Prędko czytał byle jak spisane słowa. I prędko zrozumiał, czemu cesarz dygocze.
— Miłosierni bogowie, ratujcie! — mruknął, gdy doszedł do połowy.
— Gdyby tylko mógł…
— Miałem w ręku — mówił wieczorem do Justyny w swoich małych, lecz dogodnie usytuowanych apartamentach na Wzgórzu Palatyńskim — list bizantyjskiego admirała w Sycylii do dowódcy drugiej floty greckiej, która najwyraźniej czeka na kotwicy u zachodnich brzegów Sardynii, chociaż jeszcze wczoraj nie wiedzieliśmy o jej istnieniu. List zawiera pouczenia dla dowódcy sardyńskich sił morskich, żeby wyruszył na północ, omijając Korsykę, i zajął dwa porty na wybrzeżu Ligurii, Antipolis i Niceę.
Niepotrzebnie zdradzał szczegóły. Nie dość, że ujawniał tajemnicę wojskową, za co teoretycznie groziła kara śmierci, to jeszcze w rozmowie z Greczynką. W dodatku córką sławnego rodu Botaniates, który od trzystu lat dawał cesarzom Bizancjum wybitnych generałów. Całkiem możliwe, że niektórymi greckimi legionami, w tej właśnie chwili maszerującymi na Rzym, dowodzili jej dalecy krewni.
Nie umiał jednak niczego przed nią zataić. Darzył ją miłością i zaufaniem. Miał pewność, że Justyna nigdy go nie zdradzi. Mimo że była Greczynką, a nawet nosiła nazwisko Botaniates (była przedstawicielką drugorzędnej i zubożałej gałęzi rodu). Ale jak jego rodacy zerwali sojusz z Bizancjum, wiążąc swoje nadzieje z Cesarstwem Zachodnim, tak też postąpili jej najbliżsi. Jedyna różnica polegała na tym, że jego rodzina zromanizowała się trzy i pół wieki temu, gdy jej tymczasem przeszła na drugą stronę, kiedy była małą dziewczynką. Nadal wolała mówić po grecku niż po łacinie, lecz miała świadomość, że Bizantyjczycy to „Grecy”, a Rzymianie to „my”. O nic więcej nie prosił.
— Byłam kiedyś w Nicei — powiedziała. — Piękne miejsce, w tle góry, wzdłuż wybrzeża cudne wille. I klimat przyjemny. Góry osłaniają miasto przed północnymi wiatrami, które wieją z głębi kontynentu. Na każdym kroku palmy, a przez całą zimę kwiaty: czerwone, żółte, fioletowe, białe. Wszystkie możliwe kolory.
— Bazyleusowi nie zależy na zimowym wczasowisku — zauważył Antypater.
Właśnie zjedli obiad: pawie piersi z rusztu, pieczone szparagi, pokaźna butelka słodkiego, łagodnego wina z Rodos o miodowej barwie. Greckie wino było dostępne w Rzymie nawet w czasach wojny, co prawda dla szczęściarzy z cesarskiego dworu. Pomimo tego, odkąd zablokowano wschodnie porty, należało się obawiać wyczerpania zapasów.
— Spójrz na to, Justyno.
Chwycił tabliczkę i pośpiesznie naszkicował mapę: wydłużony półwysep Italii z Sycylią u koniuszka, skręcającą na zachód linię brzegową Ligurii, położone niżej wyspy Korsykę i Sardynię, a także, dalej na wschodzie, Dalmację. Gorliwie dziabiąc rylcem, zaznaczył Antipolis i Niceę na lewo od miejsca, gdzie wybrzeże Italii zaczynało oddalać się od serca Europy ku brzegom Afryki.
Justyna wstała, obeszła biurko, stanęła za nim i zajrzała mu przez ramię. Połechtał go zapach wonności, ów cudowny, oszałamiający aromat arabskiej mirry, której także nie dało się już kupić w Rzymie z powodu greckiej blokady. Serce w nim skoczyło. Ta Greczynka różniła się od wszystkich znanych mu kobiet: drobnej budowy, wręcz filigranowa, a jednak obdarzona wyraźnymi i szalenie pociągającymi krągłościami bioder i piersi. Sypiali ze sobą od osiemnastu miesięcy, mimo to był święcie przekonany, że nie wyczerpała jeszcze całego repertuaru swoich zmysłowych sztuczek.
— No dobrze. — Wysiłkiem woli skoncentrował się na rzeczach najważniejszych. Wskazał dolną część mapki. — Grecy małym skokiem przeprawili się z Afryki i utworzyli przyczółek na Sycylii. Tylko jeden mały krok dzieli ich od przepłynięcia Cieśniny Mesyńskiej, lądowania na półwyspie i marszu na stolicę. Przewidując ten ruch, cesarz pchnął na południe, do Kalabrii, połowę legionów stacjonujących w Italii. Wróg nie przedrze się dalej niż w okolice Neapolis, o dojściu do stolicy w ogóle nie ma mowy. A teraz tu, na północnym wschodzie — Antypater wskazał prawy górny róg półwyspu, gdzie Italia graniczyła z prowincjami Panonii i Dalmacji, teraz całkowicie zajętymi przez Bizancjum — umieściliśmy drugą połowę legionów. Będą bronić granic nad Wenecją przeciwko spodziewanemu uderzeniu z tej strony. Pozostałe granice na północy, ziemie sąsiadujące z Galią i Belgiką, na razie są bezpieczne. Nie sądzimy, żeby Grecy wdarli się tamtędy. Ale teraz weź pod uwagę coś jeszcze… — Postukał rylcem przy zachodnich brzegach Sardynii i Korsyki. — Zdaje się, że Andronik jakimś cudem przemycił flotę wojenną w pobliże tych wysp i tam czeka w ukryciu. Być może przemaszerował afrykańskim wybrzeżem i potajemnie zbudował garść okrętów w mauretańskich stoczniach. W każdym razie zajęli dogodną pozycję, żeby zajść nas od zachodu. Opłyną Korsykę, wysadzą wojska w Ligurii, a potem, korzystając z baz w Nicei i Antipolis, pchną armię na półwysep. Armia minie Genuę, Pizę, Viterbo i dotrze do Rzymu. A my nic na to nie poradzimy. Wszak połowa naszej armii ugrzęzła na północno-wschodniej granicy, sposobią się do odparcia szturmu z Dalmacji, druga zaś czeka na południe od Neapolis na atak z Sycylii. Nie liczmy na to, że jakieś wojska odwodowe obronią miasto, gdy wróg z całą mocą uderzy w słabe punkty.
— A nie można ściągnąć zagranicznych legionów ze środkowej Galii do obrony liguryjskich portów? — zapytała Justyna.
— Nie zdążyłyby przed greckim lądowaniem. A nawet gdybyśmy wycofali wojska z Galii, Grecy najzwyczajniej w świecie przemieściliby się z Dalmacji na zachód, wkroczyli do Galii Zaalpejskiej i natarli z gór jak tysiąc pięćset lat temu Hannibal. — Antypater pokręcił głową. — Jesteśmy w potrzasku. Naciskają z trzech stron naraz, a to jedna strona za dużo.
— Ależ wiadomość dla dowódcy sardyńskiej floty została przechwycona — zauważyła. — On nie wie, że ma przesunąć się na północ.
— Myślisz, że wysłali tylko jedną wiadomość?
— Kto wie? A jeśli wcale nie miała dotrzeć do rąk dowódcy sardyńskiej floty? Jeśli to, innymi słowy, fortel?
Wytrzeszczył oczy.
— Fortel, powiadasz?
— Załóżmy, że na zachód od Sardynii nie stoi na kotwicy żadna grecka flota, Andronik jednak chce nas wyprowadzić w pole. Dlatego sporządził fałszywą wiadomość i wysłał ją tylko po to, żebyśmy ją przechwycili, wystraszyli się i posłali wojska do Ligurii na spotkanie z nieistniejącym przeciwnikiem. Dzięki temu na innym froncie utworzy się wyrwa, przez którą spacerkiem przejdzie wschodnia armia.
Niesamowity pomysł! Na chwilę Antypater oniemiał ze zdumienia. Co za dalekowzroczność! Dalekosiężne pomysły były jego specjalnością, nie Justyny. Rozradowany, zachwycał się bogactwem jej wyobraźni.
Uśmiechnął się szeroko, upojony miłością:
— Justyno! Ty naprawdę jesteś Greczynką!
W błyszczących głębinach jej czarnych oczu zamigotały iskierki zdziwienia i zakłopotania.
— Co?
— Jesteś przebiegła, o to mi chodziło. I tajemnicza. Twoja myśl pokrętna i niezgłębiona. Umysł, w którym potrafi się zrodzić coś takiego…
Obruszyła się, jakby nie uważała tych słów za komplement. Odpowiedziała skrzywieniem pełnych ust i potrząśnięciem głową. Starannie ułożona grzywka kręconych, kruczoczarnych włosów wzburzyła się na czole. Poprawiła je bystrym, gniewnym gestem.
— Jeśli taka myśl potrafi się zrodzić w mojej głowie, to bazyleus Andronik tym bardziej na nią wpadnie. A więc i ty, Lucjuszu. Wszak to oczywiste. Fabrykujesz wiadomość, podrzucasz ją wrogowi, cesarz wpada w panikę, przesuwa legiony z miejsc, gdzie powinny stacjonować, na miejsca, gdzie być nie powinny.