Ta niedbała pogarda sprawiła, że policzki Parza nabiegły krwią.
— Gubernatorze…
Qax mówił niecierpliwie dalej:
— Dajmy sobie z tym spokój, ambasadorze. Dzisiejszego dnia zajmijmy się naszymi wspólnymi osiągnięciami, nie zaś różnicami.
Parz zaczerpnął w płuca chłodnego, błękitnego, ziemskiego powietrza.
— Dobrze, gubernatorze.
— Twe serce musiało być przepełnione dumą, gdy budowa nowego Złącza została ukończona.
Tak też było, przypominał sobie Parz. Wyloty drugiego tunelu czasoprzestrzennego zlokalizowanego w Układzie Słonecznym oplecione zostały dwudziestościanami z żarzącej się błękitnym blaskiem materii egzotycznej. Przez kilka krótkich, wspaniałych tygodni bliźniacze portale żeglowały razem wokół studni grawitacyjnej Jowisza, mleczne płachty wypaczonej przestrzeni naciągnięte na rusztowania z materii egzotycznej i migoczące niczym ścianki tajemniczych klejnotów.
Potem nadszedł czas, by wysłać w drogę jeden z portali. Skonstruowano potężny statek fazowy. Parz pamiętał, że unosząc się nad portalami, wyglądał niczym ludzkie ramię, zaciśnięta pięść zawieszona nad parą delikatnych, błękitnoszarych kwiatów.
Wielkie silniki fazowe statku zbudziły się nagłym rozbłyskiem do życia i jeden z portali pociągnięty został przez przestrzeń, najpierw po rozwijającej się spirali oddalającej go od studni grawitacyjnej Jowisza, a potem płaskim łukiem w przestrzeń międzygwiezdną.
Parz — podobnie jak reszta ludzkości, gubernator i qaxańskie siły okupacyjne — zasiedli do półrocznego oczekiwania na to, by portal ukończył swą ślimaczą podróż z prędkością podświetlną i dotarł na miejsce przeznaczenia.
Statek pierwszego Złącza, „Cauchy”, potrzebował stulecia, by przekroczyć tysiąc pięćset lat. Nowemu statkowi, pętla zaczynająca się i kończąca przy Słońcu, zajęła zaledwie pół roku czasu subiektywnego, lecz przyspieszając z wielokrotnościami ziemskiej siły ciężkości, przekroczył pięć wieków w przyszłość.
Parz nie był naukowcem i — mimo swych ścisłych związków z tym projektem — fizyka tuneli czasoprzestrzennych pod wieloma względami stanowiła dla niego problem natury filozoficznej. Jednak gdy tylko przybył na orbitę Jowisza i spojrzał na powoli obracający się klejnot dwudziestościennego qaxańskiego portalu, raz jeszcze kompletnego, podstawowe założenie projektu stało się dla niego nadzwyczaj realne.
Po drugiej stronie tych mglistych, szarobłękitnych płaszczyzn kryła się przyszłość. O ile Przyjaciele Wignera zyskali nad nimi przewagę, uciekając w przeszłość, kiedy to żaden qax nie słyszał nawet o ludzkości, jak wielką przewagą dysponować musieli ci qaxowie z przyszłości? Parz zastanawiał się nad tym ponuro. Spoglądali na te wydarzenia z perspektywy pięciu wieków, pięciu stuleci, w trakcie których wynik zmagań ludzkości z qaxami niewątpliwie rozstrzygnięty został na korzyść jednych bądź też drugich.
Od ucieczki Przyjaciół minął zaledwie rok. A jednak przyszli qaxowie już zyskali możliwość kształtowania przebiegu wydarzeń zgodnie ze swą wolą.
— Zamyśliłeś się — odezwał się gubernator, wyrywając go z zadumy.
— Przepraszam.
— To bez znaczenia — powiedział qax, a w elektronicznym głosie zabrzmiały uwodzicielskie tony. — Nie sądzę, ambasadorze, by którykolwiek z nas określił drugiego mianem przyjaciela. Lecz ściśle ze sobą współpracowaliśmy i — przynajmniej raz — zdobyliśmy się na szczerość. Podczas gdy oczekiwać będziemy na rozwój wydarzeń, powiedz mi, co jest źródłem twego zatroskania.
Parz wzruszył ramionami.
— Potęga broni, jaką włożyliśmy w dłonie twym następcom, pięćset lat od dzisiaj. Wyobraź sobie któregoś z wielkich dowódców w historii ludzkości — na przykład Bonapartego — mogącego w podręcznikach do historii znaleźć wynik swej największej bitwy jeszcze przed jej rozpoczęciem.
— Możliwości jest więcej, Jasoft. Twój dowódca mógłby stać się bezradny pod naciskiem faktów historycznych. Większości wojen nie rozstrzyga militarny geniusz — czy bohaterstwo paru jednostek — lecz siły historii. A może twego generała opadłyby wyrzuty sumienia wywołane śmiercią i cierpieniem spowodowanymi jego ambicją. Być może starałby się nawet zapobiec tej bitwie.
— Być może — prychnął Parz. — Jednakże trudno mi sobie wyobrazić qaxańskiego „generała” targanego współczuciem dla ludzkich ofiar tyranii czy wojny, bez względu na wynik. Kiedy dowiedzieliśmy się o ucieczce Przyjaciół Wignera, pamiętasz, że obaj odczuwaliśmy nieufność powodowaną tym, że tak wielka potęga oddana została pod kontrolę niewielkiej grupce osób, i ich rasa nie miała najmniejszego znaczenia. Czyż nie powinniśmy z podobną nieufnością traktować qaxów z naszej przyszłości?
Qax roześmiał się cicho.
— Tym razem to chyba ty nie doceniasz nas. Nie jest mi obcy podziw dla ludzkich osiągnięć, choć niekiedy wasze motywy wymykają się memu zrozumieniu.
Jasoft zerknął przez maskę w stronę łagodnie, mydlanie bulgoczącej morskiej kałuży dającej schronienie gubernatorowi.
— Na przy kład?
— Statek holujący portal naszego Złącza obsadzony był ludźmi. Ogólnie rzecz biorąc, był, oczywiście, w pełni automatyczny — a już na pewno zabezpieczony przed buntem ludzkiej załogi — lecz wasze wielowiekowe doświadczenie w lotach międzygwiezdnych przekonało mnie, że najlepszym sposobem na zagwarantowanie sukcesu misji statku ludzkiej konstrukcji jest umieszczenie na jego pokładzie ludzkich inżynierów, skorzystanie z ich pomysłowości i zdolności dostosowania się do zmiennej sytuacji — tak fizycznie, jak i umysłowo. Tak więc potrzebowaliśmy tej ludzkiej załogi.
— I nie mieliście kłopotów z naborem ochotników. Mimo czekających ich przyspieszeń wielokrotnie przekraczających ziemskie ciążenie — uśmiechnął się Parz. — To żadna niespodzianka, gubernatorze.
— Niby dlaczego?
— Nie wszyscy ludzie są jednakowi. Nie wszystkim odpowiada status rasy odbiorców tak bardzo jak…
— Jak na przykład tobie, Jasoft?
— Owszem — Parz zadarł brodę do góry, czując napinającą się, porośniętą krótką szczeciną skórę policzków. Nie oczekiwał, by qax zrozumiał ten gest, lecz mniejsza o to. — Zgadza się. Nie wszyscy ludzie są podobni do mnie. Niektórzy pragną wyrwać się z klatki, w jaką zamienił się Układ Słoneczny, bez względu na cenę. Kiedy ludziom znów wolno będzie podróżować poza Układ Słoneczny? I co warte jest życie bez zwiedzania, badania, zadziwienia? Może odebranie nam technologii desenektyzacyjnej było błędem z waszej strony. Może przywrócona taniość ludzkiego życia — kilka żałosnych dziesięcioleci, a potem ciemność bez końca — uczyniła ludzi bardziej skłonnymi do ryzyka? Trudniejszymi do kontrolowania? To możliwe, prawda, gubernatorze?
Gubernator roześmiał się.
— Być może. Cóż, Parz. Powinniśmy przejść już do kwestii najistotniejszej. I jak się czujesz w chwili, gdy Złącze ma się lada moment uaktywnić?
Parz przebiegł myślami przez długie miesiące oczekiwania po ukończeniu budowy i wystrzeleniu Złącza. Przez cały ten czas trzymał w swej kwaterze wirtual stacjonarnego portalu, wysłuchując nie kończących się, zaskakujących komentarzy o relatywistycznej dylatacji czasu, zamkniętych krzywych czasopodobnych i horyzontach Cauchy'ego.
Przyszli qaxowie musieli oczywiście spodziewać się wizyty z przeszłości. Być może paru qaxów żyjących w czasach Parza wciąż jeszcze pozostawało świadomymi i potrafiło przypomnieć sobie chwilę wystrzelenia portalu.
W końcu nadszedł dzień, w którym statek powrócić miał na Ziemię przyszłości — dzień w którym portal miał zacząć funkcjonować jako tunel przez czas, wiodący w przyszłość; i w milczącym czuwaniu do Parza dołączyła wielomiliardowa, niewidzialna kongregacja wpatrzona w wirtuale stacjonarnego jowiszowego dwudziestościanu. Na całej Ziemi i w całym okupowanym systemie ludzie obserwowali migoczące elementy Złącza z mieszaniną fascynacji i lęku.