- A ciebie nie zapyta? - Odwróciłem się do Hanuriego. Przypuszczałem, że bez problemu byłby w stanie utrzymać w wyciągniętej ręce worek z ziarnem albo dorosłego chłopa za gardło. A miał długie. Te ręce znaczy.
- Nie biję się - odpowiedział zwięźle.
- I oni to tak po prostu przyjęli do wiadomości?
Stojący przede mną drągal wyglądał na coraz bardziej wściekłego, bo przez cały ten czas otwarcie go ignorowałem.
- Dwóm takim, co nie dowierzali, połamałem gnaty.
Jak na kogoś, kto się nie bił z zasady, był to argument całkiem przekonujący.
- To co, boisz się? - burknął żołnierz.
- Nie - odpowiedziałem spokojnie. - I nawet nie miałbym nic przeciwko porządnym zapasom. Ale nie za darmo.
- Stawiam dwa złote, że ci z tego twojego świńskiego ryja zrobię krwawą sraczkę - wyzwał mnie.
Pomacałem się po nosie. Piękny nie był, to fakt, ale żeby zaraz ryj? Do tego krwawa sraczka? Chłoptaś był pewien swego, nie ma co.
- Dobra - przyjąłem wyzwanie. - Ale kiedy twój ryj zmieni się w krwawą sraczkę, twoje złoto jest moje. A jak będziesz chciał, możesz nawet dorzucić coś górką.
- Stoi - roześmiał się.
Hanuri przyglądał mi się ciekawie, pozostali górnicy z widocznym współczuciem. Widać miał niezłą reputację. Albo właśnie bardzo złą, w zależności, z której strony na to spojrzeć. Niecierpliwa publika zaczęła natychmiast odsuwać stoły pod ściany, żebyśmy mieli dość miejsca. Może go jednak nie doceniłem, przemknęło mi przez myśl. Kłykcie miał wielokrotnie porozbijane, a palce lewej dłoni nieświadomie wręcz podwinął w specjalny sposób zmieniający jego pięść w kościaną maczugę. Była to bardzo stara i mało znana sztuczka. Ja sam nigdy się jej nie nauczyłem. Człowiek, od którego kiedyś chciałem się tego nauczyć, powiedział, że brakuje mi do tego cierpliwości i że jestem wystarczająco silny, aby zabijać ludzi o wiele bardziej prostackimi metodami. Nie do końca uśmiechało mi się, żeby za te nędzne dwa złote jakiś specjalista od walki na pięści miał mnie teraz okładać przez pół godziny.
- Jakie obowiązują zasady? - spytałem, podnosząc się wolno z krzesła.
- Żadne - zarechotał, a wraz z nim jego kompani.
Śmiali się jeszcze, kiedy wpakowałem mu już kilka krótkich, treściwych haków z prawej. Byłby to ustał, ale po pięści dostał go jeszcze mój łokieć. Ten zmienił faceta w szmacianą lalkę i rzucił na podłogę.
Gwar ucichł, jakby kto wrzeszczącemu człowiekowi wyrwał krtań. Schyliłem się nad siłaczem, złapałem za włosy i uniosłem tak, że podłogi dotykał tylko kolanami.
- No to co? Dajesz mi to złoto?
Początkowo był jeszcze całkiem nieobecny, ale takie zwisanie za włosy ma cudowne właściwości pobudzające.
- Dam - wyszeptał.
Puściłem go i czekałem, aż wysupła z sakiewki drobniaki.
- Jeszcze się z tobą policzę - zagroził mi, kiedy wreszcie zdołał dźwignąć się na nogi i odkuśtykać.
- Kiedy wola - zgodziłem się.
Czasem bywam grzeczny aż do bólu.
Było oczywiste, że drugi raz już go tak zaskoczyć nie zdołam. Ale też, z drugiej strony, następnym razem nie miałem zamiaru walczyć z nim gołymi rękoma. Żelazo, a już szczególnie dobrze naostrzone żelazo, powinno ułatwić zadanie.
Usiadłem z powrotem na swoim miejscu, położyłem pieniądze przed sobą na stole i zapatrzyłem się w ich powabne lśnienie. No to jeszcze trzydzieści. Nic mniej, nic więcej. Dokładnie tyle było mi potrzebne, aby oskarżenie o czary potwierdzone i podpisane przez inkwizytora pozostało zamknięte w zacisznym mroku sejfu. Niestety, nie wiedziałem, ani gdzie się ten sejf znajdował, ani kto go pilnował. Inaczej już dawno bym ten dokument wykradł albo po prostu zabił wszystkich, którzy wiedzieli, jak się do niego dostać.
- Zaskoczyłeś go - usłyszałem słowa, których się spodziewałem. Które miałem nadzieję usłyszeć.
Kolejny żołnierz stał przede mną, z kilkuosobową świtą za plecami. Bokser, pomyślałem, spostrzegłszy jego pozę i zwisające luźno ramiona. Oderwałem wzrok od monet, a kiedy przestała mnie już mamić ich urzekająca barwa, dostrzegłem ciężką gębę z rozpłaszczonym nosem, małe oczka tonące w głębokich dolinach pod kościstymi, wystającymi łukami brwiowymi, wielokrotnie rozcięte usta i jako tako zachowane zęby. Najwyraźniej bił się dużo i w większości wygrywał bez poważniejszego uszczerbku. Musiał być dobry. Wyglądało na to, że roiło się tu od zaprawionych w bojach przeciwników, którzy oferowali za walki psie pieniądze. Mało atrakcyjna kombinacja.
- Na pierwszego wystarczyły mi dwa ciosy, a niby był tu najlepszy. Myślisz, że pójdzie ci lepiej? - Zacząłem się z nim drażnić.
- Zaskoczyłeś go. Gawryła nie ustałby teraz puknięcia kasztanem w głowę. Wyzywam cię.
- Za darmo się nie biję, cztery złote - oznajmiłem.
Wzruszył ramionami, cofnął się o krok i przyjął postawę. Boksować się na gołe pięści o kilka złotych? Jakże nisko upadłem… Ale co robić, te pieniądze były mi naprawdę potrzebne.
- Jakie obowiązują zasady? - spytałem, znowu podnosząc się powoli z krzesła.
Nie dał mi szans na unik, tyle co drobnymi zastawami zdołałem jedynie zmienić kierunek jego uderzeń tak, aby mi najwyżej poocierały skórę na głowie i na skroniach, zamiast posłać natychmiast w błogą ciemność. Starał się wykorzystać przewagę, jaką dawało mu to, że stał nade mną przygotowany, więc nie zostało mi nic innego, jak tylko zsunąć się z krzesła i kopnąć mu je pod nogi. Tego się nie spodziewał. Zachwiał się, pomogłem mu podcięciem, runął prosto na mnie. Owszem, był silny, ale tylko na odległość i nie aż tak silny jak ja. W dodatku o walce w zwarciu, na podłodze, nie miał pojęcia. Zanim się opamiętał, założyłem mu na łokieć dźwignię o moje ramię. Wrzasnął, przegapił moment, kiedy jeszcze mógł się wyrwać, w następnym był już kaleką.
Nie przestawał się drzeć, ale ja stałem już wyprostowany, przede mną mur nieprzyjaznych twarzy. Nawet nie zauważyłem, kiedy przybyło żołnierzy w gospodzie.
- Czyli że zasad żadnych nie ma. Nie szkodzi. - Nie miałem zamiaru się obrażać. Przeszukałem jęczącego z bólu, znalazłem przy nim cztery złote, uniosłem tak, żeby każdy widział, ile biorę, i odłożyłem monety na stół. Dopiero potem pozwoliłem, żeby go odciągnęli.
No to miałem już sześć. Pomacałem otarcia pozostawione przez pięści boksera. Był szybki i przygotowany, ale udało mi się go zaskoczyć tak samo jak tego pierwszego. Jeszcze dwadzieścia sześć złotych. Początki zawsze są ciężkie.
- Znajdzie się ktoś jeszcze, kto chce sobie powalczyć? - zawołałem drwiąco.
Nikt mi na to nie odpowiedział, ale noc była przecież jeszcze młoda. Siadłem z powrotem na swoje miejsce, koło Hanuriego, i położyłem monety przed sobą na stole. Sześć złotych. Człowiek, który zatrudnia trzech, czterech czeladników, jest obrotny i zna się dobrze na swoim rzemiośle, zarobi tyle w niecały miesiąc. Ja miesiąca nie miałem.
- Wygląda na to, że dla złota skłonny jesteś chwycić się czegokolwiek - napomknął wielki przodownik.
Nie było w tym drwiny ani wyrzutu, po prostu stwierdzenie faktu.
- Owszem, dla złota zrobię wszystko. A ty tu niby czemu jesteś? - spytałem go w odpowiedzi.
- Też dla pieniędzy. Z tym że mi płaci w srebrze, nie w złocie.
- Widocznie nie zrobiłbyś tego, czym zajmuję się ja.
- Nie zrobiłbym.
To brzmiało interesująco. Człowiek rzadko spotyka się z ludźmi zdolnymi gołymi rękoma wyrywać ręce i nogi, ale którzy odrzucają możliwość zarobienia w ten sposób pieniędzy.
Zabawa w gospodzie znów się rozkręciła, w powietrzu jednak dało się wyczuć oczekiwanie. Wiedziałem, że grupki przy stołach i przy barze rozmawiają głównie o tym, czy znajdzie się ktoś jeszcze, kto odważyłby się mnie wyzwać, czy mu się powiedzie i czy może nie dostałem jeszcze po łbie na tyle, żebym do następnej walki stawał osłabiony. No i jak ten pojedynek, choć nie było jeszcze pewne, że jakikolwiek nastąpi, będzie wyglądał. Nie przeczuwali, że nic mi nie było i że każdego, kogo by tam tylko mieli najlepszego, roztrzaskam na krwawą sraczkę, byle tylko zdobyć te dwadzieścia sześć złotych, których mi jeszcze brakowało. Póki co sytuacja rozwijała się całkiem nieźle.