Выбрать главу

- Nikt nie piśnie ani słowa o tym, co tutaj widział.

Łasiczka przełknął ślinę, próbując oprzeć się sugestii.

- Wykonujecie tylko moje rozkazy.

Bzdura. Łasiczka zawsze słuchał tylko tego, kogo sam chciał słuchać.

Słowa czarodzieja straciły zniewalającą moc. Najważniejsze było oprzeć się pierwszemu wrażeniu.

Ruvark dopił swoją herbatę i teraz wylizywał filiżankę niczym pies. W dalszym ciągu nie zwracał uwagi na nic, co się wokół niego działo.

- Ruvark zostaje, a wy go będziecie w dalszym ciągu chronić. Nie możemy pozwolić, aby ludzie dowiedzieli się, iż cesarski czarodziej zwariował. O ile zwariował. - Janick znów popatrzył podejrzliwie na Ruvarka, który zapomniał już o filiżance i teraz stał bez ruchu, spoglądając tępo w przestrzeń.

- Wszystko ma funkcjonować, jak do tej pory, przynajmniej dopóki… dopóki nie zbadam natury tutejszych wydarzeń, które naruszyły interesy cesarstwa. Tajne służby muszą pracować dalej bez zmian, nawet jeśli straciliście właśnie przywódcę. Ja go zastąpię.

- Chcę herbaty! Ja chcę herbaty! - wrzasnął nagle Ruvark i rzucił się na strażnika.

Mężczyzna z kamienną twarzą pochwycił rękę z nożem i ją unieruchomił. Czarodziej zakwilił z bólu. Był gotów zabić strażnika, pomyślał zaskoczony Łasiczka.

Poczucie, iż w cieniu za kanapą ktoś się kryje, nasiliło się. Głównie dzięki temu, że ukryty zareagował na to, co się w sali działo. Zupełnie jakby kogoś bieg dotychczasowych wypadków bardzo ucieszył i teraz nie mógł się aż powstrzymać przed okazaniem radości. Ponieważ Łasiczka wiedział już teraz, czego wypatrywać, udało mu się dostrzec ukrytą w cieniu niewyraźną sylwetkę.

- Wyciągnąć go stamtąd! - krzyknął nagle Janick.

On również potrafił postrzegać więcej niż tylko wzrokiem i musiał być przy tym naprawdę wyczulony.

Dwumetrowy drągal podszedł do kanapy i jednym ruchem odrzucił ją na bok. W ostatniej chwili zdołał się też częściowo obronić przed błyskawicznym atakiem z ciemności. Częściowo, bo gdyby nie zbroja, leżałby teraz na ziemi z ostrzem w piersi. Łasiczka obserwował krótki pojedynek, a równocześnie ze wszystkich sił starał się zachować spokój. To była jego jedyna szansa na uniknięcie wykrycia, Janick, jak się okazało, był naprawdę bardzo niebezpieczny.

Reagując z nadludzką szybkością, strażnik zdołał pochwycić i drugą rękę, w niej też połyskiwała stal. Potem musiał się cofnąć, aby uniknąć kopnięcia w słabiznę, dosięgło go jednak uderzenie piętą w wierzch stopy. Chrupnęła kość, jednak to nie powstrzymało strażnika, aby mniejszego, szczuplejszego przeciwnika trafić w twarz. Tamten jednak zdołał się częściowo uchylić i wykręciwszy się błyskawicznie, dźgnął wielkiego mężczyznę w bok, gdzie dostrzegł szczelinę między płatami pancerza. Olbrzym na moment przystanął, wydawało się, że padnie tak, jak stoi, jednak zamiast tego rzucił się niczym okuty stalą taran na przeciwnika i przygwoździł go do ściany. I zaraz przybyli mu z pomocą dwaj kolejni zbrojni.

- Nie zabijajcie go, chcę go przesłuchać! - Janick powstrzymał ich, zanim zdążyli pomścić swego kompana. Łasiczka musiał przyznać, że zostali wspaniale wyszkoleni. Pomimo tego, że byli rozsierdzeni faktem, iż jeden z ich towarzyszy został ciężko ranny, pojmali przeciwnika, nie czyniąc mu krzywdy, związali i położyli na ziemi obok Ruvarka, który okazał się równie fachowo spętany. Łasiczka nawet nie zauważył, kiedy to się stało.

- Chcę herbaty! Chcę mojej herbaty!

- On nie chce herbaty - Łasiczka usłyszał przyduszony głos pojmanego. Mówił ostrożnie, oddech miał świszczący i Łasiczka zgadywał, że za stawianie oporu tamten musiał zapłacić kilkoma złamanymi żebrami. Jednak mimo iż był ranny, pojmany i wydany na łaskę nieprzyjaciół, jego uwaga zabrzmiała spokojnie, niemalże jak ogłoszenie zwycięstwa.

Łasiczka oddychał powoli, z przepony, ręce trzymał na podłodze, jakby się chciał w nią wczepić palcami, zlać z nią i zniknąć. Janick długo rozglądał się badawczo, jednak potem przeniósł całą swoją uwagę na jeńca.

- A czego chce?

- Tego przeklętego narkotyku opiumowego, który każdego wyniszcza.

- Nie spodziewałem się, Robercie, że będziesz chciał eksperymentować z czymś tak niebezpiecznym. Widać, że posunąłeś się dalej, niż obiecywałeś - Janick w zamyśleniu zwrócił się do drugiego czarodzieja.

- Chcę mojej herbaty! - Ruvarkowi, kiedy krzyczał, kapała z ust piana.

- Zakneblujcie go - zażądał Janick. - Potem mu pomogę.

- Nie pomożesz - wychrypiał jeniec. - Dałem mu narkotyk, którym otruł moją rodzinę. Ten surowy, przygotowany tak, aby wyniszczył człowieka w okamgnieniu. On to pił od kilku dni!

Janick starał się zachować spokój, ale mimo to widać było, że się zaniepokoił.

- To bardzo niebezpieczny materiał. Dostęp do niego miała tylko wąska grupa ludzi, a wszystkie istniejące zasoby powinny leżeć w tej chwili w klanowym sejfie!

- Stamtąd go miał, a ja narkotyk pozyskałem z rzeczy moich nieżyjących braci i ojca - wyjaśnił pojmany. - Wątpię, żebyście mieli w sejfie autentyczny towar. Nie znacie tego gnoja. - Splunął.

- Bzdura. Jak będę miał czas, pomogę mu - skomentował pogardliwie sprawę Janick.

Łasiczka widział jednak wyraźnie, że tylko się starał robić dobrą minę do złej gry. Sposób, w jaki jego kolega po fachu poddał się narkotykowi, bardzo wyraźnie go zaszokował.

- Wracam teraz do pałacu opracować jakąś oficjalną historię, zanim się ludzie zorientują i zaczną dopytywać, co się stało z cesarskim czarodziejem. Kiedy wrócę, chcę, żeby tu wszystko było uporządkowane, a ci dwaj - wskazał Baklego i drugiego pojmanego - przygotowani do przesłuchania.

Wisząca mi nad głową, rozżarzona do białości kula zaczęła zwalniać swe diabelskie tempo aż do momentu, kiedy wydawało się, że nie porusza się szybciej niż ślimak po sutym obiedzie. Wraz z tym nadeszło poczucie gorąca i głodu. Głód był ostry, przewiercający żołądek, wbijający się pod czaszkę, wypełniający każdy, najdrobniejszy fragment mojego ciała. Z pojawieniem się głodu powróciły wspomnienia i wszelka nędza mojego parszywego żywota. Tam, gdzie byłem wcześniej, było mi dużo lepiej.

Przestałem wbijać wzrok w rozpalone niebieskie niebo i rozejrzałem się dokoła. Dostrzegłem jedną pokurczoną pinię, która toczyła swą własną walkę z suszą, dwa krzaki, które przy odrobinie szczęścia bywały zielone gdzieś na wiosnę, mnóstwo kamieni, żwir, a do mych uszu dolatywało szemranie strumienia, którego jednak nigdzie nie mogłem dostrzec. Co było powyżej mojej głowy, też nie widziałem. Poruszyłem się, żeby móc popatrzeć, ale coś mnie trzymało za lewą rękę i podzwaniało przy tym metalicznie. Wielki, gruby łańcuch, grubaśny, że proszę siadać. Przymocowany został kilka metrów wyżej, na czubku gładkiej, skalnej ściany do wystającego z niej pnia uschniętej sosny. Pieniek ułamał się tak dawno, że drewno nabrało tego samego koloru, co kora.

Usiadłem i szarpnąłem na próbę. Łańcuch wyglądał solidnie, jakby ten, kto mnie weń zakuł, doskonale wiedział, jak byłem silny.

To mi przypomniało, że istnieję. Byłem nagi, a na piersi miałem bliznę po przypaleniu, która wyglądała tak, jakby ktoś potraktował mnie w ten sposób naumyślnie. Czułem, że jeśli tylko odpowiednio mocno się postaram, przypomnę sobie, kto mi to zrobił i dlaczego. Do tego bolały mnie dosłownie wszystkie gnaty i cały byłem pokryty siniakami, jakby jakiś kowal testował na mnie młoty. Ruszały mi się przednie zęby, czoło miałem napuchnięte. Wyglądało to na mordobicie. Nad wyraz solidne mordobicie. Przypomniałbym sobie, gdyby to było wystarczająco ważne, ale wydawało mi się, że nie warto aż tak się starać.