— Jeśli nie przestaniesz gmerać mi w głowie, wyłączę cię, stary pierniku, a wtedy przekonamy się, czy to tylko gadanie.
W kopule zabrzmiał alarm. „Krab”, żeglujący zaledwie tysiąc mil ponad morzem purpurowych chmur, był niedaleko punktu największego zbliżenia do planety. Stary, spracowany statek wyłonił się zza krawędzi Jowisza i wystawił na blask odległego Słońca. Słońce, skarlałe odległością, sięgnęło promieniami nieskończenie płaskiego horyzontu Jowisza przez warstwy chmur. Z całą wspaniałością uwidoczniła się głębia jowiszowej atmosfery, gdy chmury położyły się długimi na tysiąc mil cieniami na swych krążących niżej towarzyszkach. Blask zalał kabinę. Przez sekundę wirtualny obraz Harry'ego zachował swe purpurowe cienie rzucane wzdłuż podłogi kabiny, a mające swe źródło w ogniach napędu. Potem procesor nadrobił zaległości i kiedy Harry zwrócił twarz do Słońca, jego profil oświetlony był już złociście.
Wtedy, niczym wschodzące nieoczekiwanie drugie, kanciaste słońce, portal Złącza wyskoczył zza horyzontu, pędząc w ich stronę. Michael spostrzegł ogniste punkciki statków okrążających portal, czekających na kolejnych intruzów z przyszłości. Trajektoria „Kraba” zawiodła go na odległość kilkunastu mil od portalu. Michael utkwił wzrok w olśniewającym błękicie egzotycznej, tetraedralnej struktury portalu, przesunął spojrzeniem po chłodnych zarysach, zbiegających się elegancko w geometrycznie idealnych wierzchołkach. Fasety przypominały na wpół przezroczyste tafle srebrzonego szkła. Mógł dostrzec przez nie pastelowe oceany Jowisza. Kształty chmur pokrywała zniekształcająca kontury błyszcząca srebrzyście patyna, a płaszczyzny wirowały w sposób nieuchwytny dla ludzkiego oka, niczym senne obrazy. Co kilka sekund fasety stawały się przejrzyste, zaledwie na krótki, zapierający dech w piersiach moment, ukazując Michaelowi obraz innego kosmosu, obcych gwiazd, niczym tunel wyciosany w materii Jowisza.
„Krab” gnał dalej, oddalając się od konstrukcji, która zmalała gwałtownie za nimi niczym porzucona zabawka.
— Mój Boże — wyszeptał Harry. — Nie zdawałem sobie sprawy, że to jest takie piękne. Wydawało mi się, że dostrzegam gwiazdy najego ścianach.
— Bo dostrzegałeś, Harry — odparł cicho Poole. — To naprawdę jest przejście w inną przestrzeń i inny czas.
Harry pochylił się do Michaela.
— Jestem z ciebie bardzo dumny.
Poole zesztywniał, odsuwając się od niego.
— Posłuchaj — odezwał się Harry — jak myślisz, co tak naprawdę tam znajdziemy?
— Na pokładzie statku z przyszłości? Poole wzruszył ramionami. — Ponieważ nie nawiązali z nami łączności, wyjąwszy jedną wiadomość od Miriam zaraz po wyjściu ze Złącza rok temu, trudno nawet zgadywać.
— Jak sądzisz, czy ludzie wciąż jeszcze będą przypominać ludzi?
Poole posłał Harry'emu ostre spojrzenie.
— A czy my „przypominamy jeszcze ludzi”? Spójrz tylko na nas, Harry. Ja jestem nieśmiertelny dzięki technologii desenektyzacyjnej, a ty jesteś na wpół rozumną sztuczną inteligencją.
— Tylko na wpół rozumną?
— Powierzchownie wyglądamy jak ludzie i zapewne za takich też się uważamy, lecz nie jestem pewien, czy człowiek sprzed powiedzmy tysiąca lat rozpoznałby w nas członków tego samego gatunku, co on sam. A teraz mamy do czynienia z różnicą następnych piętnastu stuleci…
Harry zamachał palcami w powietrzu, robiąc skrzywioną minę.
— Trzecia ręka wyrastająca ze środka twarzy. Bezcielesne głowy, skaczące po pokładzie niczym piłki. Jak myślisz?
Poole wzruszył ramionami.
— Jeżeli takie daleko idące modyfikacje byłyby korzystne bądź też celowe, może i tak. Ale nie uważam, by miało to najmniejsze znaczenie w porównaniu z tym, co dzieje się wewnątrz ich głów. I tym, co zbudowali.
— A technologia?
— Chyba na szczycie listy umieściłbym fizykę osobliwości — powiedział Poole. Manipulowanie zakrzywieniem czasoprzestrzeni … Posiedliśmy już tajemnice fizyki wielkich gęstości i wysokich energii na tym opierają się założenia napędu fazowego — i materii egzotycznej, z której zbudowane zostały portale Złącza.
— A za piętnaście wieków… — podsunął Harry.
— Jak daleko możemy się posunąć w tej dziedzinie? Spodziewałbym się konstruowania samych osobliwości, w skali od kilku ton do być może masy średniego asteroidu.
— Po co?
Poole rozłożył szeroko ramiona.
— Miniaturowe źródła energii. Wyobraź sobie, że masz w kuchni czarną dziurę, do której możesz wrzucać odpadki w celu skompresowania do wielkości niewidocznych gołym okiem w ułamku sekundy, uzyskując przy tym fale dającego się wykorzystać promieniowania krótkofalowego. A co powiedziałbyś na sztuczną grawitację? Umieść czarną dziurę w jądrze, powiedzmy, Księżyca, a będziesz mógł podnieść przyciąganie na jego powierzchni tak bardzo, jak tylko będziesz chciał.
Harry skinął głową.
— Oczywiście, musiałbyś znaleźć sposób na powstrzymanie osobliwości przed pochłonięciem Księżyca.
— Owszem. Mamy jeszcze fale grawitacyjne, generowane podczas zderzeń czarnych dziur. Można by, na przykład, uzyskać wiązkę holowniczą. — Poole wrócił na fotel i zamknął oczy. — Oczywiście jeśli posunęli się wystarczająco daleko, być może znaleźli zastosowanie i dla nagich osobliwości.
— A co to takiego?
— …Być może wkrótce się przekonamy.
Teraz wkroczyli już w obszar wypełniony statkami. Setki iskierek, każda znacząca ognie pojedynczego napędu, unosiły się nad cierpliwym oceanem Jowisza. Krążyły zbyt daleko, by odróżnić jakiekolwiek szczegóły, lecz Poole wiedział, że wśród nich znajdowały się statki Floty z zamieszkanych księżycy Jowisza, statki badawcze z planet wewnętrznych, a także cholerni gapie i turyści. Bóg jeden wie skąd. Stłumiony szmer dobiegający z głębi kopuły poinformował go, że ta wielobarwna armada zaczyna już zasypywać go sygnałami — Poole wiedział, że od chwili odebrania przed rokiem wiadomości od Berg przestrzeń wokół Jowisza stała się centralnym punktem uwagi dla niemal całej ludzkości, jego przybycie zaś stanowiło najbardziej wyczekiwane wydarzenie od dnia pojawienia się statku z przyszłości.
Zignorował je, pozwalając, by zajęły się nimi jego wirtualne kopie. Gdyby zawierały coś wstrząsającego, zostanie niezwłocznie powiadomiony.
Spoglądając w rozciągającą się przed nim zatłoczoną przestrzeń, po tylu dekadach izolacji na ponurych peryferiach Układu Słonecznego, Poole poczuł nagłe ukłucie absurdalnej klaustrofobii. Przyniosła go tu tak ciekawość, jak i szczątkowy niepokój o los Miriam Berg i jej załogi. Lecz gdy trwająca cały rok podróż z chmury Oorta dobiegła końca, przekonał się, że tak naprawdę wcale nie chciał się tu znaleźć, ponownie wśród cuchnących ludzkich światów.
Harry przyglądał mu się, jego młodzieńcze czoło pobruździły zmarszczki.
— Odpręż się, synu — powiedział. — Nikt nie mówił, że to będzie łatwe.
— Och, na rany Chrystusa, zamknij się — warknął Poole. Mówiąc te słowa, poczuł coś dziwnego, ulgę płynącą z faktu, że poza jego głową istniał jeszcze ktoś, albo coś, realny w granicach rozsądku, na kogo mógł reagować. — Powinienem wsadzić cię do elektronicznej butelki, opatrzyć ją etykietą „Tato”, i wypuszczać tylko wtedy, gdy potrzebować będę kolejnego, pobłażliwego ojcowskiego kazania.
Harry Poole rozpromienił się, niewzruszony tą przemową.
— Robię tylko to, co do mnie należy — mruknął.
„Krab” niosąc przed sobą wciąż działający silnik, zbliżał się teraz do najgęstszego skupiska statków na niebie. Chmura pojazdów, jak gdyby przeczuwając nadejście „Kraba”, zaczęła się rozpraszać.