- Owszem, skończyło się. W momencie, kiedy Janick zapytał, dla kogo pracujecie.
- A ja odmówiłem odpowiedzi. - Odetchnąłem z ulgą. - Nic mu nie wyjawiłem.
- Przeciwnie. Powiedzieliście, że pracujecie dla księcia oraz wiele innych rzeczy, o których nawet ja sam nie miałem pojęcia.
Przełknąłem z trudem ślinę. Zaskakująco uparty bąbel powietrza utknął mi w gardle.
- Z tego, co powiedzieliście, wynikało, że książę wielce was szanuje i że wręcz uważa was za jednego ze swych najbliższych doradców.
Bzdura.
- Na pewno tak nie powiedziałem! - żachnąłem się.
- Wprost nie, ale tak to wynikało z waszych słów.
- No więc czemu nie jestem martwy? To wtedy pomogliście mi zniknąć?
- Nie. Kiedy się zorientował, że znacie się z księciem osobiście i że książę ma was za doradcę, a może i nawet przyjaciela, spanikował.
Janick? Nie rozumiałem. Nie miałem pojęcia, o czym mówi.
- On się boi Koniasza, śmiertelnie się go boi - uzupełnił Łasiczka, znów mówiąc bardziej do siebie niż do mnie, po czym na chwilę zamilkł. - Rozkazał, aby dokładnie przeszukano wszystkie rupiecie po Ruvarku - kontynuował. - A zwłaszcza wszystkie papiery, listy, dokumenty… Przypuszczam, że zależało mu na odnalezieniu wskazówek dotyczących przygotowania tej specjalnej mieszanki opiumowej. Oprócz tego mieli zebrać wszelkie opium, jakie tylko znajdą w mieście, i posłać je Janickowi do testów. Potem się zwinął.
Przysłuchiwałem się temu wszystkiemu usilnie, myśląc, co z tego wynikało dla mnie. Wygadałem się na temat spraw, które uważałem za najbardziej osobiste, a to było niepokojące. Może rzeczywiście uzależniłem się od tego surowego opium? Czy jednak nie? Na pewno nie…
- Przed odjazdem zaordynował jednak, że mają się was pozbyć, ale w taki sposób, aby śmierć wyglądała naturalnie, bez śladów przemocy. Bał się, że książę będzie się chciał zemścić.
K. nigdy się nie mścił. Uznawał to za głupotę. Musiałem jednak przyznać, że gdyby kiedykolwiek zmienił na ten temat zdanie, jego cel zrobiłby najlepiej, po prostu załatwiając to własnoręcznie i możliwie jak najszybciej.
Łasiczka sięgnął po kolejny kawałek sera w moim zasięgu.
- Postanowili, że was wywiozą w step i pogrzebią. Wybrali puste miejsce dwa dni drogi za miastem. Dopiero wtedy mogłem wkroczyć do akcji. Miałem szczęście, że chłopcom Ruvarka nie chciało się tłuc taki kawał i zlecili wykonanie zadania agentom Horowitza, inaczej nie miałbym szans.
„Chłopcy” Ruvarka musieli na Łasiczce wywrzeć naprawdę solidne wrażenie. Jeszcze nigdy nie słyszałem, aby o kimkolwiek wyrażał się z takim respektem.
- I tak żeśmy się obaj tutaj znaleźli. Wydaje się, że w odróżnieniu od Ruvarka rzeczywiście żeście się z tego wydostali. On był skłonny uczynić wszystko, aby tylko dostać narkotyk, a na koniec już jedynie bełkotał.
Wreszcie Łasiczka znów sięgnął dłonią w rękawiczce po jedzenie. Zanim jeszcze zachrzęścił łańcuch, już go trzymałem w żelaznym uścisku, na przedramieniu wystąpiły mi z wysiłku żyły. Za żadną cenę nie mógł mi się wymknąć, to była moja jedyna szansa.
- Chcę opium - powiedziałem, a usta nagle wypełniła mi ślina. - To właściwe opium.
Łasiczka się nie poruszył, uważnie mi się przyglądał, tak samo jak przez cały czas do tej pory.
- Albo was zabiję.
Mimo iż nawet nie miałem takiego zamiaru, jego kości zaczęły trzaskać.
- Rozumiecie? Zabiję was, mówię poważnie. Potrzebuję opium!
Pociągnąłem go do siebie. Kości trzasnęły jeszcze głośniej, zdenerwowałem się i szarpnąłem. Nagle okazało się, że trzymam w ręku jego dłoń z kawałkiem przedramienia, oddzielone od reszty ciała.
Kurwa, wykrwawi mi się teraz na śmierć, a ja już nigdy nie dostanę tego, co jest mi tak bardzo potrzebne. Szlag by to jasny…
Łasiczka jednak nie krwawił. Nie krwawił w ogóle. I kiedy przyjrzałem się bliżej, zorientowałem się, że wcale nie ściskałem w dłoni kawałka jego ręki, ale zwykłą atrapę, ukrytą w rękawiczce i wsuniętą do rękawa.
Może mógłbym go sięgnąć i tak, może go zdołam chwycić bez względu na ten parszywy trik, którym mnie oszukał. Za późno. Łasiczka stał już o dobry krok dalej i patrzył na mnie już nie badawczo, jak do tej pory, ale z jakimś takim smutkiem, jak ktoś, komu właśnie potwierdziły się jego najgorsze obawy.
- No toście mnie przechytrzyli - zawarczałem.
Kiedy to mówiłem, w myślach już rozważałem opcje, w jaki sposób mógłbym zdobyć dawkę narkotyku. Z każdym fragmentem przeszłości, którą przede mną odsłonił Łasiczka, czułem się nędzniej i nędzniej. Niewiedza była cudowna. Przeszłość nie istniała, nie istniały krwawe długi, paskudne uczynki, których się dopuściłem. Może nawet nie tyle nie istniały, co straciły na ważności, wyblakły niczym cienie w palącym blasku słońca.
- Nie, wcale was nie przechytrzyłem - pokręcił głową ten bydlak. - Ruvarka musieli ubić jak psa, a wierzcie mi, Janick uczynił wszystko, co mógł, aby go uratować. Nie żeby tego sukinsyna lubił, ale Ruvark był jedyną osobą, która wiedziała, gdzie zostały ukryte receptury do wyrobu surowego opium, i jako jedyny wiedział, jak się wytwarza tę łagodniejszą wersję. Nic się jednak od niego nie dowiedzieli i przyszedł moment, kiedy przez połączenie magicznych zdolności z jego wyniszczającym uzależnieniem zaczął stanowić zagrożenie nie tylko dla siebie, ale i dla otoczenia.
- Ja nie mam żadnych magicznych zdolności - zaprotestowałem.
- Nie wydaje mi się - zgodził się ze mną Łasiczka.
- W dodatku jestem przywiązany.
- Ano jesteście. Na chwilę obecną powinno wystarczyć. Taką mam nadzieję.
Cisza. Nie ustawał tylko cichy szum schnącego piasku.
- Nad czym tak rozmyślacie?
Mogłem mu skłamać. Mogłem znów spróbować go przechytrzyć, jednak nigdy nie byłem dobry ani w łganiu, ani w dyplomacji. Zresztą dla mnie to jedno i to samo.
- Rozmyślam, jak zdobyć opium - odpowiedziałem szczerze. - Potrzebuję go, potrzebuję go potwornie! Potrzebuję zapomnieć całą przeszłość. Jeszcze nigdy w życiu nie byłem tak szczęśliwy, jak kiedy mnie tym karmili, rozumiecie mnie?
Łasiczka nie odezwał się, jedynie skinął głową.
- Dręczy mnie głód. Każdemu fragmentowi mojego ciała czegoś brakuje, a to - wskazałem przywiezione przez Łasiczkę jedzenie - nijak tego braku nie zaspokaja.
- Uzależnienie fizyczne i psychiczne to kombinacja nie do pokonania - podsumował smutno Łasiczka.
Nie było łatwo przyznać się przed sobą, ale jeszcze trudniej przyszło pogodzić się z utratą nadziei. Opuściły mnie siły. Padłem na ziemię, z trudem łapiąc oddech. Nie kłamałem. Nie zależało mi na życiu, nie zależało mi na krwawych wspomnieniach ani niczym innym, co się z nimi wiązało. Do pełni szczęścia absolutnego brakowało mi tak niewiele.
Nie wiem, jak długo tak leżałem, jednak kiedy odezwałem się znowu, panowała już noc.
- Jesteśmy przyjaciółmi?
- A czemu pytacie?
- Bo jeśli powiecie, że jesteśmy, to może będę miał szansę jakoś dotrzeć do opium.
- Wy naprawdę nie macie smykałki do udawania i kłamstw.
- Przejrzelibyście mnie na wskroś i moje szanse by zmalały.
Miałem nadzieję, że uda mi się w ten sposób, bardzo potrzebowałem opium.
- Owszem, jesteśmy przyjaciółmi - przyznał.
- Przez wiele lat piłem, piłem od cholery. Żeby zapomnieć… - zacząłem. Była to dziwaczna rozmowa. W ciemności, we wzmagającym się chłodzie. Nie poruszyłem się jednak, nie chciałem Łasiczki wypłoszyć. Gdybym go tylko miał w zasięgu, skręcałbym mu kark tak długo, ażbym to opium z niego wycisnął jak sok z cytryny. Coś przecież musiał przy sobie mieć. Tyle że on był rozsądny, wiedział, do czego jestem zdolny, i trzymał się ode mnie na dystans.