Выбрать главу

- Hmm… - zareagowałem. - Zakładam, że ten Ruvark już się z tego wykaraskał, że już nie jest ćpunem. Z pomocą Janicka, ma się rozumieć. To w końcu najlepszy czarodziej cesarstwa.

Łasiczka otaksował mnie wzrokiem, jakby chciał przejrzeć na wskroś, po czym pokręcił głową.

- Nie wykaraskał się. Janick spędził dwa tygodnie, próbując pomóc temu bydlęciu, spędził z nim każdą godzinę i próbował go wyciągnąć z uzależnienia za wszelką cenę. Lekarstwa, inne substancje, czary… Nic nie pomogło. Wczoraj rozkazał go zabić, jako przypadek absolutnie beznadziejny. Z jego oryginalnej osobowości nie pozostało nic, za sprawą surowego opium przepadł bez reszty. Ruvark skłonny był bez mrugnięcia oka dla opium mordować. Janick musiał pogodzić się z tym, że stracił wyniki badań Ruvarka, jak i recepturę na mieszankę, którą tamten rozprowadzał. Oraz jeszcze parę innych rzeczy, ale nic na to nie mógł poradzić.

W pozyskiwaniu informacji pan Łasiczka był po prostu niedościgły. Choć nie to mnie akurat w tej chwili interesowało.

Przez jakiś czas milczeliśmy. Ciszę burzyło tylko szemranie niedalekiego strumyka i sporadyczne kamyki turlające się w dół po skalnym zboczu. Widocznie słońce osuszało wilgoć, która trzymała je na miejscu, przez co traciły przyczepność z podłożem i toczyły się w dół. Zupełnie jak ja. Też już dawno straciłem przyczepność z podłożem.

Skończyłem rachuby. Wyglądało na to, że kiedy Łasiczka sięgnie po ser leżący za drugim rzędem wyblakłych, kiedyś pewnie niebieskich kratek, powinienem zdołać go sięgnąć.

- A jak ja się tutaj dostałem? I co Janick zrobił z ostatnim ze Steinerów? - spytałem, choć tak naprawdę wcale nie byłem ciekaw. Gdybym jednak nie zapytał, to mogłoby wzbudzić podejrzenia Łasiczki, a tego przecież potrzebowałem w tej chwili najmniej.

- Młodego Steinera przesłuchał na początku. Nawet się nie musiał wysilać, chłopak był tak bardzo zadowolony, że się zdołał zemścić na Ruvarku, że sam się wszystkim chwalił. Kiedy powiedział wszystko, co wiedział, Janick kazał go rzucić do loszku i zamknąć. Już jest martwy. Z wychłodzenia albo pragnienia, innej możliwości nie ma.

To jednak zależy, nie wiadomo, jakie piwnice miała pod sobą willa Horowitza. W wilgotnych dawało się przeżyć nawet tygodniami. Łasiczka musiał mieć ciekawe doświadczenia. Napił się wody. Rękę z kielichem oparł na drugim rzędzie kratki, ale nie byłem pewien, czy tam bym go sięgnął. Nie mogłem ryzykować, miałem tylko jedną szansę.

- A co ze mną? Czemu jestem tutaj, a nie gdzieś w piwnicy?

- Janick oczywiście chciał was porządnie przepytać. Kim jesteście, dla kogo pracujecie i jakie było wasze zadanie.

To były dość oczywiste pytania.

- Tyle tylko, że pierwszy gość, który was zaczął wypytywać z rozpalonym żelazem w ręku, popełnił błąd: poluzował pęta, żeby móc się dostać do bardziej bolesnych miejsc. Urwaliście mu dolną szczękę.

Tego też nie pamiętałem, jednak kiedy się skupiłem, zobaczyłem przed oczami zataczającą się sylwetkę z broczącą krwią twarzą, która wydostała się poza mój krąg widzenia. To nawet nie było takie złe wspomnienie.

- A potem?

Nikt nie zniesie profesjonalnych tortur. Wiedziałem o tym dobrze, przećwiczyłem to na własnej skórze. Z drugiej jednak strony, nie czułem się aż tak źle, jak bym powinien, gdyby ktoś torturował mnie naprawdę rzetelnie.

- Drugi się za was zabrał z pomocą noża do skórowania, ale zerwaliście pęta i pomimo iż poniżej pasa dalej byliście przywiązani do stołu, zabiliście go. Kolejnych dwóch, którzy przybiegli mu na pomoc, ciężko raniliście.

To też brzmiało całkiem przyjemnie. Prawie jak te co jaśniejsze momenty mojego życia.

- Musieli użyć sparciałych powrozów - skonstatowałem.

Kiedy się oszczędza za bardzo, takie rzeczy zdarzają się częściej, niż można by przypuszczać. W podziemnych celach zazwyczaj panuje wilgoć, a wielcy panowie mają tendencję do tego, aby oszczędzać w niewłaściwych miejscach. Byle tylko została kasa na dziwki i picie.

Łasiczka sięgnął po kawałek sera, skrzącego się kropelkami wilgoci, które wciąż jeszcze nie zdążyły obeschnąć. Przekroczył przy tym decydującą granicę drugiej linii kratek na obrusie. Miał na dłoniach rękawiczki, których nigdy wcześniej u niego nie zauważyłem. Teraz miałem już pewność, że go dosięgnę, o ile tylko ciężar łańcucha za bardzo mnie nie spowolni.

- I co potem? - spytałem.

Znów, nie dlatego że mnie to interesowało, ale głównie dlatego, że Łasiczka w dalszym ciągu przewiercał mnie tym swoim nieprzyjemnie przenikliwym wzrokiem. Gdybym go nie zapytał, z pewnością byłoby to dziwne, co mogłoby z kolei wzbudzić jego podejrzenia. A to ostatnia rzecz, która mi teraz była potrzebna.

- Janick się wściekł. Zabiliście mu jego ulubionego kata i solidnie sponiewieraliście jednego z osiłków Ruvarka, do których szef czarodziejów zdążył się przywiązać. Z tego powodu przykazał, żeby was przez trzy dni karmili czystym, surowym opium.

Skuliłem się, a po chwili zacząłem trząść. To było silniejsze ode mnie, nie umiałem przestać. Zupełnie jakby mi się nagle zrobiło zimno.

- Ruvarka to zabiło - skonstatowałem.

- Owszem.

- Ale ja jestem o wiele silniejszy.

- Owszem.

Łasiczka przysunął sobie kawałek suszonego mięsa, po raz kolejny przekraczając magiczną granicę. Byłem do tego stopnia wyprowadzony z równowagi, że zostawiłem go w spokoju.

- Uratowaliście mnie w ostatniej chwili, zanim zdążyłem się od tego świństwa uzależnić - spróbowałem.

- Nie. - Pokręcił głową. - Wystarczy jedna, dwie dawki. I muszę szczerze wyznać, że nie udało mi się was uratować. Te osiłki Ruvarka… Oni są naprawdę dobrzy. Mają niesamowity czas reakcji, są fantastycznie wytrenowani i do tego widzą i słyszą znacznie lepiej niż normalny człowiek. Jednego wieczora do willi włamał się złodziej. Dobry był, prawie go nie zauważyłem, a oni? Natychmiast. Pochwycili błyskawicznie w momencie, kiedy już prawie, prawie wymknął się z ogrodu. Za nogę. Ten, który go złapał, szarpnął nim tak gwałtownie, że biedak przeleciał w powietrzu pięć, sześć metrów. Ze zwichniętą kostką, kolanem i stawem biodrowym.

- No to skoro wyście mnie nie uratowali, w takim razie jak się tu dostałem? I w jaki sposób przezwyciężyłem uzależnienie od tego narkotyku?

Łasiczka pokiwał głową, jakby spodziewał się podobnego pytania.

- Po trzech dniach kuracji narkotykowej Janick znów was przesłuchał.

- Nic ze mnie nie wydobył i dlatego się pozbył - dopowiedziałem, choć doskonale wiedziałem, że to bzdura. Prawda była taka, że się bałem. Sam czarodziej, który ten narkotyk wynalazł, zmarł wskutek jego użycia.

Łasiczka pokręcił głową.

- Zaczął was najpierw testować. Na początku zadawał pytania, na które sam znał odpowiedzi. Początkowo go ignorowaliście, ale przyszedł moment, kiedy zaczęliście potrzebować kolejnej działki. Obiecał, że wam ją da, więc zaczęliście śpiewać.

- Na te mało znaczące pytania? - chciałem się upewnić.

- Owszem - przytaknął. - Jednak potem zaczął pytać o istotniejsze sprawy. Powiedzieliście mu wszyściuteńko, co tylko wiedzieliście. Zależało wam na tej działce.

- Gdzieś się to musiało jednak skończyć. W którymś momencie musiałem się mu postawić i zwalczyć uzależnienie, w przeciwnym razie bym się tu nie znalazł, nie?

W trakcie opowieści Łasiczki zasłony przesłaniające moje wspomnienia zaczęły się co nieco rozchylać, jednak to, co się spoza nich wyłaniało, nic a nic mi się nie podobało. Równocześnie, mimo tego ile w tym czasie zjadłem, zacząłem znów odczuwać silny głód. Potworne łaknienie, zwierzęce wręcz, które owładnęło każdym kawałkiem mojego ciała, domagając się, aby zostało zaspokojone.