Co wieczora on będzie, tonąc w puchy łabędzie,
Stary łeb na twym łonie kołysał,
I z twych ustek różanych, i z twych liców rumianych
Mnie wzbronione słodycze wysysał.
Ja na wiernym koniku, przy księżyca promyku,
Biegę[12] tutaj przez chłody i słoty,
Bym cię witał westchnieniem i pożegnał życzeniem
Dobrej nocy i długiej pieszczoty!»
Ona jeszcze nie słucha, on jej szepce do ucha
Nowe skargi czy nowe zaklęcia,
Aż wzruszona, zemdlona, opuściła ramiona
I schyliła się w jego objęcia.
Wojewoda z kozakiem przyklęknęli za krzakiem
I dobyli zza pasa naboje,
I odcięli zębami, i przybili stemplami[13]
Prochu garść i grankulek[14] we dwoje.
«Panie! — kozak powiada — jakiś bies mię napada,
Ja nie mogę zastrzelić tej dziewki;
Gdym półkurcze[15]odwodził, zimny dreszcz mię przechodził
I stoczyła się łza do panewki[16]».
«Ciszej, plemię hajducze, ja cię płakać nauczę!
Masz tu z prochem leszczyńskim[17] sakiewkę,
Podsyp zapał[18], a żywo sczyść paznokciem krzesiwo,
Potem palnij w twój łeb lub w tę dziewkę.
Wyżej… w prawo… pomału, czekaj mego wystrzału,
Pierwej musi w łeb dostać pan młody»…
Kozak odwiódł, wycelił[19], nie czekając wystrzelił
I ugodził w sam łeb — wojewody.