Выбрать главу

Teraz jednak horyzont zakreślały anonimowe szare grzbiety budowli Przyjaciół. Wiedziała, że nawet gdyby potrafiła obrócić je w nicość, odsłoniłaby jedynie kilkaset jardów rozgrzebanej murawy, poszarpaną krawędź zwisającą nad bezmiarem. Gdy odchyliła głowę do tyłu, mogła dostrzec świetlny krąg Jowisza, zawieszony na niebie niczym potężny mur przegradzający wszechświat.

Przedwieczne głazy były karłami wobec tych wspaniałości. Wyglądały żałośnie.

Nagle poczuła absurdalne dławienie w gardle.

— Niech to cholera — powiedziała.

Shira podeszła bliżej i położyła dłoń na ramieniu Berg.

— Co się stało, przyjaciółko?

— Nie mieliście prawa tego zrobić.

— Czego?

— Uprowadzać tych głazów! To nie jest ich miejsce. Nie tu powinny się znajdować. Jak mogliście zamordować cały ten fragment historii? Nawet qaxowie nigdy ich nie tknęli, sama tak powiedziałaś.

— Qaxowie to okupanci — mruknęła Shira. — Gdyby uznali to za korzystne dla siebie, obróciliby te głazy w proch.

— Ale tego nie uczynili — odparła Berg, zaciskając zęby. — A pewnego dnia, dzięki wam albo i nie, qaxowie odejdą. I te kamienie nada] by tam stały — gdyby nie wy!

Shira uniosła twarz ku Jowiszowi, kontury jej nagiej czaszki pociągnięte były łososiowym blaskiem.

— Uwierz mi, my — Przyjaciele — wiemy, co to sumienie, gdy chodzi o takie sprawy. Lecz w ostatecznym rozrachunku podjęliśmy słuszną decyzję. Odwróciła się do Berg, która spostrzegła niepokojąco religijny, niemalże irracjonalny błysk w bladoniebieskich, pustych oczach dziewczyny.

— Skąd wiesz? — zapytała ponuro Berg.

— Ponieważ — odparła powoli Shira, jak gdyby rozmawiała z dzieckiem — tym kamieniom nie stanie się nic złego.

Berg utkwiła w niej zdumione spojrzenie, zastanawiając się, czy powinna wybuchnąć śmiechem.

— Postradałaś zmysły? Shira, podkopaliście się pod te głazy, otoczyliście je polem generowanym przez silnik superprzestrzenny, wyrwaliście je z powierzchni planety, przeprowadziliście przez środek qaxańskiej floty wojennej i cofnęliście piętnaście stuleci w przeszłość! Co jeszcze moglibyście z nimi zrobić?

Shira uśmiechnęła się, na jej twarzy ponownie zagościła troska.

— Wiesz, że nie wyjawię ci naszych zamiarów. Nie mogę. Lecz dostrzegam twój niepokój i z całego serca pragnę, byś w to uwierzyła. Gdy nasz projekt zostanie uwieńczony sukcesem, Stonehenge pozostanie nietknięte.

Berg wyszarpnęła się z uchwytu dziewczyny, nagle odczuwając lęk.

— Jak to możliwe? Mój Boże, Shira, co wy zamierzacie uczynić?

Lecz Przyjaciółka Wignera nie odpowiedziała na to pytanie.

5

Flitter ponownie zagnieździł się w wyściółce żołądka splina. Niewielkie, szponiaste zaczepy wysunęły się z dolnej części kadłuba i zagłębiły w utwardzonym ciele.

Jasoft Parz, obserwujący manewr kotwiczenia z wnętrza flittera, poczuł skurcz żołądka w nagłym przypływie empatii.

Pospiesznie przetestował szczelność swego skafandra — żarzące się zielono cyfry przesunęły się płynnie przez szeroką przyłbicę kasku — a potem kiwnięciem głowy poinstruował luk flittera, by się otworzył. Wyrównaniu się różnicy ciśnień towarzyszył cichy syk i podmuch powietrza, które przez kilka chwil szemrało w kabinie, napierając słabo na pierś Parza. Potem Parz z westchnieniem rozpiął pasy i bez trudu podniósł się z fotela. Od jego ostatniej wizyty u gubernatora we wnętrzu splińskiego flagowca, pełen rok temu na orbicie okołoziemskiej, kuracja desenektyzująca dokonała cudów w zetknięciu z najbardziej namacalnymi spośród jego dolegliwości, i błogosławioną ulgę stanowiła możność podniesienia się z miejsca bez towarzyszących tej czynności przeszywających plecy ukłuć bólu.

Limfoboty zamocowały niedużą, płaską platformę nad wyściółką ściany żołądka, niedaleko wylotu luku flittera. Na niej zamontowano zajmującą niewiele miejsca skrzynkę urządzenia tłumaczącego. Parz sprawnie opuścił flitter i uaktywnił elektromagnesy w podeszwach butów, przytrzymujące jego stopy na platformie. Wkrótce wszystkie przygotowania zostały zakończone i mógł stanąć w zadowalająco godnej pozie.

Parz rozejrzał się dookoła. Kadłub flittera, znieruchomiały obok niego, przypominał nie strawiony kęs we wnętrznościach splina. Zwrócił twarz w kierunku kuli wrzącej cieczy zawieszonej nad jego głową. Przy niej, migocząc w posępnym mroku wnętrza splina, widniał wirtual ukazujący widok na zewnątrz statku dwudziestościenny portal tunelu czasoprzestrzennego, wąski skrawek samego Jowisza.

— Gubernatorze — odezwał się. — Minęło wiele czasu.

Z elektronicznego tłumacza rozległ się przytłumiony w gęstym powietrzu głos gubernatora.

— W rzeczy samej. Cały rok od ucieczki tych przeklętych Przyjaciół Wignera. Rok zmarnowany na wysiłki ukierunkowane na naprawę sytuacji. I oto nadchodzi kluczowa chwila, tu, w cieniu Jowisza, czy tak, Parz?

— Nie nazwałbym go zmarnowanym — odparł gładko Parz. — Budowa i wystrzelenie portali nowego Złącza było wielkim sukcesem. Tempo prac niezwykle mnie zdumiało.

— Należą ci się podziękowania za twoją rolę w tym przedsięwzięciu, Jasofcie Parz.

— Moje działania nie miały na celu w pierwszym rzędzie twojej korzyści.

— Może i nie — odparł qax. — Cóż jednak znaczą dla mnie twoje motywy, skoro rezultaty odpowiadają moim oczekiwaniom? Pojmuję, że twoim motywem była nagroda, kuracja desenektyzująca, która…

— Nie tylko to — odparł chłodno Parz. — Tak się składa, iż w mej opinii odtworzenie dawnej technologii opartej na zastosowaniu materii egzotycznej przyniosło ludziom korzyść. — Oczywiście trzeba było za to zapłacić. Qaxańskie jednotorowe myślenie, możliwe jedynie w zmilitaryzowanym społeczeństwie, zamieniło większość ludzkich światów — Ziemię, Marsa, Księżyc, Tytana w niewiele więcej niż fabryki materii egzotycznej, wszystkie ich zasoby przeznaczone zostały na osiągnięcie jednego celu. Lecz ukończenie tak olbrzymiego projektu bazującego na czysto ludzkiej technologii — choćby i za namową qaxów — bardzo podniosło poczucie godności ludzkiej rasy. W końcu to przeklęte urządzenie zbudowane zostało i uruchomione w sześć miesięcy, gubernatorze.

— Twoja duma jest dla mnie zrozumiała — odparł gubernator swym gładkim, kobiecym głosem. — I cieszę się, że czas nie zaszkodził twemu wymownemu językowi, ambasadorze.

— Co ty takiego rozumiesz? — zapytał gorzko Parz. Gubernatorze, już raz nas nie doceniłeś, pamiętasz? Ucieczka Przyjaciół…

— Czyżby twoja duma potrzebowała mojego wsparcia, Jasoft? — przerwał mu gubernator. — Zaprosiłem cię tutaj, byś stał się świadkiem triumfu naszej wspólnej pracy.

I rzeczywiście, przyznał Parz, qax wezwał go w przestrzeń okołojowiszową, skoro tylko strumienie cząstek wysokoenergetycznych zaczęły tryskać z wylotu oczekującego portalu… pierwsza zapowiedź gościa z przyszłości.

— W końcu — ciągnął qax — gdyby nie udostępnienie kuracji desenektyzującej tobie i grupie twoich towarzyszy — kuracji, na którą zgodziliście się bez szczególnego ociągania — nie stałbyś tu teraz, prawiąc mi kazania o wrodzonej sile ludzkości. Nieprawdaż? Dobiegałeś już kresu przeciętnego ludzkiego życia, zgadza się?