Harry przeszedł przez wolną przestrzeń do krawędzi kopuły. Michael niechętnie dołączył do niego z ciepłą whisky w dłoni. Z tego miejsca widoczna była cała reszta „Kraba”. Najeżony antenami i czujnikami grzbiet ciągnął się przez milę, zagłębiając się w bryłę lodu z Europy. Cały statek przypominał z wyglądu elegancki parasol, gdzie kopuła pełniła rolę czaszy, zaś lodowy blok uchwytu. Bryła lodu — szeroka na setki jardów w chwili wyciosania jej z powierzchni jowiszowego księżyca — usiana była wgłębieniami niczym sito, jak gdyby ugnieciona gigantycznymi palcami. Silnik fazowy statku zatopiony był we wnętrzu bloku, zaś lód dostarczył statkowi paliwa podczas lotu ku chmurze Oorta.
Harry zadarł głowę, obserwując gwiazdy.
— Widać stąd Ziemię?
Michael wzruszył ramionami.
— Centralne rejony Układu Słonecznego wyglądają stąd jak rozmazana plama światła. Niczym odległy staw. Chcąc dostrzec Ziemię, trzeba skorzystać z instrumentów.
— Jesteś daleko od domu.
Desenektyzacja przywróciła Harry'emu dawną, gęstą blond grzywę. Jego oczy przypominały czyste, błękitne gwiazdy, kwadratowa twarz o drobnych rysach nieodparcie przywodziła na myśl chochlika. Michael, przyglądając się mu z zaciekawieniem, skonstatował nie bez zdziwienia, że ojciec zdecydował się przy rekonstrukcji na zaskakująco młody wygląd. Sam Michael zachował sześćdziesięcioletnie ciało, w jakim pozostawiły go upływające lata, gdy pojawiła się technologia desenektyzacyjna. Teraz odruchowo przesunął dłonią po wysokim czole, szorstkiej, pomarszczonej skórze policzków. Cholera, Harry nie zatrzymał nawet oryginalnych barw — czarnych włosów, brązowych oczu — które przekazał Michaelowi.
Harry zerknął na szklankę Michaela.
— Ładny z ciebie gospodarz — stwierdził bez cienia przygany w głosie. — Może byś mnie czymś poczęstował? Mówię poważnie. Można teraz kupie moduły gościnne dla wirtuali. Barki, kuchnie. Wszystko, co najlepsze, dla twoich wirtualnych gości.
— I po co to? — roześmiał się Michael. — Nic z tego nie jest realne.
Na sekundę oczy ojca zamieniły się w wąskie szparki.
— Realne? Czy naprawdę wiesz, co teraz czuję, w tej chwili?
— Ani trochę mnie to nie obchodzi — odparł spokojnie Michael.
— Tak — przyznał Harry. — Myślę, że to prawda. Na szczęście poczyniłem pewne przygotowania. — Strzelił palcami i w jego otwartej dłoni zmaterializowała się pokaźna szklanica brandy. Michael niemal poczuł jej zapach. To tak, jakbym zabrał ze sobą piersiówkę. Cóż, Michael, skłamałbym, mówiąc, że to dla mnie przyjemność. Jak ty możesz żyć w tym zapomnianym przez Boga miejscu?
Nieoczekiwane pytanie sprawiło, że Michael dosłownie podskoczył.
— Powiem ci, skoro chcesz wiedzieć. Produkuję pokarm i powietrze z przetworzonego budulca komety. Lód zawiera mnóstwo węglowodorów i azotu. Poza tym…
— Czyli jesteś pustelnikiem ery kosmicznej. Podobnie jak twój statek. Krab pustelnik, wędrujący po obrzeżach Układu Słonecznego, za daleko od domu, by choćby porozmawiać z innym człowiekiem. Mam rację?
— Są po temu powody — odparł Michael, starając się usilnie, by jego słowa nie zabrzmiały jak usprawiedliwienie. Posłuchaj, Harry, na tym polega moja praca. Badam samorodki kwarkowe…
Harry otworzył usta. Potem jego spojrzenie rozmyło się na moment, jak gdyby przepatrywał jakieś utracone, wewnętrzne krajobrazy. W końcu stwierdził, uśmiechając się blado:
— Najwyraźniej niegdyś wiedziałem, co to oznacza.
Michael prychnął pogardliwie.
— Samorodki to jakby rozbudowane nukleony…
Uśmiech Harry'ego stał się odrobinę wymuszony.
— Mów dalej.
Michael tłumaczył szybko, nie zamierzając dawać ojcu najmniejszych forów.
Nukleony, protony i neutrony zbudowane były z kombinacji kwarków. Pod ekstremalnym ciśnieniem w jądrze gwiazdy neutronowej albo podczas samego Wielkiego Wybuchu — powstać mogły bardziej skomplikowane struktury. Samorodek kwarkowy, monstrum w świecie nukleonów, mógł ważyć tonę i być szeroki na tysięczną część cala.
Większość samorodków z czasów Wielkiego Wybuchu uległa rozpadowi. Niektóre przetrwały.
— I to dlatego musisz mieszkać aż tutaj?
— Centralne rejony Układu Słonecznego dowiadują się o obecności samorodka, gdy ten uderza w górne warstwy atmosfery i jego energia objawia się deszczem cząsteczek egzotycznych. Owszem, pewnych rzeczy można się dowiedzieć i na tej podstawie — ale przypomina to obserwowanie cieni na ścianie. Moje badania ukierunkowane są na poznanie ich pierwotnej formy. I dlatego przyleciałem aż tutaj. Cholera, nie więcej niż setka ludzi znajduje się dalej od Słońca, większość z nich o całe lata świetlne stąd, na statkach takich jak „Cauchy”. wlekących się z podświetlną szybkością Bóg jeden wie dokąd. Harry, samorodek kwarkowy gna przed sobą kilwater materii międzygwiezdnej. Coś na ksz.tałt iskrzących się cząstek wysokoenergetycznych, rozpraszających się przed nim. Jest bardzo rozrzedzony, lecz moje detektory potrafią go wychwycić i — może w jednym przypadku na dziesięć — udaje mi się wysłać sondę, by pochwycić sam samorodek.
Harry skubnął kącik ust gestem, który boleśnie przypomniał Michaelowi o kruchym osiemdziesięciolatku, który odszedł na zawsze.
— Brzmi bombowo — przyznał Harry. — I co z tego?
Michael zdusił cisnącą mu się na usta złośliwą odpowiedź.
— Na tym polegają badania podstawowe — odparł. — Coś, czym my, ludzie, zajmujemy się od paru tysięcy lat…
— Po prostu mi powiedz — zaproponował łagodnym tonem Harry.
— Ponieważ samorodki kwarkowe to skupiska materii utworzone w ekstremalnych warunkach. Niektóre poruszają się z szybkościami tak zbliżonymi do prędkości światła, że wskutek dylatacji czasu moje czujniki lokalizują je zaledwie milion lat czasu subiektywnego po opuszczeniu pierwotnej osobliwości.
— Chyba jestem pod wrażeniem. — Harry pociągnął łyk brandy, obrócił się i lekko przeszedł przez pomieszczenie, nie zdradzając najmniejszych oznak zawrotu głowy czy dezorientacji. Usiadł na metalowym krześle i wygodnie założył nogę na nogę, ignorując uprząż używaną w stanie nieważkości. Tym razem złudzenie było prawie doskonałe, jedynie najcieńsza szczelina pozostawała między udami wirtuala a powierzchnią krzesła. — Zawsze podziwiałem twoje osiągnięcia. Twoje i Miriam Berg, ma się rozumieć. Na pewno o tym wiedziałeś, nawet jeśli nie za często ci o tym mówiłem.
— Owszem, nie mówiłeś.
— Byłeś najwyższym autorytetem w dziedzinie materii egzotycznej już sto lat temu, prawda? To dlatego powierzyli ci tak odpowiedzialną pozycję podczas prac nad Projektem Złącze.
— Dzięki za poklepanie po plecach — Michael spojrzał w błękitną pustkę ojcowskich oczu. — To o tym chciałeś porozmawiać? Czy coś zostało w twojej głowie, kiedy dałeś ją sobie wyczyścić? Cokolwiek?
— Same potrzebne rzeczy — Harry wzruszył ramionami. — Przeważnie dotyczące ciebie, skoro chcesz wiedzieć. Taki zeszyt z wycinkami…
Napił się brandy ze szklanki lśniącej w blasku komety i skierował spojrzenie na syna.
Tunele to zaburzenia czasoprzestrzeni łączące punkty oddalone o lata świetlne albo o stulecia. Umożliwiają prawie natychmiastową podróż w zakrzywionej przestrzeni. Są użyteczne… lecz trudne do zbudowania.
W skali niewyobrażalnie małych wielkości — w skali Plancka, gdzie działają tajemnicze zjawiska grawitacji kwantowej — czasoprzestrzeń przypomina zakrzepłą pianę, usianą drobnymi kanalikami. Sto lat wcześniej zespół Michaela Poole'a wyciągnął jeden z nich z piany i zmodyfikował jego wyloty, naginając je do pożądanych przez siebie kształtów i rozmiarów.