— Odnieśliście wielki sukces, docierając aż tak daleko stwierdziła Berg.
— Więcej niż wielki — odparła chłodno Shira. — Nasz statek z powodzeniem przekroczył portal, bez poważniejszych usterek czy uszkodzeń. Nasze zapasy i urządzenia przetwarzające odpady powinny wystarczyć nam na wiele lat orbitowania wokół Jowisza. Wystarczająco długo, by umożliwić nam realizację naszych zamiarów. — Uśmiechnęła się. — Owszem, odnieśliśmy sukces.
— Taak — Berg uważnie zmierzyła chmurnym wzrokiem grupki pochłoniętych pracą Przyjaciół. Wiesz co, znacznie łatwiej byłoby mi was zrozumieć, gdybyś powiedziała mi, na czym do licha polega ten wasz projekt.
Shira przyjrzała się jej ze smutkiem.
— To nie byłoby wskazane.
Berg stanęła przed nią z dłońmi na biodrach i wykrzywiła twarz we władczym, jak miała nadzieję, grymasie.
— Nie chowaj się za frazesami, Shira. Niech to jasny szlag trafi, to mój statek moje Złącze wykorzystaliście, by to wszystko osiągnąć. I to życiem mojej załogi, zagubionej po niewłaściwej stronie tunelu, zapłaciliście za wasz sukces, którym się teraz tak przechwalasz. Jesteś mi winna coś więcej niż to pobłażliwe pieprzenie.
Ładna, delikatna niczym papier twarz Shiry zmarszczyła się w wyrazie prawdziwego zatroskania.
— Przykro mi, Miriam. Nie chciałam, by moje słowa zabrzmiały pobłażliwie. Ale głęboko wierzę — wierzymy — że wyjawienie ci tego w obecnej chwili byłoby niewłaściwe.
— Dlaczego? Przynajmniej to mi powiedz.
— Nie mogę. Gdybyś rozumiała naturę projektu, wiedziałabyś też, dlaczego niczego więcej nie możesz się dowiedzieć.
Berg roześmiała się jej prosto w twarz.
— Żartujesz sobie ze mnie? Naprawdę sądzisz, że taka odpowiedź mnie usatysfakcjonuje?
— Nie — odparła Shira, uśmiechając się niemalże przekornie, i raz jeszcze przez chwilę Berg poczuła nagłe ukłucie zrozumienia dla tej dziwnej, tajemniczej osoby z drugiej strony czasu. — Ale naprawdę niczego więcej nie mogę ci powiedzieć.
Berg przesunęła dłonią po szorstkiej szczecinie swych włosów.
— Czego się tak boicie? Myślicie, że mogłabym się wam sprzeciwić, spróbować przeszkodzić w realizacji projektu?
Shira z powagą pokiwała głową.
— Gdybyś zrozumiała go jedynie częściowo, byłoby to możliwe. Tak.
Berg zmarszczyła brwi.
— Masz chyba na myśli nie zrozumienie, a wiarę. Nawet gdybym wiedziała, co planujecie, mogłabym się temu sprzeciwić, gdybym nie podzielała waszej irracjonalnej wiary w jego powodzenie. O to chodzi?
Shira nie odpowiedziała. Spoglądała na nią bez cienia zmieszania czy niepokoju.
— Shira, być może potrzebujecie mojej pomocy — powiedziała Berg. — Wolałabym nie polegać wyłącznie na wierze w to, że mój statek poleci. Gdybym miała okazję zajrzeć do silnika, upewniłabym się, że tak właśnie będzie.
— To nie takie proste, Miriam — odparła Shira, po czym uśmiechnęła się rozbrajająco. I wolałabym, żebyś przestała mnie sondować.
Berg musnęła łokieć dziewczyny.
— Shira, obie stoimy po tej samej stronie — powiedziała z naciskiem. — Nie widzisz tego? — Machnęła dłonią w ogólnym kierunku centrum Układu Słonecznego. — Możecie skorzystać z zasobów pięciu planet — nawet i samej Ziemi. Kiedy ludzie zrozumieją, czemu próbujecie zapobiec — koszmarowi qaxańskiej okupacji — otrzymacie wszelką pomoc, na jaką będzie stać te światy. Siłę miliardów ludzi.
— Nic by z tego nie wyszło, Miriam odparła Shira. — Pamiętaj, że rozwijaliśmy się przez piętnaście stuleci po was. Wasi ludzie niewiele mogliby nam pomóc.
Berg zesztywniała. odsuwając się od dziewczyny.
— A jednak stać nas na wiele, Shira. A jeśli qaxowie podążą w ślad za nami w przeszłość, przez ten sam portal? Nie będziecie aby potrzebowali pomocy, by ich odeprzeć?
— Potrafimy sami się obronić — odparła spokojnie Shira.
Berg poczuła przeszywający jej ciało dreszcz, lecz nie ustępowała:
— W takim razie wyobraź sobie sto uzbrojonych po zęby fazowców przechodzących przez portal w przyszłość. Mogłyby narobić niezłego bigosu…
Shira pokręciła głową.
— Pojedynczy spliński okręt wojenny skasowałby je w mgnieniu oka.
— W takim razie wykorzystajmy naszą nową przewagę wielu stuleci — Berg uderzyła pięścią w otwartą dłoń. — W tej chwili żaden qax nawet nie wie o istnieniu ludzi. Moglibyśmy wydusić qaxów w ich własnym gnieździe. Gdybyście przekazali nam sekret squeemskiego napędu superprzestrzennego, moglibyśmy wybudować nadświetlną armadę…
Shira roześmiała się subtelnie.
— Zachowujesz się melodramatycznie, Miriam! Tak porywczo! — Splotła dłonie na kształt sześcianu. — W tej chwili qaxowie władają już międzygwiezdnym imperium handlowym obejmującym setki systemów planetarnych. Myśl o kiepsko wyposażonej ludzkiej zbieraninie sprzed półtora tysiąca lat, mającej choćby najmniejszą szansę pokonania tej potęgi jest, szczerze mówiąc, śmiechu warta. A poza tym — nie jesteśmy specjalistami od silnika superprzestrzennego. Nie potrafilibyśmy wyjawić wam „sekretu squeemskiego napędu superprzestrzennego”, jak to ujęłaś.
— Więc pozwólcie naszym inżynierom go rozebrać.
— Taka próba doprowadziłaby do zniszczenia połowy planety. Berg ponownie poczuła wzbierającą w niej irytację.
— Nadal traktujesz mnie z pobłażaniem stwierdziła. Wręcz obraźliwie. Powinnaś wiedzieć, że nie jesteśmy kompletnymi durniami. W końcu jesteśmy waszymi przodkami. Może powinniście zdobyć się na nieco więcej szacunku.
— Moja kochana, rozumujesz uproszczonymi kategoriami. Nie przybyliśmy tu. by po prostu spróbować zaatakować qaxów. Nawet gdyby się nam powiodło — co jest niemożliwością — nie byłoby to wystarczające. Nasz cel jest zarazem bardziej subtelny — a jednocześnie władny osiągnąć więcej, znacznie więcej.
— Ale nie chcesz mi powiedzieć, co to takiego? Nie chcesz mi zaufać. Mnie, twojej prababce do entej potęgi…
Shira uśmiechnęła się.
— Byłabym dumna, mogąc korzystać z odrobiny twego genetycznego dziedzictwa, Miriam.
Ruszyły dalej ramię w ramię, cały czas kierując się ku centralnej części ziemiostatku. Wkrótce pozostawiły za sobą rząd chat z budulca xeelee i krzątających się wokół nich ludzi, gwar prowadzonych przez Przyjaciół rozmów ucichł. Kiedy stanęły pośrodku pojazdu, Berg poczuła się tak, jakby wkroczyła na niewielką wysepkę ciszy.
W momencie gdy dwie kobiety weszły do wnętrza przerywanego kamiennego kręgu, Berg wydało się to jak najbardziej na miejscu.
W tym miejscu nie było luminosfer. Kamienie, przygarbione i starożytne, sterczały wyzywająco w mglistym blasku Jowisza. Berg stanęła pod jednym z nieuszkodzonych łuków i dotknęła chłodnej, szarobłękitnej powierzchni ustawionego pionowo głazu. Nie poczuła odpychającego zimna, lecz coś przyjemnego — zupełnie jak gdyby muskała skórę słonia.
— Wiesz co — powiedziała — wywołalibyście nie lada zamieszanie, po prostu lądując tym czymś na Ziemi. Może na równinie Salisbury, parę mil od oryginału — który, ma się rozumieć, nadal tam stoi, na deszczu i wietrze, w tym czasie. Gdyby zależało to ode mnie, nie oparłabym się tej pokusie, i mniejsza o projekt.
Shira uśmiechnęła się wesoło.
— Całkiem zachęcający pomysł.
— Aha. Berg ruszyła ku centrum kręgu, przechadzając się między fragmentami pokruszonej skały. Powoli okręciła się w miejscu, przyglądając się okrojonemu krajobrazowi, starając się ujrzeć to miejsce oczami ludzi, którzy zbudowali je przed czterema tysiącami lat. Jak też mogło wyglądać podczas równonocy, wzniesione na nagich ramionach równiny Salisbury, gdy w całym świecie nie było żadnego śladu cywilizacji poza paroma porozrzucanymi ogniskami, przygasającymi szybko w promieniach świtu?