Выбрать главу

Niech to szlag.

- Przywieźcie mi gorzałę, tę, co mam w pokoju. - Powróciłem do realizacji planu.

- Liczycie na to, że jednym uzależnieniem zwalczycie drugie?

- Mam taką nadzieję. - Zawahałem się na chwilę. - Ale wierzyć, nie wierzę.

Picie nigdy nie dało mi takiego szczęścia jak opium Ruvarka. Picie było tylko bladym odbiciem, ubogim zastępstwem. Tak jak kiedy człowiek pije śmierdzącą wodę i nazywa ją piwem.

- Jednak spróbować muszę. Zawsze piłem, żeby zapomnieć, może uda mi się zapomnieć i o tym. Jesteście przecież moim przyjacielem.

Nie odpowiedział, a ja spędziłem resztę nocy, leżąc na ziemi. Nie odważyłem się poruszyć nawet raz. Bałem się, że narobię hałasu i przegapię jego odpowiedź. Niepotrzebnie, bo kiedy się rozwidniło, zorientowałem się, że zostałem sam.

W ciągu kolejnych trzech dni przeżułem całe moje odzienie. Tkwiły w nim jakieś resztki opium. Nieskończenie małe, ale wyczuwałem je i nawet dla tak niewielkiej ilości warto było pogryźć podeszwy butów na maleńkie kawałeczki, przeżuć i zeżreć tkaninę koszuli i skórę spodni. Czwartego dnia zacząłem jeść zapasy, które zostawił mi Łasiczka. W nich opium nie było. Nienawidziłem go, przeklinałem i… miałem nadzieję, że wróci.

Wrócił. Był to dzień piąty.

- Nie wyglądacie za dobrze - ocenił.

Jego koń aż się uginał pod ładunkiem. Wyglądało, że Łasiczka większą część drogi pokonał pieszo, inaczej zwierzę by padło.

Tego, co zrobiłem z ubraniem, nijak nie skomentował.

- Bo i nie czuję się za specjalnie - odparłem szorstko.

- Przywiozłem to, o co prosiliście, a także trochę więcej zapasów. Niestety, sam muszę szybko wracać. Na skutek decyzji i rozkazów Janicka sprawy się ruszyły. Muszę być na miejscu, kiedy bagienko zawrze i na wierzch zaczną wypływać kolejne grube ryby.

O mnie w ogóle już nie mówił, ja w tej układance przestałem się liczyć. No i dobrze, aż tak bardzo mi nie zależało. Jedyne, co się liczyło, to opium, zdobyć opium.

- Odsuńcie się na tyle, na ile wam pozwoli łańcuch, nie tułałem się tutaj z całym tym ładunkiem tylko po to, żebym to miał teraz przez was potłuc - zażądał.

Usłuchałem.

Łasiczka rozłożył całą baterię flaszek na ziemi, po czym cofnął się i siadł w cieniu rzucanym przez zbocze.

- Udało mi się dotrzeć do części notatek Ruvarka. Niestety, tylko części, bo ludzie Janicka nie próżnowali, ale i tak trafiły mi się opisy jego niektórych co dziwniejszych eksperymentów. Nikt spośród tych, którzy przyjęli więcej niż dwie dawki wzmocnionych magią narkotyków, z tego nie wyszedł. Każdy jak jeden mąż prędzej czy później sięgał po coraz większe i częstsze dawki, nawet mając pełną świadomość faktu, że to go zabije.

No i co z tego? Każdy kiedyś umrze.

Odkorkowałem pierwszą flaszkę. Szkło było ciepłe w dotyku, zawartość jeszcze gorsza. Smakowało potwornie, znacznie gorzej, niż pamiętałem. Pierwszy łyk o mało nie wywrócił mi żołądka na lewą stronę, drugi mną wstrząsnął, po trzecim usiadłem. Ciepła wóda. Potworność.

- No wielkie rzeczy. Jeszcze jeden łyk i też tu pewnie zdechnę - wycedziłem, czując, jak zaczynam oblewać się potem.

Siedzieliśmy tak, gapiąc się na siebie jak dwa stare koty, a ja kombinowałem, jak tu zacząć. Musiałem przekonać Łasiczkę, że jeszcze mogę mu się przydać, że wciąż potrafię być użyteczny, i to mimo iż nie mógł mi wierzyć, mimo iż w każdej chwili gotów byłbym sprzedać cały świat za jedną porcję eliksiru, który posłałby mnie tam, gdzie nic złego mnie nie czeka, gdzie nawet ja jestem zadowolony, szczęśliwy. Problem polegał jednak na tym, że nie potrafiłem nic wymyślić. Jedyne, co pozostało w głowie, to garść skołatanych myśli, które i tak sprowadzały się do jednego: opium.

- Zrobię wszystko, żeby dostać narkotyk - powiedziałem. - Najlepiej za waszą sprawą, ale nie wiem jak, bo jesteście za daleko.

Może i nie była to najwłaściwsza rzecz, jaką należało powiedzieć, niemniej Łasiczka pokiwał ze zrozumieniem głową.

- Czytałem relacje z przesłuchań uzależnionych ludzi. Większość z nich może i nie sformułowała tego tak wprost jak wy, niemniej wszyscy zachowywali się dokładnie tak samo.

Zmusiłem się, aby wypić kilka kolejnych łyków. Gdybym powiedział, że mi nie smakowały, to nawet w jednej dziesiątej nie oddawałoby, jak były paskudne. Jeszcze nigdy w życiu nie miałem w ustach czegoś tak obrzydliwego. Jednak równocześnie czułem, że ta bezlitosna lodowa góra, która wypełniała mnie całego, zaczęła jakby nieco topnieć. Wizja, jak to trzymam Łasiczkę za gardło i trzącham nim tak długo, aż nie wytrząchnę tego, co mi było potrzebne, zbladła.

- Ludzie Ruvarka, a właściwie teraz to już Janicka, właśnie przeczesują miasto w poszukiwaniu każdej, najdrobniejszej ilości surowego opium, jaką tylko zdołają wywęszyć - powiedziałem.

Mniej więcej w ten sposób musiało to wyglądać i już sama świadomość nie dawała mi spokoju.

- No prawie - nie do końca zgodził się ze mną Łasiczka. - Chodzi im przede wszystkim o to pierwotne surowe opium, to, które Ruvark wyprodukował w pierwszej kolejności. Ta słabsza mieszanka zupełnie ich nie interesuje. Ona też wywołuje równie silne uzależnienie, ale potrzeba miesięcy, zanim zupełnie wyniszczy organizm. Tego opium się nie obawiają i o ile wystarczy im zapasów, planują wręcz dalej pchać je na rynek, żeby zdestabilizować ekonomię państw Ligi Kupieckiej. Obawiają się tylko tego surowego, bo Janick boi się, że ktoś mógłby narkotyku użyć przeciw nim, a zwłaszcza przeciw niemu samemu.

- Hm - mruknąłem tylko i odkorkowałem drugą butelkę. Nawet nie zauważyłem, kiedy wykończyłem tę pierwszą. Rwący, bolesny głód szarpał mną w dalszym ciągu, jednak już nie tak ostro i potrafiłem do pewnego stopnia pozbierać myśli. Uświadamiałem sobie nawet, że zanim zdołam z Łasiczki wycisnąć gołymi rękoma moje opium, będę musiał wykonać kilka pozorowanych manewrów. Byle nie za wiele, dwa, trzy kłamstewka. Na więcej już mi nie wystarczy sił. Znów porządnie pociągnąłem z butelki. Myśli pędzące przez głowę strumieniem tak rwącym, że zabierały ze sobą wszystko inne, zaczęły się nieco rozmywać. Co poradzić, coś za coś.

Spróbowałem przymusić mój skołatany, roztrzęsiony mózg do konkretnej pracy. Jeden, dwa uniki i atak, więcej nie potrzebuję.

- Umiem zabijać, jestem w tym absolutnie wyjątkowy - zacząłem. - To by wam mogło pomóc w osiągnięciu naszego… waszego celu.

W butelce zachlupotało. Słońce paliło na niebie, gorzała w gardle i w żołądku. Najłatwiej byłoby go po prostu zadusić, ale… ale to jakoś tak nie w porządku. Musiałem myśleć, planować, kombinować. Inaczej nie dostanę się do opium.

- Janick, Ruvark, Horowitz… Mają opium, którego potrzebuję. Tyle z tego chcę ja, was ono przecież nie interesuje. No, chyba że się mylę?

- Nie, nie interesuje - odparł Łasiczka na szczęście wystarczająco szybko. Gdyby się nad tym choć chwilę zastanawiał, roztrzaskałbym mu łeb na wpół opróżnioną butelką gorzały. Oczywiście nic by mi z tego nie przyszło, siedział za daleko, żebym go mógł dosięgnąć. Zamiast tego dopiłem, co było w butelce.

Zabijałem całymi latami. Wspomnienia obudziły nagle martwych, którzy zaczęli na mnie wyskakiwać z nicości. Porozbijane gęby, popodrzynane gardła, rozszarpane klatki piersiowe. O tak, w tym byłem dobry. Nadal jestem. Nikt, ani Janick ze swoją bandą, ani sam cesarz nie stanie mi na drodze, nie powstrzyma mnie, żebym dostał moje opium. Potrzebowałem go, było moje, należało mi się. Pozabijam wszystkich, tak jak zniszczyłem każdego, kto mi kiedykolwiek wszedł w drogę. Wcześniej potrzebowałem złota, dziś opium. Dla mnie bez różnicy.