniki zostały, mają najlepszy cug.
Brzmiało to nieźle. Biorąc pod uwagę, że Holmegor był śmierdzącym tchórzem, mógłbym się założyć, że okolice swojego podwórka kazał przeszukać w pierwszej kolejności.
Czekaliśmy więc dalej. Ja, on, krople wiodące swój krótki żywot między sklepieniem a powierzchnią wody i ciemność. Ta była najcierpliwsza z nas wszystkich.
- Idziemy? - zapytałem w końcu, kiedy nie mogłem już znieść tego siedzenia w miejscu. Na zewnątrz mogła już równie dobrze panować noc, straciłem poczucie czasu. A i miejsca, na dobrą sprawę, też.
- Dobra, czemu nie… - zgodził się. Odsłonił płomyk, który znów odepchnął od nas napastliwą ciemność na kilka nieodległych kroków.
Podniosłem się zdrętwiały. Powierzchnia wody rozfalowała się, skórę przeszył chłód. Przez cały ten czas trzymałem swój stalowy pręt pod wodą, zaostrzonym końcem celując w wyjście z kryjówki. Gdyby ktoś tam nas nakrył, nie miałby o nim pojęcia do momentu, aż byłoby za późno. Palce mi przez to zesztywniały jak nakrochmalone.
- Z powrotem do skrzyżowania, a potem pierwszym korytarzem w prawo - zakomenderował Hanuri. Byłem bliżej wyjścia, w tej ciasnocie nie mieliśmy nawet jak obejść jeden drugiego.
Szedłem po omacku z ręką wyciągniętą przed siebie na wypadek jakichś niespodziewanych przeszkód, ale do skrzyżowania udało mi się dotrzeć bez żadnych problemów. Powietrze było tu o niebo lepsze niż w borsuczej norze.
- Idę pierwszy - zdecydowałem i urwałem natychmiast, niemalże w pół słowa.
Popatrzyliśmy po sobie. Widziałem, jak oczyma bada ściany lśniące od ściekającej wody. Echo moich słów zabrzmiało zupełnie inaczej. Dźwięk powinien się odbijać od nagich skał, jak poprzednio, a się nie odbijał.
Z korytarza po lewej wynurzył się pokrzywiony Bazg, za nim jeszcze trzech górników. Nasza droga w dalszym ciągu pozostawała otwarta, ale nie mogliśmy pozwolić, żeby wiedzieli, którędy dajemy chodu.
- Czego za nami leziecie? - spytał Hanuri.
Powiedział, że za mnie bić się nie będzie, to było jasne. Ale czy biłby się ze mną, gdybym zaczął zabijać jego ludzi? Oto dobre pytanie.