Przyjaciele Wignera opowiadali Michaelowi o takich statkach. Miał przed sobą nocny myśliwiec o skrzydłach z nieciągłości w strukturze czasoprzestrzeni.
Xeelee.
Chłód zatopił swe szpony w jego piersi. Mięśnie gardła ogarnął gwałtowny spazm, czarne kręgi przesłoniły mu wzrok.
Nie teraz, zaczął błagać bezgłośnie, nie odrywając gasnącego wzroku od statku xeelee. w mgnieniu oka porzuciwszy elegijną pogodę ducha. Jeszcze tylko trochę. Muszę się dowiedzieć, co to znaczy. Proszę…
Antyxeelee zdjęło konający płomień ze świecy.
Ostatnie drobinki ciepła umknęły z wraku. Powietrze w przezroczystej kopule zaczęło zamarzać na panelach łączności, fotelach, kuchence, porzuconym ciele.
Antyxeelee osłoniło płomyk, niemal rozbawione jego maleńkim strachem, jego zadziwieniem, jego bezbronnym pragnieniem przetrwania.
Płomień został wpleciony w pajęczynę funkcji kwantowych, nieprzyczynową i nielokalną.
Michael był — bezcielesny. Jak gdyby klejnot świadomości, spoczywający za jego oczami, wydłubany został z ciała i ciśnięty w kosmos.
Nie miał nawet serca, którego uderzenia mógłby liczyć.
Lecz coś przebywało tu wraz z nim, wyczuwał to: jakiś — byt. Przypominało wysoki strop, pod którym unosił się i pobzykiwał niczym owad. W jego nastroju wyczuwał głębokie, usatysfakcjonowane znużenie, zadowolenie wędrowca u kresu długiej i uciążliwej podróży. Przez długi czas pozostawał w blasku jego opieki.
Potem zaczęło się rozpływać.
Michael pragnął zapłakać jak dziecko poszukujące swego wielkiego rodzica. Był wymęczony i poobijany. Czuł się tak, jakby lodowiec wspomnień i uczuć rozszczepiał się na setki okalających go lodowców. Te zaś z kolei pękały na okruchy, roztapiające się w wodach oczekującego morza…
I pozostał sam.
Pomiar czasu był niemożliwy, chyba tylko powolną ewolucją jego własnych uczuć.
Cierpiał katusze rozpaczy. Dlaczego przywiedziono go w ten punkt czasoprzestrzeni, zachowano w taki sposób, a potem od niechcenia porzucono?
Rozpacz przerodziła się w gniew, ten zaś trwał bardzo długo.
Wreszcie wygasł.
Powróciła ciekawość i zaczął eksperymentować ze swą świadomością. Pod względem fizycznym najwyraźniej składał się z ciasnego węzła kwantowych funkcji falowych. Teraz bardzo ostrożnie począł go rozplątywać, pozwalając jądru swej świadomości prześlizgiwać się po czasoprzestrzeni. Wkrótce miał wrażenie, że przesuwa się po łuku kosmosu, nieskrępowany ograniczeniami przestrzeni czy czasu.
W całej galaktyce odnalazł dzieła ludzkiej ręki. Zatrzymywał się nad miejscami i przedmiotami porzuconymi przez historię, równie wiele czasu spędzając nad dziecięcą zabawką co nad olbrzymią kosmiczną fortecą.
Wszędzie napotykał na ślady wojny. Ruiny gwiazd i światów, roztrwonioną energię. Nigdzie jednak nie znalazł ludzi — rozumnego życia.
Początkowo Michael nadawał ludzkie nazwy odwiedzanym miejscom i reliktom. Jednak w miarę upływu czasu i nabierania pewności siebie odrzucił to ograniczenie świadomego rozumu. Dopuścił do tego, by jego świadomość jeszcze bardziej się rozproszyła, rozszerzając ograniczone możliwości ludzkiej percepcji, której dotąd tak kurczowo się trzymał.
Zewsząd otaczały go kwantowe funkcje falowe. Ciągnęły się od gwiazd i planet, arkusze prawdopodobieństwa łączące materię i czas. Były jak pajęcze sieci oplatające starzejące się galaktyki. Mieszały się, wzmacniały i neutralizowały nawzajem, co do jednej związane nieskazitelną logiką rządzących nimi równań falowych.
Funkcje wypełniały czasoprzestrzeń i przenikały jego duszę. Radośnie ujeżdżał ich barwną jasność w jądrach starzejących się gwiazd.
Rozluźnił swe poczucie skali wielkości tak, że nie znajdował szczególnej różnicy między średnicą elektronu a głębią gwiezdnej studni grawitacyjnej. Jego poczucie czasu ulegało sprężeniu, dzięki czemu mógł obserwować owadzi, trzepotliwy rozpad wolnych neutronów — albo też zwalniał, by przyglądać się wspaniałemu, powolnemu rozkładowi samych protonów…
Wkrótce nie pozostało w nim wiele z człowieka.
Wtedy był wreszcie gotów na ostateczny krok.
Ludzka świadomość była rzeczą sztuczną. Niegdyś ludzie wierzyli, że bogowie ożywiają ich dusze, tocząc swe bitwy w ludzkim przebraniu. Później sformułowali ideę samoorganizującej się świadomości. Teraz Michael postrzegał, że wszystko to były jedynie idee, modele, złudzenia, za którymi można było się schować.
On, ostatni z ludzi, nie musiał uciekać się do tych przestarzałych sposobów pocieszenia.
Pojął, że nie istniało poznanie. Realna była tylko percepcja.
Z odpowiednikiem uśmiechu odprężył się. Jego świadomość zaiskrzyła i przygasła.
Znajdował się poza czasem i przestrzenią. Olbrzymie funkcje kwantowe obejmujące cały wszechświat przepływały obok niego niczym szeroka, burzliwa rzeka, jego oczy wypełniało szare światło świecące pod powierzchnią rzeczywistości, światło, wobec którego wszystkie zjawiska są jedynie cieniami.
Czas płynął leniwie, niezauważenie.
I wtedy…
W przestrzeni dryfowało tetraedralne pudło o przezroczystych ścianach.
Przez nie istniejący kąt do jego wnętrza wszedł człowiek. Sznur spleciony z kory drzewa ciągnął się w ślad za nim. Człowiek odziany był w wygarbowane zwierzęce skóry. Był wychudzony, oblepiony brudem, o skórze poznaczonej odmrożeniami.
W zdumieniu spojrzał na gwiazdy.
Rozciągnięta świadomość Michaela poruszyła się. Coś się zmieniło…
Historia wznowiła bieg.
1992