Выбрать главу

Uznała, że w takiej chwili zdrowa dawka strachu stanowiła jak najbardziej racjonalną reakcję.

W trawie cicho zaszeleściły kroki.

— Miriam Berg.

Berg uniosła się na łokciach.

— Shira. Czekałam na ciebie.

W głosie dziewczyny z przyszłości zabrzmiało rozczarowanie.

— Ufałam ci, Miriam. Pozwoliłam ci poruszać się bez ograniczeń po naszym statku. Dlaczego wysłałaś tę wiadomość?

Berg spojrzała na Shirę spod zmrużonych powiek. Przyjaciółka była wysoka — miała prawie sześć stóp, tak jak Berg — lecz na tym kończyło się podobieństwo. Berg zdecydowała się na utrwalenie desenektyzacyjne w fizycznym wieku mniej więcej czterdziestu pięciu lat — w wieku, kiedy czuła się najlepiej. Jej ciało było jędrne, silne i wygodne. Zwykła też uważać, że zmarszczki okalające jej usta i brązowe oczy nadawały jej doświadczonego, wesołego, w pełni ludzkiego wyrazu. Jej krótko przycięte włosy, przesypane siwizną, nie stanowiły powodu, by się wstydzić. Shira natomiast miała około dwudziestu pięciu lat. Rzeczywiste dwadzieścia pięć wkrótce nieodwracalnie przeminą wskutek qaxańskiej konfiskaty technologii desenektyzacyjnej. Rysy dziewczyny były delikatne, ciało szczupłe, by nie powiedzieć chude. Berg nie potrafiła przyzwyczaić się do gładko wygolonej głowy Shiry i trudno jej było powstrzymać się przed ciągłym zerkaniem na płynne krzywizny jej czaszki. Skóra dziewczyny miała żółtawe zabarwienie, wokół wielkich, niebieskich oczu pozbawionych rzęs widniały ciemne kręgi, miała duże zęby i wystające kości policzkowe, które sprawiały, że przypominała nieco szkielet — a jednak nie można było określić jej mianem brzydkiej. Wygląd Shiry pokrywał się z wyobrażeniami Berg co do mieszkańców wielkich ziemskich miast kilka stuleci przed jej urodzeniem: ogólnie określany jako niezdrowy, będący rezultatem życia w świecie zbyt surowym dla ludzi.

Berg przysięgłaby nawet, że spostrzegła plomby i pożółkłe zęby w ustach Shiry. Czyżby próchnica powróciła, by nękać ludzkość po tylu stuleciach?

Co za brutalne świadectwo osiągnięć qaxańskich sił okupacyjnych, gorzko pomyślała Berg. Shira wyglądała niczym istota z jej przeszłości, nie przyszłości. Teraz zaś, gdy Berg nie miała już dostępu do sprzętu medycznego „Cauchy” — nie wspominając nawet o technologii desenektyzacyjnej — bez wątpienia i ją dopadną wkrótce podobne nieszczęścia, niegdyś przegnane na dobre. Mój Boże, znowu zacznę się starzeć.

Westchnęła. Koniec końców, niewiele dzieliło ją od jej czasu. Może — choć wydawało się to nieprawdopodobne — jest szansa na powrót do domu. Gdyby Poole'owi się udało…

— Shira — odezwała się ponuro — nie chciałam sprawić ci przykrości. Nie cierpię tego robić. Rozumiemy się? Lecz gdy dowiedziałam się, że nie macie zamiaru nawiązać łączności z ludźmi tej epoki — mojej epoki — i powiadomić ich o istnieniu qaxów… wtedy oczywiście musiałam się wam sprzeciwić.

Shira wydawała się niewzruszona. Odwróciła swą drobną, ładną twarz w stronę wraku szalupy.

— Rozumiesz więc, że musieliśmy zniszczyć twój pojazd.

— Nie, nie rozumiem, dlaczego musieliście to zrobić. Ale spodziewałam się tego po was. Nie obchodzi mnie to. Osiągnęłam mój ceclass="underline" nadałam wiadomość wbrew waszej woli — Berg uśmiechnęła się. — W pewnym sensie jestem dumna z tego, że udało mi się sklecić ten nadajnik. Nigdy nie miałam szczególnych uzdolnień technicznych, wiesz…

— Byłaś fizykiem — przerwała jej Shira. — Tak jest napisane w podręcznikach do historii.

Berg zadygotała, czując nagłą dezorientację tym nieoczekiwanym użyciem czasu przeszłego.

— Nadal jestem fizykiem — odparła. Nieco zesztywniała podniosła się z ziemi, strzepując źdźbła trawy. — Możemy się przejść? — zapytała. — To miejsce mnie przygnębia.

Berg rozejrzawszy się dookoła w poszukiwaniu ewentualnego kierunku spaceru, zdecydowała się ruszyć w stronę krawędzi ziemiostatku. Shira spokojnie podążyła w ślad za nią, przesuwając bosymi stopami po trawie.

Wkrótce zaczęły zbliżać się do granicy strefy sztucznej grawitacji, jaka roztaczała się wokół utworzonego z ziemi dysku. Teren przed nimi wydawał się unosić ku górze, jak gdyby zaczęły wspinać się po stoku płytkiego zagłębienia, powietrze zaś stawało się teraz rzadsze. Jakieś trzydzieści stóp od krawędzi zatrzymały się. Rozrzedzona atmosfera wywoływała ból w płucach Berg, zrobiło się też nieco zimniej.

Na krawędzi świata kępy trawy zwieszały się nad pustką, zabarwione na purpurowo światłem Jowisza.

— Chyba mamy problem z interpretacją podstawowych faktów, Shira — odezwała się Berg, dysząc nieznacznie. — Pytasz, dlaczego zawiodłam twoje zaufanie. Ja nie pojmuję, jak takie pytanie może w ogóle mieć sens. Zważywszy na sytuację, czego się po mnie spodziewałaś?

Dziewczyna milczała.

— Popatrz na to moimi oczami — ciągnęła Berg. — Piętnaście wieków po wyruszeniu w drogę na pokładzie „Cauchy” zbliżałam się do Układu Słonecznego…

Wraz z mijającymi latami podróży pięćdziesięciu ludzi na „Cauchy” uświadomiło sobie z posępną nieuchronnością, że pozostawione na miejscu startu światy starzeją się znacznie szybciej od nich samych. Od domu załogę oddzielał coraz większy dystans, tak przestrzeń jak i czas.

Stopniowo zanurzali się w przyszłości.

…Lecz wieźli ze sobą portal tunelu czasoprzestrzennego. I wiedzieli, że zaledwie kilka godzin lotu przez tunel dzieli ich od czasu, w którym przyszli na świat. Pewną pociechą było dla nich wyobrażanie sobie światów pozostawionych na drugim końcu mostu przez czasoprzestrzeń, nadal połączonych z „Cauchy” pępowiną rozciągniętej czasoprzestrzeni, wiodących swe życie tyra samym tempem co załoga „Cauchy”, cierpliwie czekających na ukończenie przez statek wędrówki w przyszłość.

Wreszcie, po upływie subiektywnego stulecia, „Cauchy” wracał na orbitę Jowisza. Na Ziemi przeminęło piętnaście wieków, jednak portal tunelu nadał łączyłby ich z przeszłością, z przyjaciółmi i światami, które nie postarzały się bardziej od nich.

— Nie wiem, czego dokładnie się spodziewałam, gdy zbliżaliśmy się do Słońca — powiedziała Berg. — Przerobiliśmy setki scenariuszy, przed podróżą i w czasie jej trwania, lecz mieliśmy świadomość ich czysto hipotetycznej natury. Pewnie w głębi serca gotowa byłam na wszystko, od radioaktywnych pustkowi po kamienne topory czy bogów w szybszych od światła rydwanach. Lecz za nic w świecie nie oczekiwałam tego, co tu zastaliśmy. Ziemi ujarzmionej przez obcą rasę, której nikt nawet nie widział na oczy… i proszę, co wyleciało nam na spotkanie niczym kamień z procy, nawet zanim jeszcze minęliśmy orbitę Plutona. — Skwitowała to wspomnienie szybkim kiwnięciem głową. — Spłachetek ziemi, przedwcześnie wyrwany z powierzchni Anglii i ciśnięty w kosmos. Parunastu wychudzonych ludzi kurczowo trzymających się jego powierzchni.

Przypominała sobie, jak opuściła stalową osłonę „Cauchy”, by zanurzyć się w przestrzeń okołojowiszową, wysłannik w jednoosobowej szalupie, ostrożnie zmierzający ku ziemiostatkowi. Nie mogła uwierzyć swym oczom, gdy jej statek zbliżył się do kawałka wiejskiej posiadłości żywcem wyciętego z turystycznego katalogu i niestarannie przyklejonego na aksamitnym tle przestrzeni kosmicznej. Potem wgniotła iluminator szalupy przy lądowaniu i wyszła z niej na trawę szeleszczącą pod grubymi podeszwami jej butów…

Przez wspaniałe, krótkie minuty Przyjaciele stłoczyli się zadziwieni wokół niej…

Potem podeszła cio niej Shira — streściła piętnaście stuleci tragicznej historii ludzkości w kwadrans — i wyjawiła jej intencje Przyjaciół.