W głębi tej chmury ognistych muszek Michael dostrzegł kontury czegoś wielkiego, plamę zieleni na tle ciemnego różu Jowisza.
— Oto on — rzekł Poole, przekonując się, że jego głos brzmi ochryple. — Statek z przyszłości. Pora brać się do pracy… — Rzucił w powietrze pierwsze polecenie.
Zatłoczony wszechświat poza kopułą przesłonił nagły grad pikseli, tańczących niczym drobiny kurzu wokół „Kraba”, powoli formułując wokół kopuły płaszczyzny, kule i pasma. Harry z otwartymi ustami wiercił się niepewnie w fotelu, obserwując powstawanie wielkiego wirtuala wokół statku. Gdy proces się zakończył, spoglądali przez oczy o średnicy stu jardów każde, o powiekach omiatających niby ulewny deszcz połyskliwe soczewki. Nos, olbrzymi niczym ambitny projekt inżynieryjny, o nozdrzach przypominających dysze silników, przesłonił moduł fazowy „Kraba”. Wielkie, wymodelowane uszy żeglowały po obu bokach kopuły.
Usta wielkości wieloryba rozwarły się, połyskując wilgotnie.
— Mój Boże — wyszeptał Harry. — To ty, prawda? Spoglądamy z wnętrza twojej głowy.
— Nie potrafiłem znaleźć innego sposobu na to, by upewnić się, że zostaniemy należycie zidentyfikowani. Nie martw się. Ten wirtual jest tylko na pokaz, nawet nie jest inteligentny. Powtarza w kółko pięciosekundowe powitanie i tyle.
— W takim razie jak usłyszą to, co ma im do powiedzenia?
— Harry, ten wirtual jest wysoki na dwie mile odparł zirytowany Poole. — Niech czytają mu z ust!
Harry pokręcił głową, przyglądając się nozdrzom, grubym niby liny włosom zwisającym nad kabiną, porom w skórze wielkości małych asteroidów.
— Co za obrzydliwe przeżycie — odezwał się w końcu.
— Zamknij się i oglądaj przedstawienie.
Teraz dookoła zakamuflowanego „Kraba” zgromadziło się wiele statków. Poole rozpoznał najeżone stanowiskami ogniowymi okręty Floty, otwarte i delikatne platformy naukowe, a nawet jeden czy dwa międzyksiężycowe promy, które niewątpliwie nie powinny zostać dopuszczone tak blisko. Wiele spośród większych jednostek rozplanowanych było podobnie jak „Krab”, jednostkę napędową i część mieszkalną łączył długi kadłub. Z tej odległości wyglądały niczym płonące zapałki porozrzucane w przestrzeni kosmicznej.
— Jak sądzisz, jak ci ludzie z przyszłości na nas zareagują? — zapytał Harry z nagłą nerwowością.
Poole, zerkając w bok, dostrzegł, że Harry obgryza paznokieć, który to zwyczaj dobrze pamiętał z odległego dzieciństwa.
— Może rozwalą nas na drobne kawałki — odparł złośliwie. — Co ciebie to obchodzi? Leżysz sobie teraz wygodnie w łóżku na Ziemi, daleko od wszelkiego niebezpieczeństwa.
Harry spojrzał na niego z wyrzutem.
— Michael, nie zaczynajmy tego od nowa. Jestem wirtualem, ale mam własną osobowość, poczucie istnienia.
— Tylko tak ci się wydaje.
— Czy to nie to samo?
— Tak czy owak, wątpię, aby cokolwiek nam zagrażało — rzekł Poole. — Ludzie z przyszłości jak na razie nie próbowali użyć swojej broni. Dlaczego mieliby to teraz zrobić?
Harry skinął niechętnie głową.
— To prawda.
Kiedy statek z przyszłości wszedł na orbitę wokół Jowisza, okręty Floty podjęły kilka prób zbliżenia się do niego. Ludzie z przyszłości nie odpowiedzieli ani też nie ostrzelali jednostek Floty. Po prostu uciekli szybciej, niż można było za nimi nadążyć.
— Może są nieuzbrojeni — podsunął Harry.
— To możliwe. W każdym razie dysponują supernapędem.
— Wiem, że naukowcy zastanawiają się, czy nie jest to jakiś rodzaj napędu superprzestrzennego — powiedział Harry.
— Może. Ale jeśli to prawda, nie mamy pojęcia, jak funkcjonuje. Nie sposób wydedukować tego na podstawie istniejących technologii, tak jak uczyniłem to w przypadku technologii osobliwości. Napęd superprzestrzenny stanowiłby skok jakościowy.
— Może to nie jest ludzki wynalazek. Może pochodzi od obcych.
— Tak czy owak, nie sądzę, by zagrażało nam ostrzelanie. Jeśli będą chcieli, byśmy weszli na pokład, nie będą uciekać.
— Ale mnie pocieszyłeś — mruknął wirtual.
Teraz ostatnie warstwy statków kosmicznych rozstąpiły się przed nimi, iskierki silników fazowych rozbiegły się na boki niczym wystraszone owady.
Statek z przyszłości stanął przed nimi w całej okazałości niczym połać terenu wyłaniająca się zza powłoki chmur. Silnik „Kraba” zgasł w końcu i wirtual Poole'a, mamroczący swe idiotyczne powitanie, zawisł nad dyskiem zielonej ziemi o średnicy jednej czwartej mili. Poole wyraźnie widział krąg starożytnych kamieni w jego centrum niczym czarnobrązowe blizny na tle zieleni. Pas niepozornych budynków otaczał głazy, zaś wokół niego trawa rosła niczym w jakiejś surrealistycznej wizji, aż do samej krawędzi świata. Jej zieleń boleśnie kontrastowała z purpurowym różem Jowisza, tak, że wyglądało to, jakby statek otoczony był blizną o nieokreślonym zabarwieniu.
Niedaleko krawędzi Poole zauważył plamę metalu, okopcony krater w trawie. Czyżby to była szalupa z „Cauchy”?
Iskry światła, niczym uwięzione gwiazdy, rozsypane były na powierzchni tego unoszącego się w kosmosie fragmentu Ziemi. Poole gdzieniegdzie dostrzegał drobne, owadopodobne kształty poruszające się po powierzchni. Ludzie? Wyobraził sobie głowy zadarte w zdumieniu ku jego olbrzymiej, uśmiechniętej twarzy.
Pobieżnie omiótł spojrzeniem wskaźniki instrumentów kopuły, spoglądając na gwar nadpływających danych opisujących masę szalupy — zbliżoną do asteroidu-jej konfigurację grawitacyjną i charakterystykę radiacyjną.
— Widziałem zdjęcia i czytałem o tym — powiedział Harry — ale myślę, że do tej pory tak naprawdę w to nie wierzyłem.
— Ma bardziej delikatny wygląd niż oczekiwałem — mruknął Poole.
— Delikatny?
— Tylko spójrz. Po co budować statek do podróży w czasie pod warstwą ziemi, bez wystarczającej ochrony… chyba że chciałoby się ukryć swoją pracę.
— Mogą uciekać, ale nie są zdolne walczyć podsunął Harry.
— Dokładnie tak. Może to wcale nie są bohaterscy, wszechwładni bogowie z przyszłości, jakich się spodziewaliśmy. Może ci ludzie to uciekinierzy.
Harry zadrżał.
— Uciekinierzy przed czym?
— Cóż, przynajmniej przed nami jeszcze nie uciekli. Dalej, zejdźmy do szalupy i przekonajmy się, czy pozwolą nam wylądować.
7
Michael Poole posadził kapsułę ratunkową „Kraba” niedaleko trawiastej krawędzi statku z przyszłości, blisko wraku szalupy.
Mając za plecami wirtuala ojca, zszedł na zieloną równinę. Przez moment poczuł dezorientację. Pod stopami miał trawę, źdźbła na tyle sztywne, że wyczuwał je pod miękkimi podeszwami butów. Kule wielkości jego pięści unosiły się osiem stóp nad nim, emitując słoneczne ciepło, zaś niedaleko centrum statku w kształcie dysku, skupisko kuł tworzyło przytulną, ziemską wysepkę światła. Nawet atmosfera nad tym kawałkiem ziemi miała subtelny błękitny odcień.
Lecz w górze — niczym jakieś przytłaczające sklepienie nad miejscem stworzenia — wisiały zbite chmury Jowisza. Jedynie świadomym wysiłkiem woli powstrzymywał się przed przypadnięciem do ziemi pod tym przytłaczającym niebem.
— Wiesz co — powiedział do Harry'ego — wyjście z szalupy sprawiło mi wielką trudność. Stojąc tutaj, czuję się jakbym był nagi.
— Wiem, co masz na myśli. Harry teatralnie pociągnął nosem. — Ale powietrze pachnie równie dobrze, jak wskazywały na to testy. Hej, nawet pachnie świeżą trawą. Podskoczył na palcach. — I przyciąganie zbliżone do ziemskiego, jak to szacowaliśmy z orbity.