— Moja rodzina pochodzi z Grecji. Setki lat temu mieszkaliśmy w Antiochii. Jeżeli ja jestem Grekiem, to Rzymianie są Trojańczykami, ponieważ Eneasz przybył z Troi, żeby założyć osadę, z której wyrósł Rzym. A gdzie dziś leży Troja, jeśli nie we włościach greckiego cesarza?
— Ho, ho! Mędrzec przemówił, sofista! — Germanik chyżo przyskoczył do Antypatera i chwycił przód jego szaty. Antypater w obawie przed bolesnym spoliczkowaniem uniósł dłoń, lecz książę powiedział: — Co się tak kurczysz? Nie uderzę cię. Ale jesteś zdrajcą, mam rację? Grekiem i zdrajcą, który noc w noc zadaje się z wrogiem. Mówię o twojej greckiej dziewce, o tym cycatym szpiclu. Kiedy bazyleus wejdzie triumfalnie do Rzymu, przypadniesz mu do nóg i powiesz, że zawsze byłeś jego lojalnym poddanym.
— Nie, panie. Za przeproszeniem, wszystko to nieprawda.
— Nie jesteś zdrajcą?
— Nie, panie! — odpowiedział rozpaczliwie Antypater. — Tak samo jak Justyna nie jest szpiegiem. Jesteśmy Rzymianami z Rzymu, wiernie służymy Zachodowi. Wypełniam rozkazy twego brata cesarza Maksymiliana Augusta i nikogo innego.
Wydawało się, że go przekonał.
— No dobrze, dobrze. Nie zamierzam się kłócić. Wyglądasz na szczerego człowieka. — Germanik mrugnął okiem i puścił go z lekkim popchnięciem. Potem odwrócił się do niego plecami. — Kiedy wszyscy wyszli z sali, ty jeden zostałeś. Cesarz powiedział ci coś ciekawego?
— Nie… nie… on tylko… — Zaciął się. Wierny poddany cesarza nie powinien nikomu zdradzać, nawet samemu księciu, o czym mówili w cztery oczy. — Nie powiedział nic szczególnego, panie. Podsumowaliśmy spotkanie, to wszystko.
— Podsumowaliście spotkanie?
— Tak, panie.
— Ciekawe. Żyjecie ze sobą na przyjacielskiej stopie. On ci ufa, grecka szujo. Każdy cesarz najbardziej ufa swoim sekretarzom. Jemu nie przeszkadza to, że jesteś Grekiem. Zwierza ci się ze spraw, o których nie słyszą inni. — Germanik ponownie się okręcił. Spojrzeniem oczu zielonych jak morska woda przewiercał go na wylot. — Ciekawe — powtórzył — czy mówił prawdę, że nie powinniśmy kiwnąć palcem w sprawie sardyńskiej floty. Jest o tym głęboko przekonany?
Antypater czuł, jak płoną mu policzki. Cieszył się, że przyćmione światło i ogorzała cera maskują jego zażenowanie. Nie mógł się nadziwić, że swawolny Germanik, który nigdy nie okazał cienia zainteresowania sprawami publicznymi, tak bardzo stara się odgadnąć wojskowe zamiary swojego brata. Być może nieuchronność greckiego szturmu na stolicę wzbudziła trwogę w tym łobuzerskim, niefrasobliwym, nieodpowiedzialnym książątku. A może tylko była to jego chwilowa fanaberia. Tak czy inaczej, Antypater nie mógł się dłużej uchylać od odpowiedzi.
— Nie ośmieliłbym się rozpowiadać, o czym, w moim mniemaniu, myśli cesarz — rzekł ostrożnie. — Obserwując go jednak, mam wrażenie, że wątpi w powodzenie działań przeciw bazyleusowi. Według niego dostaliśmy się w kleszcze i nie jesteśmy w stanie bronić się na nowym froncie.
— Święta prawda. Nasza gęś, jak mawiają w Brytanii, już się ugotowała. Pytanie tylko, jakim sosem ją podlać. Jak uważasz?
Germanik raz jeszcze chwycił Antypatera i zmiażdżył go w silnym uścisku. Swoim kłującym policzkiem brutalnie przejechał po jego policzku. Odór bijący od księcia przyprawił go o nowe mdłości. Zwariował, pomyślał. Zwariował.
— Antypaterze, Antypaterze. Wiesz, że nie zrobię ci nic złego! Lubię cię za to, że tak wiernie służysz mojemu bratu. Biedny Maksymilian! Być cesarzem w takich czasach, jakiż to ciężar! — Uwolniwszy Antypatera, cofnął się i rzekł zupełnie innym tonem, poważnym i dziwnie szczerym: — Nie piśniesz słowa bratu, żeśmy się spotkali. Wydaje mi się, że zburzyłem twój spokój, a nie chciałbym, żeby z tego powodu miał o mnie złe mniemanie. On ceni cię ponad miarę, zawsze na tobie polega. To jak, Antypaterze, podwieźć cię do domu? Gorąca Greczynka z pewnością szykuje już dla ciebie jakąś pikantną południową niespodziankę. Niegrzecznie byłoby się spóźnić.
Nie wspomniał Justynie o swojej dziwnej przygodzie z bratem cesarza, która jednak mocno utkwiła mu w pamięci.
Książę był szaleńcem, to nie podlegało dyskusji… a mimo to, mimo to jego słowa pobrzmiewały szczerością. Ani Antypater, ani — jak podejrzewał — nikt inny nie znał go od tej strony. Twierdzenia, że cesarstwem w jego pierwotnej postaci, nadmiernie rozciągniętym od Brytanii do granic Indii, nie sposób zarządzać z jednej stolicy, raczej nikt nie próbowałby obalać. Nawet w czasach Dioklecjana było to na tyle trudne zadanie, że kilku cesarzy musiało wspólnie sprawować rządy… co, po prawdzie, i tak okazało się mało skuteczne. Minęło pokolenie, a nawet wielki Konstantyn uznał, że rządzenie całym tym kramem przerasta jego siły. Stąd dokonano formalnego podziału imperium, który za panowania Teodozjusza utrwalił się na dobre.
Ale czy w dalszej perspektywie miało to oznaczać wojnę między Wschodem a Zachodem?
Antypater myślał o tym z niechęcią, lecz fakty z historii potwierdzały jego obawy. Nawet w epoce pozornie dobrosąsiedzkich stosunków między cesarstwami, kiedy Konstantynopolem władał Justynian, a Rzymem jego młodszy krewniak Herakliusz, zaostrzyła się rywalizacja handlowa. Każde cesarstwo pragnęło wyjść na prowadzenie: łacińscy Rzymianie, okrążając Bizancjum, wyciągali ręce ku dalekim Indiom i jeszcze dalszemu Katajowi i Cipangu, krainom zamieszkanym przez żółtoskórych ludzi, natomiast Rzymianie greccy szukali wpływów na Czarnym Lądzie i zmrożonych ziemiach odległej północy, poza ojczyzną półdzikich Gotów.
Podpisanie traktatu położyło kres tym rozgrywkom. Antypater zastanawiał się, czy przypadkiem świątynia Justyniana w Rzymie nie została wzniesiona na pamiątkę porozumienia. Niemniej nadal dochodziło do tarć i przepychanek o prymat w światowym handlu.
I przed osiemdziesięciu czy dziewięćdziesięciu laty to! Największa pomyłka Zachodu: bezgranicznie głupia, katastrofalna wyprawa do Nowego Świata. Rzecz jasna, wielką nadzieję rozbudziło odkrycie dwóch olbrzymich kontynentów za Oceanem, a także wspaniałych narodów w Meksyku i Peru. Niezwykłe krainy, pełne srebra, złota i drogocennych kamieni, były zaludnione przez masy miedzianoskórych tubylców. Rządzili nimi dumni władcy, którzy opływali w najwymyślniejsze dostatki, godne samego Cezara. Jakież jednak szaleństwo opętało pysznego cesarza Saturninusa, że zdecydował się na podbój tych narodów, zamiast po prostu nawiązać wymianę handlową! Dziesięciolecia daremnych zamorskich wojaży, miliony roztrwonionych sestercji, całe legiony wysłane przez upartego i prawdopodobnie obłąkanego cesarza na pewną śmierć w palącym słońcu niegościnnych ziem, zwanych na wyrost przez Saturninusa Nowym Rzymem. Kwiat żołnierstwa ginął od włóczni i strzał niepowstrzymanej hordy demonicznych wojowników o strasznych oczach i pomalowanych twarzach bądź uginał się przed niszczycielską siłą tropikalnych burz. Na obcych, zdradzieckich wodach zatonęły setki okrętów. Duch imperium załamał się, nie nawykły do tak licznych klęsk, a ostateczna sromotna kapitulacja poprzedziła ewakuację resztek poturbowanych rzymskich oddziałów…
Tamto niefortunne przedsięwzięcie, z czego zdawał sobie sprawę każdy, nie tylko Antypater, do cna opróżniło skarbiec Cesarstwa Zachodniego i tak osłabiło potęgę militarną, że niepodobna jej było odbudować. Na wybrzeżach Nowego Rzymu polegli najbardziej utalentowani generałowie i admirałowie z dwóch pokoleń żołnierzy. A potem jeszcze bezwstydnie arogancki cesarz Julian IV popełnił karygodny błąd, usuwając grecką misję handlową z wyspy Melity — drobnego pyłku na morzu pomiędzy Sycylią a wybrzeżem Afryki, o który spierały się od dawna obydwa cesarstwa. Leon IX z Bizancjum zemścił się okrutnie: nie dość, że wysłał wojska na Melitę i przepędził stamtąd intruzów, to jeszcze samowolnie przesunął odwieczną linię graniczną, biegnącą przez prowincję Ilirię, skutkiem czego w ręce Bizancjum przeszły ważne porty na dalmackim wybrzeżu Morza Adriatyckiego.