Выбрать главу

- Przyjrzymy się Horowitzowi i zobaczymy, co z tego wyniknie - zaproponowałem.

Łasiczka pokręcił głową.

- Nie wiemy jeszcze dokładnie, o co toczy się gra. Cesarz angażuje się w tę całą sprawę nad wyraz intensywnie. Moglibyśmy w co wdepnąć.

Wchodzenie w sam środek awantury było moją specjalnością, jednak na głos nie powiedziałem nic.

Zabijanie handlarzy opium się nie sprawdziło, ale śledczy cesarski, który nie mógł dojść do siebie, zadziałał znakomicie. Ruvark pojawił się natychmiast i z właściwą sobie bezwzględnością zaczął dochodzić, co się z jego interesem dzieje. Kiedy go dostrzegł po raz pierwszy, cieszył się, że widział go tylko z daleka. Gdyby nie to, rzuciłby się na niego natychmiast i w mgnieniu oka skończył martwy, rozszarpany na kawałki przez ochronę. Młodego czarodzieja chroniło przez cały czas przynajmniej dwunastu ludzi. Wszyscy mieli przynajmniej po dwa metry wzrostu i tworzyli trzy grupy. Czterech strzelców z kuszami, czterech w kolczugach z mieczami i tarczami i czterech ciężkozbrojnych, zakutych w pancerze i uzbrojonych w oburęczne miecze. Razem stanowili zasłonę nie do przebycia, zdolni również błyskawicznie wyeliminować każde najdrobniejsze zagrożenie. Nawet jego nadnaturalne zdolności, za które zapłacił tak wysoką cenę, nie byłyby mu w stanie dać szansy w bezpośrednim starciu.

Po pierwszym napadzie szaleństwa opanował się jednak i ograniczył do śledzenia, które było o tyle łatwiejsze, że w całym mieście miał już opracowane odpowiednie, ukryte trasy. Tak jak przypuszczał, Harbirgera umieszczono w prywatnym skrzydle pałacu, z którego większość zajął Ruvark ze swoimi ludźmi. Kiedy wrócił nad ranem do domu, udał się prosto do najmniejszego pokoju, w którym spał i jadał, po czym siadł na podłodze i złożył razem ręce jak do modlitwy. Uświadomił sobie, że się cały trzęsie, wymuszony spokój opuścił go zupełnie. Pałał żądzą zemsty, pragnął zabić tego sukinsyna, który zniszczył jego rodzinę, z braci i ojca uczynił początkowo bezwolne kukły całkowicie uzależnione od niebezpiecznego narkotyku, potem bezrozumne bestie mordujące pod dyktando niedającego się ogarnąć głodu narkotykowego, a na samym końcu bełkoczących debili, których sam… musiał zabić.

Trzęsły się mu ręce. Trzęsły się, bo dotąd nie wierzył, że jednak zajdzie tak daleko, nie wierzył, że nie umrze od zażywania mikstur Ruvarka, które dały mu zwiększoną siłę, szybkość i wytrzymałość, nie wierzył, że nie utraci tropu i zdoła go odnaleźć. Tymczasem teraz, kiedy zemsta była na wyciągnięcie ręki, zdjęła go trwoga, że w ostatniej chwili coś pójdzie nie tak i cały wysiłek obróci się wniwecz. Musiał dokonać zemsty. Musiał pokazać, że świat to nie miejsce, gdzie tacy jak Ruvark mogli sobie na wszystko pozwolić.

Wstał z łóżka i zaczął przygotowywać jeden z eliksirów Ruvarka. Nie miało już znaczenia, co na dłuższą metę zrobi z jego ciałem. Czy zniszczy wątrobę, serce lub nerki. Potrzebował zdobyć się na ten ostatni, najważniejszy wysiłek, potrzebował pokonać strażników Ruvarka, ludzi wybranych ze względu na ich nieprzeciętne cechy fizyczne, które dodatkowo jeszcze wzmocnione zostały miksturami bezwzględnego czarodzieja.

Przyszedł czas na sen. Wiedział, że jest zbyt wzburzony, by zasnąć, pomógł więc sobie medykamentem. Przebudził się na godzinę przed zachodem słońca. Kolejna porcja trujących koktajli i godzinę później odziany na czarno, z poczernioną twarzą skrytą przed ciekawskimi spojrzeniami przechodniów pod szerokim rondem kapelusza, wyruszył na miasto. Ominięcie znudzonych straży okazało się dziecinnie łatwe i już drugie z kolei drzewo było tym właściwym. Zapewniało widok na dokładnie te komnaty, w których rozgościł się Ruvark. Po wszystkich trudnościach, jakie musiał wcześniej pokonać, nareszcie uśmiechnęło się do niego szczęście.

Nie czuł zimna. Tak był nabuzowany miksturami, że nie odczuwał prawie nic. Całą swą uwagę skupił na dużych oknach rozświetlonych licznymi lampami olejnymi. Harbirgera nigdzie nie dostrzegł, a jedynie jego opiekunkę, która się o niego troszczyła. Wyglądało na to, że dał mu zbyt dużą dawkę, przez co śledczemu w bardzo krótkim czasie wypaliło mózg. Nie było mu go szkoda. Nie było mu szkoda nikogo, kto choćby w najmniejszym stopniu przyłożył rękę do rozprowadzania tego potwornego świństwa.

Nagle w pokoju pojawił się Ruvark.

Znów całe jego opanowanie prysło niczym bańka mydlana. Przełknął ciężko ślinę, dławiąc w sobie odruch, aby nie zaczął krzyczeć z rozpaczy i wściekłości. Konwulsyjnie zacisnął pięści, aż paznokcie przebiły skórę. To właśnie ból pchnął go na tę drogę, ból, który go nie zabił, a zmienił. Ból, który wielokrotnie na tej drodze mu pomógł. Skoncentrował się na Ruvarku, obserwował go, studiował, uczył się. Czarodziej zmienił się od czasu, kiedy go widział po raz ostatni. Przedtem nosił maskę człowieka zgodnego, chętnego do współpracy, udawał wspólnika przychylnego i miłego. Teraz już na pierwszy rzut oka biła od niego arogancja, widać było, że to nie on dostosowuje się do świata, ale zmienia tak, aby świat dostosował się do niego. Inni ludzie byli dla niego jedynie pionkami, którymi można manipulować wedle potrzeby. Im więcej studiował oblicze Ruvarka, tym więcej cech dostrzegał. Zmarszczki wyżłobione okrucieństwem i radością z cierpienia innych. Sam był zaskoczony, skąd się w nim wzięła ta pewność, ale przekonanie o tym tkwiło w nim tak silne, że równie dobrze mogło być wyryte w kamieniu. Widocznie eliksiry wyostrzyły zdolność postrzegania, zmieniły sposób myślenia, oceniania faktów. Było to jednak bez znaczenia, liczyło się tylko jedno - zemsta.

Rozsiadł się wygodniej w rozgałęzieniu, które dawało mu pewniejszą pozycję. Uświadomił sobie, że w trakcie swoich rozmyślań zmontował składaną kuszę. Dwa stalowe ramiona łuczyska osadzone zostały w łożu wykonanym z żelaznego dębu, a cięciwę skręcono ze splecionych i nasączonych specjalnymi żywicami ludzkich włosów. Naciąg miała tak silny, że wymagała użycia kołowrotka. Zainstalował go i zaczął powoli kręcić korbką. Do zapachu liści, skóry i ziemi dołączyła woń smarowidła. Kuszę wykonano na zamówienie. Jego ojciec był zapalonym myśliwym, który pasją zaraził wszystkie swoje dzieci. Broń wykonano z myślą o jak największej sile rażenia. Bełty były lżejsze niż te używane w typowych kuszach i miały większe lotki, dlatego ich tor lotu był bardziej płaski, a przez to precyzyjniejszy. Dzięki temu nie powinien mieć najmniejszych problemów z trafieniem Ruvarka z pięćdziesięciu, sześćdziesięciu metrów w dowolny wybrany punkt.

Czarodziej stanął, pojawiając się znów w oknie. Przy każdym poruszeniu tkanina jego odzienia podkreślała zarys sylwetki. Od ostatniego razu wyraźnie przybrał na wadze. Chwilę szukał czegoś w biurku, po czym w jego dłoni, która wcześniej pozostawała poza polem widzenia, pojawiło się cygaro.

Zrównał muszkę ze szczerbinką. Po przeprowadzonych próbach wiedział, że nawet z dwa razy większego dystansu bełt potrafi przestrzelić wyschnięty orzech kokosowy, więc nie obawiał się, że broń może go zawieść. Oparł palec na spuście. Wystarczył minimalny ruch, aby Ruvark padł martwy, aby osiągnął swój cel. Tylko czy to będzie sprawiedliwe? Ofiary Ruvarka umierały długo, a w tych krótkich chwilach, kiedy powracało do nich ich dawne ja, cierpiały niewysłowione katusze, bo przez ten krótki czas mogły ocenić swe czyny w pełni przytomnie i zrozumieć, jakich potworności dokonały, będąc pod wpływem zabójczego narkotyku.

Opuścił kuszę niżej, wymierzył w brzuch. Ruvark spokojnie przypalał sobie cygaro.

Jeśli będzie mu sprzyjać szczęście, czarodziej z poszarpanymi trzewiami będzie umierał długie godziny, może nawet dni. To brzmiało o wiele lepiej. Czy tyle wystarczy? Nie, w żadnym przypadku. Opuścił kuszę i chwilę się nad tym zastanawiał. Jeśli zdecyduje się na ten wariant, ryzykuje porażkę. A nawet jeśli mu się powiedzie, sam z całą pewnością nie wyjdzie z tego żywy. Tylko czy dalsze życie w ogóle ma jakiś sens?