- Wybił mu przednie zęby, rozbił nos i wydrapał oko - zdawał ktoś z tyłu raport Ruvarkowi, nie kryjąc w głosie wściekłości i niedowierzania.
Czarodziej ze złością otaksował spojrzeniem teraz już ciasno związanego jeńca.
- Wiesz, ile mnie kosztuje każdy taki człowiek? Ile pracy, cierpliwości i pieniędzy? Roznieśliby cię zębami na strzępy, gdyby nie twoje brudne sztuczki, gdyby nie to, żeś udawał na wpół martwego! - wydzierał się.
Rosen uśmiechnął się rozbawiony. Łasiczka zrozumiał, że on się czegoś podobnego spodziewał. Może nawet wręcz specjalnie Baklego definitywnie nie wykończył, choć miał przecież taką możliwość. Nie jest taki głupi, jakiego udaje, zanotował sobie w myślach Łasiczka.
Nagle, zupełnie bez przyczyny, Ruvark wybuchnął śmiechem. Członkowie jego obstawy popatrzyli po sobie nerwowo, ale nikt się nie odezwał ani nie zareagował w żaden inny sposób. Po chwili czarodziej uspokoił się i dla odmiany popadł w ponure zamyślenie. Wyglądał teraz, jakby ostatnich kilka godzin spędził na samotnej medytacji i głębokich rozmyślaniach nad problemami świata, a nie jakby dopiero co wszedł do domu, w którym miała miejsce potworna masakra. Zbrojni znów popatrzyli po sobie, ale nadal stali tylko i czekali na dalszy rozwój wypadków. Należący do orszaku cywile na wszelki wypadek trzymali się możliwie jak najdalej i nie kwapili się, aby wejść do sali, z wyjątkiem jednego młodego chłopaka, który z ciekawością zaglądał do środka.
- Zabić go. - Ruvark otrząsnął się wreszcie z zamyślenia. Mężczyzna stojący niedaleko Baklego spojrzał na swojego pana, po czym wyciągnął z pochwy sztylet.
Łasiczka wstrzymał oddech. Nadszedł koniec. Nie było sensu ujawniać się, nic by w ten sposób nie osiągnął. Doskonale o tym wiedział, ale i tak czuł się parszywie. Tak bardzo nie chciał czegoś podobnego już więcej przeżywać, a tymczasem znów musiał przez to przechodzić.
- Poderżnij mu gardło, posłuchajmy, jak bulgocze! - Ruvark znów zaczął chichotać z cicha.
Mężczyzna pochylił się nad Baklym i Łasiczka dostrzegł, jak jest niesamowicie wielki i fantastycznie umięśniony. Przedramiona miał grubsze niż Łasiczka ramiona. Co tam ramiona, uda nawet. Kto wie czy nie były grubsze niż ręce jego przyjaciela, skazanego teraz na śmierć. No właśnie, przyjaciela. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiał, ale jednak w ciągu tych wszystkich lat, sporadycznych spotkań i wspólnych misji stali się przyjaciółmi. Spróbował przyjrzeć się Baklemu po raz ostatni. Jego ręce, nawet teraz, kiedy był związany, wyglądały posągowo, niczym wyciosane z granitu. Zacisnął zęby i spojrzał Baklemu prosto w twarz. Chciał ją widzieć, chciał go zapamiętać żywego. Aby - aby go zachować w pamięci. Aby… aby go pomścić.
Oczy Baklego błyszczały we wpadającym z zewnątrz blasku. Nie było w nich strachu, nie było rezygnacji. Jedynie obojętność. Łasiczka w pełni go rozumiał. Związany, otoczony przez nieprzyjaciół, nie mógł nic zrobić, jedyne, co mu pozostało, to po prostu przyjąć koniec taki, jaki nadchodził.
Stal dotknęła szyi, na której zaczęły się już malować sińce po duszeniu w trakcie niedawnej walki. Rosen przyglądał się temu bez wyrazu.
- Nie! - zakrzyknął ciekawski młodzieniec, który tymczasem wszedł do sali. - Jestem czarodziejem, Wielkim Mistrzem na usługach Jego Ekscelencji arcyksięcia Varatchiego, i zakazuję wam zabicia tego człowieka!
To ogłoszenie brzmiało na tyle nieprawdopodobnie, że aż zupełnie fantastycznie i przyciągnęło natychmiast uwagę wszystkich obecnych. Stal dotykała szyi Baklego, ale bez ruchu. Łasiczka wstrzymał oddech i tylko patrzył się na chudzielca pozornie nieobecnym wzrokiem. W tym samym czasie szperał w pamięci w poszukiwaniu wszystkich faktów dotyczących najmocniejszego z cesarskich czarodziejów - Janicka. Książę Koniasz, dla którego pracował, znał najsilniejszego z cesarskich czarodziejów osobiście i Łasiczka spędził z Koniaszem wiele godzin, rozmawiając o psychice czarodzieja, o tym, jaki był wcześniej, zanim obudził się w nim talent, jak bardzo wpłynęła na niego zdolność opanowania mocy. Również o tym, w czym przypomina pozostałych czarodziejów, a co go zdecydowanie odróżnia. Wystarczyła chwila i dostrzegł wszystkie znajome, charakterystyczne detale.
Janick pochodził z biedoty, przez co stał się tylko jeszcze bardziej niebezpieczny. Było czystą ironią losu, że to właśnie książę przyczynił się, iż u zwyczajnego sługi, o którym czarodzieje, wśród których się wtedy obracał, twierdzili, iż nie ma za grosz magicznego talentu, zdolność władania magią rozwinęła się do niespotykanych rozmiarów. Chyba tylko Zuzanna, córka Baklego, była lepszą czarodziejką. Tyle tylko, że ona nie miała dostępu do tylu starodawnych tekstów i informacji oraz nie mogła sobie pozwolić na używanie artefaktów zwiększających magiczną moc. Cesarz dysponował na te cele niemalże nieograniczonymi środkami.
- Zabijcie go i tę pokrakę również - zakrzyknął Ruvark.
Mężczyzna, który miał wykonać wyrok, popatrzył na szefa, potem na Janicka, wreszcie wzruszył ramionami i znów pochylił się nad Baklym. Janick wykonał drobny ruch ręką i Łasiczka dostrzegł, jak przez salę przeleciała mała kulka czy może kamyk, trafiając wielkiego mężczyznę w ramię. Rozległo się ciche jakby syknięcie i w okamgnieniu żywy mężczyzna zmienił się w zmumifikowanego trupa, który z głuchym grzechotem zwalił się na ziemię i rozpadł na kawałki.
- Tyle powinno wystarczyć - powiedział Janick surowo.
Ruvark zaczął się nagle śmiać i uderzać otwartą dłonią o udo, jak małe dziecko, które właśnie zobaczyło coś, co wzbudziło jego wesołość. Janick obserwował go zniesmaczony i czekał.
- Tak, tak, tak, ślicznie, bardzo ładnie! - krzyczał czarodziej, na wpół obłąkany.
- Nie masz przypadkiem na coś ochoty? - zapytał Janick Ruvarka z zaintrygowaną miną. - Nie trzeba ci czego?
Łasiczka znów wstrzymał oddech. To oznaczało, że Janick nie wiedział jeszcze, co spowodowało dziwne zachowanie Ruvarka, ale starał się właśnie do tego dojść. Łasiczka zorientował się, że ciekawość sprawiła, iż wychylił się nieznacznie ze swojego ukrycia. Ostrożnie powrócił na swoje miejsce. Spoza kanapy coś go obserwowało i nie był to szczur. Coś znacznie, znacznie większego.
- Chcę herbaty, już dawno nie piłem herbaty! - zaczął krzyczeć Ruvark.
Tym razem jego ludzie zareagowali błyskawicznie. Musieli być do tego typu rozkazów przyzwyczajeni. Bezzwłocznie wyczarowali skądś drewno na ogień i kociołek.
Janick w niczym im nie przeszkadzał, stał tylko i wszystko z uwagą obserwował.
Ruvark zapomniał o Baklym i całym otaczającym go świecie i z rosnącą niecierpliwością przyglądał się, jak jego ludzie przygotowują mu napój, i kiedy ten był gotów, zaczął go siorbać natychmiast, jeszcze wrzący.
Wystarczyła jedna trzecia filiżanki i jego wzrok stał się nieobecny.
- A więc to tak… - mruknął do siebie Janick. - To wy dowodzicie strażą? - zwrócił się do jednego ze zbrojnych stojącego o krok od Ruvarka.
Ten posłusznie skinął głową.
- Od tej chwili wykonujecie jedynie moje rozkazy, czy to jasne?
To zdanie nie zostało wypowiedziane głosem podniesionym czy z jakąś inną intonacją, a jednak skrywało się w nim coś więcej. Hipnoza? - zastanawiał się Łasiczka. Podobno Janick był w niej bardziej niż biegły.