Выбрать главу

Na wstępie cesarz poprosił Antypatera o odczytanie treści przechwyconego zwoju.

— „Demetrios Chrysoloras, Wielki Admirał Floty Cesarza, do Jego Miłości Nicholasa Chalcocondylesa z Trebizondu, dowódcy Zachodnich Sił Morskich. Witaj! Zapoznaj się, Nicholasie, z nienaruszalną wolą Jego Najjaśniejszej Cesarskiej Mości, Najwyższego Pana Wszystkich Dziedzin, Andronika Maniakesa, który z bożej łaski nosi zaszczytny tytuł Króla Rzymian i Autokraty…”.

— Oszczędź nam tych greckich farmazonów! — doleciał czyjś leniwy głos z boku sali. — Do rzeczy!

Antypater uniósł wzrok, poirytowany. Napotkał spojrzenie Germanika Cezara. To on się odezwał. Rozpostarty teraz na krześle, jakby brał udział w bankiecie, brat cesarza dla taniego efektu nie żałował sobie różu i pomady. Jego białe szaty z purpurowym obszyciem wymięły się i poplamiły winem. Można się było domyślić, jak zdołał przyjść o tak wczesnej porze: udał się do pałacu zaraz po całonocnych hulankach.

Uśmiechając się doń jadowicie, książę zakręcił dłonią w geście zniecierpliwienia. Antypater posłusznie ominął wstęp do listu, pełen nadętej bizantyjskiej kwiecistości, i przeczytał na środku pergaminu: „…niezwłocznie podnieść kotwicę i płynąć w kierunku północnym, bez zbliżania się do wybrzeży Korsyki, dotrzeć do Ligurii w Cesarstwie Zachodnim, tam zaś obsadzić wojskiem porty w Nicei i Antipolis…”

W komnacie wzmagał się głuchy pomruk. Nikt nie potrzebował mapy, żeby wyobrazić sobie nieprzyjacielskie manewry na morzu. Pojmowano naturę niebezpieczeństwa, jakie groziło im ze strony greckiej floty, grasującej na rzymskich wodach terytorialnych.

Antypater zwinął i odłożył pergamin.

Cesarz zwrócił się do niego z pytaniem:

— Jak sądzisz, dokument jest autentyczny?

— List napisała poprawną bizantyjską greką wykształcona osoba, najjaśniejszy panie. Charakteru pisma nie poznaję, lecz pasowałby do zdolnego skryby, jacy podróżują w służbie znaczących admirałów. Pieczęć wydaje się autentyczna.

— Dziękuję, Antypaterze. — Przez chwilę Maksymilian spoglądał w dal bez słowa. Potem wolno przesunął spojrzenie wzdłuż rzędów rzymskich dostojników. W końcu zatrzymał wzrok na kruchej postaci Aurelianusa Arkadiusza Ablabiusa, który dowodził flotą na Morzu Tyrreńskim, póki z przyczyn zdrowotnych nie wrócił przed rokiem do stolicy. — Wyjaśnij mi, Ablabiusie, jak to możliwe, że bizantyjska armada płynie z Sycylii do Sardynii, a my niczego nie widzimy? Bądź łaskaw powiedzieć nam coś więcej o bazach morskich na zachodnim wybrzeżu Sardynii.

Ablabius, wątły człowiek o kredowobiałej twarzy i ciemnoniebieskich oczach, zwilżył usta.

— Najjaśniejszy panie, nie posiadamy silnych baz na zachodnim wybrzeżu Sardynii. Są dwa porty: Kalaris na południowym wschodzie i Olbia na północnym wschodzie. Na zachodzie mamy słabe garnizony w Bosa i Otoka, na tym koniec. Wyspa jest jałowa i niegościnna, zatem nie uznaliśmy za stosowne budować solidnych fortyfikacji.

— Pewnikiem wyszliście z założenia, że wrogie wojska Cesarstwa Wschodniego nie przemkną wokół nas, by uderzyć z zachodu?

— Tak, najjaśniejszy panie — odparł Ablabius, skurczony ze strachu.

— Rozumiem. Nikt nie pilnuje wód na zachodnim wybrzeżu Sardynii. Ciekawe. A teraz mów o Korsyce, Ablabiusie. Nie mamy przypadkiem jakiejś bazy na zachodnim wybrzeżu wyspy?

— Ani jednego porządnego portu, cesarzu. Zbocza gór schodzą do samego morza. Posiadamy bazy na wschodnim brzegu, w Alerii i Marianie. To dzikie, nieurodzajne ziemie.

— Stąd wniosek, Ablabiusie, że jeśli grecka flota dostanie się na zachód od Sardynii, dopłynie bez przeszkód aż do samej Ligurii? Chcesz powiedzieć, że tej części morza nie strzeże żaden okręt?

— Tak jest w istocie, najjaśniejszy panie — mruknął z trwogą były dowódca.

— Dziękuję, Ablabiusie. — Spojrzenie cesarza Maksymiliana ponownie wędrowało po sali. Tym razem jednak nikogo nie wyróżniło, lecz zataczało nieustanne kręgi, jakby nie miało na kim spocząć.

Krępującą ciszę przerwał Erucjusz Glabron, sędziwy konsul, dostojny mężczyzna z orlim nosem, którego ród sięgał korzeniami do najwcześniejszych lat imperium. Sam przed trzydziestu lub czterdziestu laty pretendował do tytułu imperatora, teraz jednak był stary i w powszechnym mniemaniu trochę sfiksowany.

— To poważna sprawa, cesarzu! Jeśli wysadzą wojska na wybrzeżu i ruszą w kierunku Genui, nie przeszkodzimy im w dotarciu pod same mury miasta!

Cesarz się uśmiechnął. Wyglądał na wyczerpanego.

— Dziękuję, Glabronie, żeś stwierdził oczywisty fakt. Wiedziałem, że w tej kwestii mogę na ciebie liczyć.

— Najjaśniejszy panie…

— Powiedziałem „dziękuję”. — Sędziwy konsul usiadł jak niepyszny, a tymczasem cesarz z błyskiem w oczach, nieco przymrużonych, znowu lustrował zebranych. — Moim zdaniem, wyjścia są cztery. Możemy przesunąć wojska dowodzone przez Juliusza Frontona znad galijskiej granicy w pobliże Genui, łudząc się, że zdążą zastawić drogę greckim oddziałom, idącym na wschód liguryjskim wybrzeżem. Prawdopodobnie jednak się spóźnią. Możemy ściągnąć z Wenecji siły Klaudiusza Lentulusa do obrony granicy genueńskiej. To się chyba da zrobić, ale za cenę ogołocenia z żołnierzy północno-wschodnich granic, którędy wedrze się Andronik z Dalmacji; nim się obejrzymy, zajmą Rawennę i Florencję. W celu obrony stolicy możemy pchnąć wojska Semproniusza Rufusa z Kalabrii na północny zachód, przesunąć Lentulusa na południe do Umbrii i Toskanii, resztę zaś półwyspu porzucić na pastwę Greków. Powrócimy do stanu sprzed dwóch tysięcy lat, lecz zakładam, że wytrzymamy tutaj, w starożytnej kolebce Rzymu, przez długi, długi czas.

Znów przeciągało się milczenie.

Nagle odezwał się Germanik Cezar tym swoim leniwym, obraźliwym głosem:

— Zdaje się, bracie, że wspomniałeś o czterech rozwiązaniach. Na razie przedstawiłeś trzy.

Cesarz nie wyglądał na niezadowolonego. Wręcz przeciwnie, jakby poweselał.

— Bardzo dobrze, bracie! Bardzo dobrze! Jest czwarte rozwiązanie: nic nie robić, zignorować przechwycony list, nie ruszać się ani na krok z wyznaczonych pozycji obronnych i niech Grecy czynią, co im się żywnie podoba.

Antypater usłyszał zdumione szepty, które szybko doprowadziły do ogólnego zgiełku. Cesarz w bezruchu, ze skrzyżowanymi ramionami, z błąkającym się po ustach uśmieszkiem, czekał, aż gwar przycichnie.

Kiedy zapanował jako taki ład, dał się słyszeć dźwięczny głos konsula Herenniusza Kapitona:

— Czy to nie będzie samobójstwem narodu?

— Ktoś mógłby dowodzić, że każda reakcja z naszej strony zakończy się tragicznie — odparł cesarz. — Ustawienie obrony na nowym odcinku oznacza osłabienie granicy na innym odcinku. Tam, skąd usuniemy wojska, powstanie wyłom, przez który nieprzyjaciel przedrze się z łatwością.

— Ale siedzieć bezczynnie, cesarzu, kiedy Grecy wysadzają wojska dosłownie na naszym podwórku…!

— Czyś pewien, Kapitonie? A jeżeli list, który przeczytał Antypater, jest zwykłym wybiegiem?