Antypater odwrócił się do Maksymiliana, który stał w bezruchu, jakby przemienił się w kamienny posąg.
— Bazyleus mówi, Cezarze, że…
— Dziękuję, Antypaterze, ale zrozumiałem, co powiedział — przerwał Maksymilian takim głosem, jakby mówił z grobu. Uśmiechnął się uśmiechem trupiej czaszki, błysnąwszy zębami na ułamek chwili. Potem i on wyszedł z komnaty.
Członkowie wielkiej rady, przeważnie osłupiali i niedowierzający, ruszyli za nim dwójkami i trójkami.
A więc tak współcześnie upada imperium, pomyślał Antypater. Bez rozlewu krwi, bez egzekucji. Pergaminowy zwój przechodzi z rąk zwycięzcy do rąk zwyciężonego i z powrotem, litera „A” w miejsce podpisu, wymiana lokatorów w cesarskich apartamentach. I tak ten dzień przejdzie do historii. Lucjusz Eliusz Antypater, mistrz alfabetu greckiego odchodzącego cesarza, przedłożył dokument abdykacyjny bazyleusowi Andronikowi, który obejrzał pismo bez zainteresowania…
— Antypaterze! — wyrwał go z zadumy Germanik Cezar. Tylko on pozostał w komnacie z mistrzem alfabetu greckiego. Kiwnął głową. — Chcę zamienić z tobą słówko na portyku. Chodź.
Na zewnątrz, gdy się przechadzali wzdłuż długiego ganku kolumnowego, zdobiącego to skrzydło pałacu, o drewniany dach bębnił deszcz.
Germanik odezwał się pierwszy:
— Cóż mi powiesz o Romanosie Cezarze? Myślałem, że brat bazyleusa ma na imię Aleksandros.
W jego głosie pobrzmiewała jakaś dziwna nuta. Po chwili Antypater zrozumiał, że zniknęła gdzieś poza zgnuśniałego księcia. Wyrażał się jasno, rzeczowo, bez ogródek.
— Podejrzewam, że braci jest kilku. Świat najwięcej usłyszał o Aleksandrosie. Ma naturę wojownika. Romanos musi mieć inny charakter. Wyraz „Strawospondylos” znaczy „z krzywymi plecami”.
Germanik zrobił wielkie oczy.
— Andronik wybrał kalekę na cesarza Zachodu?
— Tak można by sądzić po przydomku, panie.
— No cóż, zażartował z nas. Ale jak sobie chce. — Germanik uśmiechnął się, lecz nie wyglądał na zbyt wesołego. — Tak czy inaczej, jedno jest pewne: nadal będzie dwóch cesarzy. Andronik nie ośmieli się rządzić z Konstantynopola całym zjednoczonym imperium, bo wie, że to niemożliwe. Już ci to mówiłem na Forum, gdyśmy się spotkali przed świątynią Konkordii.
Antypater nie posiadał się ze zdziwienia, obserwując nagłą zmianę w zachowaniu Germanika, poważny ton jego słów, rzeczowe podejście do sprawy. Różnica uwidoczniała się nawet w ruchach. Zniknęła gdzieś niedbała arystokratyczna nonszalancja, zawadiackie gesty. Ni stąd, ni zowąd prezentował się jak żołnierz. Antypater dopiero teraz zauważył, o ile wyższy jest Germanik od swojego brata.
— Jak ci się wydaje, Antypaterze, czy długo pociągnie Cesarstwo Zachodnie?
— Co mam przez to rozumieć?
— Ile lat? Pięć? Dziesięć? Tysiąc?
— Nie sposób przewidzieć, panie.
— To rusz głową. Andronik prze na zachód, w mgnieniu oka rozbija nasze wątłe linie obrony, ustanawia cesarzem ułomnego brata i wraca do wygodnego życia w Konstantynopolu. Pozostawiając kilkanaście greckich legionów, które mają trzymać w ryzach niezmierzone ziemie zachodniego imperium: Hispanię, Germanię, Brytanię, Galię, Belgikę i tak dalej, i dalej, że nie wspomnę o samej Italii. Dlaczego więc nas podbił? Ano po to, żeby nasze podatki płynęły na wschód i zasilały bizantyjski skarbiec. Czy rolnicy w Brytanii będą uszczęśliwieni? A dzicy wąsale z Germanii? Znasz odpowiedź. Andronik zdobył Rzym, ale to nie znaczy, że przejął kontrolę nad całym imperium. W dalekich prowincjach nikomu nie spodoba się to, że ster rządów dzierżą Grecy. Zacznie się szemranie. Te ludy uważają się za Rzymian i chcą, żeby rządzili nimi Rzymianie. Prędzej czy później po wszystkich krainach rozniesie się zarzewie buntu. Twierdzę, że prędzej niż później. Zamachy na greckich poborców podatkowych, sędziów i prokuratorów miejskich. Wpierw gdzieniegdzie rebelia, potem cały kraj objęty powstaniem zbrojnym. Andronik zrozumie, że nie warto utrzymywać linii zaopatrzenia na tak dużych odległościach. Wzruszy ramionami i pozostawi Zachód swojemu losowi. Nie przybędzie tu walczyć po raz drugi za naszego życia. Albo wytępimy greckich okupantów, albo, co bardziej prawdopodobne, połkniemy ich i przerobimy na Rzymian. W drugim, trzecim pokoleniu zapomną, jak się mówi po grecku.
— Na to się zanosi, panie.
— Otóż to. Jutro wieczorem wyjeżdżam z Rzymu.
— Do Dalmacji, niech zgadnę. Z cesa… to znaczy z bratem?
Germanik splunął.
— Nie gadaj głupot. Jadę w odwrotnym kierunku. — Nachylił się i rzekł niskim, stanowczym głosem: — W Ostii czeka statek, którym popłynę do Massalii w Galii. Założę tam swoją stolicę… tam albo w Lugdunum, jeszcze się nie zdecydowałem.
— Stolicę!?
— Cesarz abdykował. Sam spisałeś dokument, prawda? A zatem ja teraz jestem cesarzem. Cesarzem na wygnaniu, ale zawsze cesarzem. Ogłoszę się nim, gdy tylko zawitam do Massalii.
Gdyby Germanik mówił o tym przed tygodniem, Antypater uznałby, że oszalał, bredzi po pijanemu lub stroi głupie żarty. Dziś jednak nie był to ten sam Germanik.
Książę bezlitośnie świdrował go spojrzeniem swoich morskich oczu.
— Oczywiście, jeśli szepniesz o tym komuś, nim opuszczę Rzym, zginiesz marnie.
— To czemu mi mówisz?
— Bo uważam, że na swój dziwny, przewrotny grecki sposób jesteś człowiekiem godnym zaufania. Wspomniałem o tym w świątyni Konkordii. Chcę, żebyś popłynął ze mną do Galii.
To wypowiedziane lekkim tonem zdanie uderzyło go niby grom z jasnego nieba.
— Co, proszę?
— Też będę potrzebował mistrza alfabetu greckiego. Kogoś, kto pomoże mi w kontaktach z tymczasową władzą okupacyjną w Rzymie. Kogoś do odcyfrowywania pism, które będą mi nadsyłać szpiedzy ze Wschodu. I byłbyś również moim doradcą. Jesteś zahukanym, niepozornym człowiekiem, ale też mądrym, a nawet przebiegłym. W jednej osobie Grekiem i Rzymianinem. Przydałbyś mi się w Galii. Płyń ze mną, nie pożałujesz. Na własne oczy zobaczysz, jak odbudowuję armię i przepędzam Greków z Rzymu. Możesz zostać konsulem, kiedy powrócę i przejmę tron cesarzy.
— Panie…
— Zastanów się. Daję ci czas do jutra.
Kiedy zakończył opowieść, na twarzy Justyny malował się trudny do odczytania wyraz. Nie umiał stwierdzić, co się kryje za jej ciemnymi, iskrzącymi oczami.
— Zdziwiłem się co niemiara, że w Germaniku drzemią siły, o które nikt by go nie posądzał. Ma silny charakter pomimo błazeństw, które odstawiał. W głębi serca jest przykładnym Rzymianinem.
— Rzeczywiście, musiałeś być zdziwiony.
— Owszem, to szlachetna, romantyczna misja: ogłosić się cesarzem na wygnaniu i organizować w Galii ruch oporu. I przyznam, że mi pochlebił, zapraszając mnie do udziału w rządach. Ale trudno, nie mogę mu towarzyszyć. — Nie mógł dlatego, że Justyna nie poparłaby tego pomysłu. Jeśli miał w czymś pewność w chaosie tak nagle rozkołysanego świata, to jedynie w tym, że uda się tam, dokąd zechce udać się Justyna. Cenił ją wyżej niż politykę, imperia i wszystkie abstrakcyjne sprawy. Rozumiał to teraz lepiej niż kiedykolwiek. Rzeczywistość sprowadzała się do Lucjusza i Justyny, Justyny i Lucjusza. Odpowiedzialnością za imperium niech obarczą się inni.
— Jak myślisz, uda mu się wypędzić Greków? — zapytała.
— Wiele na to wskazuje. Powszechnie wiadomo, że imperium jest zbyt duże, żeby można było nim rządzić z jednej stolicy na Wschodzie, a posadzenie greckiego cesarza na zachodnim tronie niczego w tym względzie nie poprawi. Zachód jest rzymski, myśli po rzymsku. Na razie Grecy mają nad nami przewagę, bo w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat z własnej głupoty tak się osłabiliśmy, że wtargnęli w nasze granice i zdobyli stolicę. Ale długo się tym nie nacieszą. Podniesiemy się z upadku i zajmiemy należną nam pozycję. — Ujrzał w wyobraźni wyraźny obraz rzeki płynącej w dwóch kierunkach; przeszłość odchodziła i zarazem wracała. — Bogowie postanowili, żebyśmy rządzili światem. Rządziliśmy nim przeszło tysiąc lat i robiliśmy to, do cholery, bardzo dobrze. I znowu tak będzie. Los sprzyja Germanikowi. Nim umrzemy, cesarze w tym mieście będą mówić po łacinie, zapamiętaj sobie moje słowa.