Выбрать главу

Kiedy to mówił, na twarzy zagościł mu łagodny uśmiech.

- Nie mogę się doczekać, aż ich znowu zobaczę. Żonę i dzieci.

Zorientował się, że myśli na głos, łagodny wyraz twarzy zniknął bez śladu. To znów był Hanuri, który niczym rozkręcony młyn był w stanie rzucić dorosłym chłopem o ścianę tak, że tamten kończył z rozbitym łbem i połamanymi kośćmi.

- Idź. - Wskazał dziurę. - Słyszę, jak się zbliżają.

Odetchnąłem głęboko.

- Pamiętaj, co wycisnę z Holmegora ponad te moje trzy dychy, jest twoje.

Machnął tylko ręką i jeszcze raz wskazał wejście do tunelu.

- Pierwsza część, tak do jednej trzeciej, jest całkiem łatwa. W dwóch miejscach możesz się nawet obrócić. Poczekam na nich po ciemku. - Podał mi lampę.

Z żołądkiem ściśniętym w lodowaty kamień i napiętymi wszystkimi mięśniami zacząłem się pchać do środka. Stalowy pręt, tak dla towarzystwa i na wszelki wypadek, zabrałem ze sobą.

Początkowo rzeczywiście szło mi nie najgorzej. Miejscami mogłem nawet iść schylony i tylko od czasu do czasu musiałem zejść na kolana. Potem przyszła pierwsza zapowiedź tego, co mnie miało jeszcze czekać - przewężenie, przy którym musiałem położyć się płasko na ziemi i posuwać do przodu, podciągając jedynie na łokciach. Popychałem lampę jak najdalej przed siebie, potem szedł pręt, a za nimi ja. Na szczęście już po kilku metrach sklepienie uniosło się na tyle, że znów mogłem unieść się na czworaka i tak, piędź po piędzi, parłem dalej w królestwo kamieni.

Cisza, przerywana jedynie sporadycznymi trzaskami dobiegającymi gdzieś z wnętrza skał, ustąpiła nagle miejsca niosącym się z oddali niewyraźnym ludzkim głosom, które po chwili przeszły w krzyki. Nie miałem pojęcia, skąd ten hałas dochodził, miałem jedynie nadzieję, że nie zawali mi ton skał na głowę. A gdyby zawalił, to że przynajmniej zabiłoby mnie od razu. Posuwałem się dalej naprzód, uważając, żeby się za mocno nie uderzyć, nie wyłożyć jak długi, nie zgasić niechcący płomienia lampy i nie zgubić nigdzie pręta. Jak do tej pory okazał się więcej niż przydatny. Jedno, czego o tym chodniku nie dało się powiedzieć, to że był prosty. Wił się tak, że gdyby nie to, iż nie odchodziły od niego żadne kolejne tunele, już dawno bym się pogubił. Po jakichś stu metrach mozolnej wędrówki wyczułem, jakby ktoś za mną podążał. Był to pomysł zupełnie idiotyczny, totalny nonsens. Tylko taki pomyleniec jak ja, który musiał postawić wszystko na jedną szalę, byłby gotów wcisnąć się do tej mogiły. Zatrzymałem się i nasłuchiwałem, ale dałem sobie spokój, kiedy uświadomiłem sobie, co oświetla przede mną nikły płomyk lampy. Czekało mnie kolejne przewężenie. Prześwit był na jakieś trzydzieści pięć, czterdzieści centymetrów wysoki, a szeroki też jedynie na rozpiętość łokci… Podsunąłem się kawałek bliżej i obadałem sytuację. Droga za przewężeniem nie wyglądała zbyt obiecująco. O marszu w skłonie mogłem jedynie pomarzyć. Nawet posuwanie się na czworaka było wątpliwe. Może jednak lepiej zawrócić? Wszystko w tym momencie wydawało się lepsze, niż zdechnąć z pragnienia zaklinowany gdzieś między głazami.

- Bakly! Bakly! Żwawo, depczą mi po piętach. - W kakofonii dźwięków rozpoznałem swoje imię.

Hanuri czołgał się niedaleko za mną.

W klacie może i nie jest szerszy ode mnie, ale z tymi swoimi długimi kulasami i tak nie będzie mu lżej niż mnie, pomyślałem ze złośliwą satysfakcją. Dopóki nie uświadomiłem sobie, że ruszył przecież za mną dopiero przed chwilą.

Dogonił mnie, kiedy już od dobrych dziesięciu metrów pełzałem płasko na brzuchu, a oczy zalewała mi krew z rozciętej głowy.

- I co, nie przekonałeś ich? - rzuciłem półgębkiem, zanim ruszyłem dalej jeszcze węższym odcinkiem. Dobrze chociaż, że sufit tu był wyżej i można było pełznąć bokiem.

- Ano nie. Bazg przeżył i zdążył innym nagadać, że jestem z tobą w zmowie i że to ja pozabijałem część chłopaków. A do tego Holmegor podniósł nagrodę za schwytanie ciebie do pięćdziesięciu złotych.

To w dalszym ciągu nie fortuna, choć z drugiej strony, dla pracujących tu górników była to równowartość rocznego wynagrodzenia za cholernie przecież ciężką i niebezpieczną pracę.

- Ruszaj się trochę, klocu, są tuż za mną!

Zacząłem się wpychać do kolejnej dziury. Tym razem jedynym sposobem, żeby się przecisnąć, było położyć się na plecach i podciągać na koniuszkach palców, równocześnie odpychając piętami od ziemi. Utkniesz tu, utkniesz, powtarzał mi w głowie obrzydliwy głos. Przy każdym wydechu zdmuchiwałem ze skały o kilka centymetrów od mojej twarzy pył, który leciał mi prosto do oczu.

- No dalej!

- Za ciebie też wyznaczyli nagrodę?

- Bazg obiecał pięć złotych z własnych zaskórniaków. Podobno pozabijałem mu kumpli!

Pięć złotych. Mieli go za jakiegoś partacza czy co?

Tunel wreszcie trochę się rozszerzył. Mogliśmy unieść się na łokciach i posuwać nieco szybciej.

- Kawałek dalej jest takie miejsce, gdzie będziesz się mógł obrócić. Musimy się tam dostać, bo inaczej skroją mnie tu plasterek po plasterku!

Odcinek korytarza przestronny na tyle, żeby dało radę się obrócić. No, to brzmiało całkiem przyjemnie. Skała pod moimi palcami wyraźnie zmieniła się w dotyku. Nie musiałem być górnikiem, żeby zorientować się, iż znajdowaliśmy się teraz w innej warstwie geologicznej. Pełznąłem spokojnie dalej, ale Hanuri musiał już mieć oczy pełne pyłu.

- Pospiesz się, do jasnej cholery, są tuż za mną!

Złapałem rękoma za skalny próg i podciągnąłem się, w ostatniej chwili przetaczając się na bok. Zawadziłem przez to ramieniem o ostry skalny występ, ale również uniknąłem dzięki temu ostrza miecza, które wynurzyło się z mroku przede mną i natychmiast z powrotem w nim zniknęło.

Czyli że mieliśmy ich tak za plecami, jak i przed sobą. Hurra.

Przetoczyłem się na drugi bok, znów unikając ostrza dosłownie o włos. Musiał dźgać obiema rękami, inaczej nie byłby aż tak szybki. Znów złapałem za występ i wyciągnąłem się tak daleko i tak szybko, jak tylko dałem radę. Głową uderzyłem w głowę, coś cięło mnie w przedramię, pewnie jego miecz, ale sam leżałem już na nim z twarzą na wysokości jego szyi. Sięgnął do moich oczu. Światła było tu tak mało, że widziałem jedynie kształty. Sapanie i charczenie w ciemności, trzaskanie kłykci. Jeden z jego palców znalazł drogę do mojego oka, szarpnąłem głową, co dało mu dodatkową chwilę. Sam błądziłem dłońmi pod kołnierzem jego kaftana. Z rękoma wyciągniętymi daleko przed siebie nie miałem szans na zadawanie ciosów.

- Ruszaj się! - wrzeszczał z tyłu Hanuri.

W oczach znów poczułem palce tego gostka. Wsparłem się kolanami o ściany tunelu, przyciągnąłem faceta bliżej do siebie i zyskałem w ten sposób wystarczająco dużo miejsca, żeby złapać go za gardło. Bezlitosne pazury znów wbiły mi się w oczodoły, ale tylko zacieśniłem uścisk i ataki nagle osłabły. Podusiłem jeszcze chwilę, po czym sięgnąłem do grdyki napastnika i zwyczajnie ją wyrwałem. Ruszyłem po trupie dalej, ciągnąc ze sobą swój stalowy pręt. Lampę zostawiłem Hanuriemu, niech się o nią martwi. To miejsce, w którym mogłem się obrócić, okazało się mniejsze niż lisia nora, ale i tak była to najrozleglejsza przestrzeń, w jakiej się od dłuższego czasu znajdowałem. Litościwie ruszyłem dalej, zostawiając tę luksusową komnatę do dyspozycji Hanuriemu. Oczy bolały mnie jak diabli, ale ze wzrokiem miałem wszystko w porządku. W korytarzu przede mną dostrzegałem bladą poświatę. Tam już czekali następni. Oni mieli światło, a ja swój szpikulec. Dobry układ. Zza pleców dobiegły mnie odgłosy walki, potem krzyk. Nie był to głos Hanuriego, jak widać, musiał się zdążyć obrócić na czas. Sam zbliżałem się już do następnego przeciwnika. Nie zawracałem sobie głowy cichym skradaniem się. W odpowiednim momencie dźgnąłem prętem w ciemność i w coś trafiłem. Ktoś wrzasnął z bólu. Naprzeciw mnie wyskoczyło wygięte ostrze. Dostrzegłem je w ostatniej chwili, nie miałem najmniejszej szansy zareagować. Na szczęście okazało się dużo krótsze niż mój pręt. Pchnąłem ramię w przód i wbiłem ostry koniec jeszcze głębiej. Wrzask przeszedł w skowyt, który raptem załamał się i umilkł całkowicie.