Выбрать главу

Może trzeba go po prostu chwycić za gardło i porządnie ścisnąć? Może coś bym z niego wytrząchnął. Poza płucami, ma się rozumieć. Zacząłem myśleć o jego siole na szczycie najwyższego w okolicy pagórka. Chroniła go mała armia, bo górnicy jak to górnicy, chłopaki subtelne nie są, a jak się dobrze narąbią, poczucie humoru wyłącza im się zupełnie. Aczkolwiek ktoś taki jak ja, ktoś, kto jednym uderzeniem pięści łamie kości, pewnie by się dostał do środka bez problemu. I musiałbym mieć niewyobrażalnego wręcz pecha, żeby w takiej posiadłości nie znaleźć przynajmniej kilku brzęczących złotem dziesiątek. Mój plan miał może parę niedomkniętych dziur, ale z drugiej strony, te smętne przemyślenia i tak ciężko w ogóle nazwać planem.

- Ej, ty! Co tak siedzisz w kącie jak niewyruchana panna? Chodź się przyłączyć.

Chłop, który stanął przed moim wciśniętym w ciemny kąt stołem, był ode mnie o dobrą głowę wyższy, a do tego miał długie i mocarne łapska. Wyglądał, jakby potrafił kruszyć kamień gołymi rękoma. Gębę miał już od napitku dobrze zaczerwienioną.

- Łokcie mnie bolą. Spadłem z konia i nie mogę się siłować. - Spróbowałem się wymówić.

- Pierdolenie! Stawiam pięć miedziaków, że nie dasz mi rady.

Gwar przycichł o pół tonu. Zawody w siłowaniu się na rękę znałem bardzo dobrze, jak i wiele innych zresztą. Co prawda sam byłem bardzo silny, ale nigdy nie wiadomo czy tu, między tymi wielkimi, brunatnymi chłopami, nie czaił się ktoś jeszcze silniejszy. To się przecież mogło zdarzyć. W walce nie miałoby to znaczenia, bo w odróżnieniu od tych, którzy byli silni z natury i od ciężkiej fizycznej pracy, ja byłem silny z wytrenowania, szybki i skoordynowany. Bez tego w ogóle nie mógłbym wykonywać swojej pracy. Moją pracą było zabijanie i wrodzone dyspozycje nie miały tu żadnego znaczenia.

Zacząłem ściągać płaszcz, który został pozszywany do kupy z resztek trzech poprzednich. Jak już nie będę musiał odkładać każdego grosza, zafunduję sobie porządny kożuch. Taki, w którym będę wyglądać jak niezgrabny tłuścioch, ale który jednym ruchem można zrzucić z ramion. Co jest jeszcze łatwiejsze, kiedy w poły wszyte są ciężkie, metalowe pasy. Widziałem to kiedyś u jednego gościa.

Póki co, nie miałem innego wyjścia, tylko się mozolnie uwolnić z kapoty. Ledwie mi się udało. Ten chałat z pewnością szyto na kogoś znacznie mniejszego niż ja. Mój przeciwnik przyglądał mi się z niedowierzaniem.

- Ja pierdolę, co za łapska.

- A coś myślał? Poddajesz się?

W odpowiedzi pokręcił tylko energicznie głową.

Starał się, to mu musiałem przyznać, ale nie na wiele się to zdało. Pokonałem jego, a po nim jeszcze kilku kolejnych gości. Kiedy skończyliśmy, mięśnie miałem twarde jak kamienie, żyły tak nabiegłe krwią, że wyglądały jak korzenie drzewa, a żołądek rozgrzewały mi kolejne kieliszki, za które nawet nie musiałem płacić. Po położeniu największego i najsilniejszego górnika byłem już o jednego złotego, trzy srebrne i garść miedziaków bogatszy. Dla kogoś innego całkiem przyzwoita suma, jednak moich problemów to nie rozwiązywało. Rzuciłem pieniądze na szynkwas.

- Kolejka dla wszystkich, tylko lej równo, bo ręce połamię.

Karczmarz krzywo się uśmiechnął, jego odpowiedź utonęła w powodzi gromkiego śmiechu. Wiedziałem, że nie będzie oszukiwał. Nie podarowaliby mu tego.

Za złotego, licząc po miejscowych cenach, wychodziło od cholery picia. Potok roznoszonych przez karczmarza i jego pomocników kufli na jakiś czas zamknął nam wszystkim gęby.

- Ktoś ty za jeden? - zapytał mnie Hanuri, dwumetrowy olbrzym o tak doskonałych proporcjach ciała, że nie mogłem zrozumieć, jak się tu znalazł. Z powodzeniem mógłby być atletą, żigolakiem bogatych szlachcianek albo też innym hochsztaplerem. A tymczasem skończył jako przodownik zmiany, która właśnie bawiła się w gospodzie.

- Niedobry pan Holmegor zapłacił mi za brudną robotę i obiecał kolejną. Ale zmienił zdanie, a ja utknąłem tutaj - wyjaśniłem zgodnie z prawdą.

Generalnie za głupi jestem, żeby kłamać. Albo zbyt leniwy. I w związku z tym wolę mówić prawdę, co, jak zauważyłem, zazwyczaj ludzi myli skuteczniej niż kłamstwa.

- Aż tak źle ci z oczu nie patrzy - uśmiechnął się Hanuri.

Spojrzałem na niego, potem na swoje ręce, potem znów na niego. Hanuri wyglądał, jakby swoje już przeżył, ale możliwe, że to tylko ciężka praca na przodku tak go naznaczyła. Na pewno był silny, ale ja miałem na rękach więcej krwi, niż on widział od urodzenia. Takie życie.

- Skoro tak sądzisz… - Nie wyprowadzałem go z błędu.

Zaskrzypiały drzwi. Był to ten charakterystyczny dźwięk zawiasów z miękkiego drewna, które zawsze będą skrzypieć, choćbyś je smarował bez przerwy. Właściciel widać skąpił, ale nie tam, gdzie trzeba. Takie drzwi długo nie wytrzymają, a już zwłaszcza w mordowni.

Weszli żołnierze. Nie mieli mundurów, zbroi ani długiej broni, ale poznałem to po nich natychmiast. Nie poruszali się jak pojedyncze osoby, lecz jak oddział. W dodatku ten znajdował się całkiem wyraźnie na terytorium wroga.

- Nie kumplujecie się z nimi za bardzo, co? - zauważyłem.

Atmosfera była całkiem rozluźniona, jednak krótkie przycichnięcie rozmów zdawało się potwierdzić moje domysły.

- Nie za bardzo - przytaknął Hanuri. - To nasi nadzorcy.

Więcej się nie dopytywałem, zamiast tego pociągnąłem piwa. Jak będzie chciał, sam mi o tym opowie. Zorientowałem się, że pozostali górnicy też rzucają przybyłym wrogie spojrzenia.

- Zupełnie jakby im chłopaki czegoś zazdrościli - spróbowałem.

- No, pieniędzy - wycedził. - Są najęci na kontraktach, tak samo jak my. Tylko że dostają za robotę przynajmniej pięć razy więcej.

- Hmm… - zamyśliłem się.

- Szeregowi. Ile Holmegor płaci oficerom, nie mam pojęcia - uściślił.

O ile z górników udało mi się wycisnąć półtora złotego, z wojskowych mogłem mieć pięć, dziesięć razy tyle. A to już się opłacało. Termin spłaty mojego długu krwi był już bardzo nieprzyjemnie blisko.

- A czemu więc przychodzą tutaj, skoro się tak nie lubicie? - Zmieniłem temat.

Hanuri wyglądał na spokojnego, popijał swoje piwo bez pośpiechu, ale systematycznie i nieznacznie rozglądał się dokoła. Oczekiwał kłopotów, choć sam nie miał zamiaru się w nie wplątywać. Kłopotów, które nie były mu obce.

- W Dziurze są tylko dwie gospody. Ta bardziej elegancka dla żołnierzy i ta tania dla nas. Z tym że tu dają lepsze piwo.

To mnie zaciekawiło.

- Jak tańsze piwo może być lepsze?

- Wyczyściłem studnię, z której karczmarz bierze wodę do warzenia piwa. A do tego w słodowni wybiłem wywietrzniki w ścianach i dachu tak, żeby spowodować tam odpowiedni przepływ powietrza.

- Dobrze się na tym znasz - oceniłem.

- Ale on nie. - Wskazał karczmarza. - Ani nikt inny w okolicy. I dlatego zaczynają przyłazić tutaj.

Wynikało z tego, że Hanuri siedzi tu już czas jakiś. Ciekawe. Sprawiał wrażenie faceta, który potrafiłby zarobić na życie łatwiejszymi sposobami niż harówka w kopalni.

Pomimo zawiści odczuwanej przez górników do żołnierzy paru znajomych jednak między nimi się znalazło. Po chwili tłumionych rozmów stanął przede mną jakiś dryblas w towarzystwie swoich dwóch kompanów. Może jednak wyduszę z dzisiejszego wieczora jakiś pieniądz?

- Podobno krzepki z ciebie gość - rzucił do mnie.

Wzruszyłem ramionami.