Выбрать главу

I to był początek końca. Cesarstwo Zachodnie, i tak juz znacznie nadwątlone z góry skazaną na niepowodzenie szarpaniną w Nowym Świecie, nie potrafiło skutecznie przeciwstawić się agresji. Co z kolei zachęciło Leona i jego spadkobierców na Wschodzie, najpierw Konstantyna XI, potem Andronika, do zapuszczania się głębiej i głębiej na terytoria Rzymu. I oto sama stolica była zagrożona. Wszystko wskazywało na to, że po raz pierwszy w dziejach Rzym zostanie podbity przez Bizancjum.

Mimo to Antypater zachodził w głowę, czy wszystko to, jak przekonywał Germanik, rzeczywiście od samego początku było nieuniknione.

Rywalizacja, można to zrozumieć. Czasami drobny zatarg, czasami większy konflikt, to również można zrozumieć. Ale żeby jedno imperium zajmowało ziemie drugiego? Żaden element planów podziału, realizowanych przez Konstantyna i Teodozjusza, nie zmuszał Zachodu do podejmowania idiotycznej, zgubnej kampanii wojennej za morzami — zwłaszcza takiej, którą cesarz może porzucić dopiero po doprowadzeniu do ruiny cesarstwa. Tak samo jak nic nie zmuszało zrujnowanego cesarstwa do beztroskiego drażnienia i prowokowania rywala ze Wschodu, jakby mało było dotychczasowych wariactw. Zarządzany przez mądrzejszych cesarzy, Rzym na zawsze pozostałby Rzymem. Jednakże w tych okolicznościach…

— Cóżeś taki zadumany? — zapytała Justyna.

— A, bo jest o czym myśleć.

— Wojna, co? Powtarzam ci, Antypaterze: uciekajmy, zanim do nas dotrze.

— Ja też się powtórzę: dokąd?

— Tam, gdzie nie będzie walk. Udajmy się na wschód, gdzie zawsze słońce grzeje i panuje lato. Do Syrii albo Ajgyptos. Może na Cypr.

— Wszędzie tam rządzą Grecy, a ja jestem Rzymianinem. Okrzykną mnie szpiegiem.

Justyna parsknęła gorzkim śmiechem.

— Chcesz przez to powiedzieć, że nigdzie nas nie przyjmą. Rzymianie uważają cię za Greka. Boisz się wyprawy na wschód, bo powiedzą, że jesteś Rzymianinem. Tylko po czym to poznać? Wyglądasz i mówisz jak ja, Greczynka.

Antypater patrzył na nią posępnie.

— Prawda jest taka, Justyno, że nigdzie nie możemy się czuć swobodnie. Tak czy owak, sprawa jest przesądzona, bo niezależnie od tego, jak wyglądam i mówię, piastuję stanowisko cesarskiego urzędnika na zachodnim dworze. Podpisałem się nazwiskiem pod niezliczonymi dokumentami, zebranymi w archiwach w Konstantynopolu.

— A kto się o tym dowie? Ktoś będzie dociekał? Cesarstwo Zachodnie jest trupem. Uciekniemy na Cypr, będziemy hodować owce, zasadzimy winogrona. Dorobisz sobie jako tłumacz łaciny. Jeśli ktoś zapyta, powiesz, że przez pewien czas mieszkałeś na zachodzie. Cóż w tym zdrożnego? Nikt cię nie oskarży o szpiegowanie dla Cesarstwa Zachodniego, jeśli Cesarstwo Zachodnie nie będzie istniało.

— Na razie istnieje.

— Ale to się zmieni.

Musiał przyznać, że to kusząca propozycja. Może rzeczywiście niepotrzebnie bał się, że jeśli schroni się na wschodzie, ludzie wytkną mu służbę dla Maksymiliana Cezara. Nikt ani trochę się tym nie przejmie na słonecznych, sennych, otoczonych wodą ziemiach greckiego świata. Mógł tam rozpocząć nowe życie z Justyną.

A mimo to, mimo to…

Wzdragał się przed dezercją, skoro jeszcze działała administracja Maksymiliana. Nie chciał się pokalać tak niegodnym uczynkiem. Niehonorowym i zdradzieckim. Wszak był nie Grekiem, ale Rzymianinem. Będzie wypełniał swoje obowiązki do samego końca. A potem…

Kto wie, co się zdarzy potem?

— Nie mogę stąd wyjechać — powiedział Justynie. — Nie teraz.

* * *

Mijał dzień za dniem. Na jasnym niebie wczesnej jesieni zagościły szare, ponure chmury, wieszczące rychłe nadejście deszczy. Justyna rzadko z nim rozmawiała na tematy polityczne. W ogóle rzadko się odzywała. Rzym zimą zawsze ją przygnębiał. Owszem, większą część życia spędziła w Cesarstwie Zachodnim, lecz była Greczynką z dziada pradziada, dzieckiem ciepłych krajów i słońca. Wolałaby mieszkać bardziej na południu, w Neapolis lub, lepiej, na Sycylii, gdzie dni są jaśniejsze i cieplejsze, zamiast w Rzymie, gdzie zimą jest mokro i chłodno. Wracając o zmierzchu do domu po wypełnieniu codziennych powinności Antypater nieraz się zastanawiał, czy któregoś wieczoru nie zobaczy, że się spakowała i wyprowadziła. Już teraz obserwował pierwsze oznaki wyludnienia stolicy: tłumy na ulicach mocno się przerzedziły, za to każdego dnia przybywało zamkniętych i zabitych deskami sklepów. Justyna jednakże wciąż trwała przy nim.

Także z każdym dniem w pałacu coraz mniej od niego wymagano. Nie pisano już żadnych ultimatów dla bazyleusa Andronika, bo i po co? Koniec był blisko. Obowiązki Antypatera sprowadzały się najczęściej do tłumaczenia raportów nadsyłanych przez szpiegów, których cesarz nadal słał do granic greckiego świata. Ruchy wojsk w Dalmacji: posiłki dla i tak już potężnej greckiej armii, obozującej naprzeciwko północno-wschodniego krańca półwyspu w odległości strzału od rzymskiej placówki w Wenecji. Druga grecka armia w marszu przez Afrykę przesuwała się z Ajgyptos w kierunku Kartaginy i innych portów na numidyjskim wybrzeżu; zapewne siły wsparcia dla wojsk stacjonujących na Sycylii. Na północy dokonywały się kolejne przetasowania najwyraźniej nieprzebranych bizantyjskich oddziałów: legion Turków parł do Sarmacji wzdłuż germańskiej granicy, prawdopodobnie w celu dalszego rozciągnięcia i tak cienkich rzymskich linii obrony.

Antypater skrupulatnie odczytywał listy, lecz Maksymilian rzadko słuchał go uważnie. Cesarz był markotny, zadumany, nieobecny. Pewnego razu Antypater wszedł do Gabinetu Szmaragdowego i zastał go pochylonego nad opasłą księgą historyczną, otwartą na stronicy z długą listą minionych cesarzy. Przesuwał palec od pierwszych imion: August, Tyberiusz, Gajusz Kaligula, Klaudiusz, Neron, a potem poprzez Hadriana, Marka Aureliusza, Septymiusza Sewera, Tytusa Galiusza do podziału imperium, aż doszedł do średniowiecza i czasów współczesnych. Lista, zawierająca już tylko cesarzy Zachodu, rozciągnięta daleko poza jego palcem, uwzględniała imiona sławne i zapomniane: Klodianus, Klaudiusz Tycjan, Maksymilian Wielki, wszyscy Herakliusze, wszyscy Konstantynowie, wszyscy Marcjanusowie.

Antypater patrzył, jak drżącym czubkiem palca Maksymilian wskazuje imiona z czasów najnowszych. Trajan VI, Julian IV, Filip V i Maksymilian V, ojciec dzisiejszego Maksymiliana. Pierwotnie w tym miejscu lista się kończyła. Sporządzono ją przed początkiem obecnych rządów. Ktoś jednak dodał na samym dole odmiennym charakterem pisma imię Maksymiliana VI. Cesarz zawiesił tu swój wędrujący palec. Jego własne imię. Jął wolno kręcić głową. Antypater od razu zrozumiał, jakie myśli go dręczą. Wpatrując się w długą listę, ogarniając całość spojrzeniem, wyobrażał sobie, jak przez te wszystkie stulecia toczyły się wody rzymskiego panowania, od wiekopomnej chwili zawiązania imperium przez nieśmiertelnego Augusta po… jego koniec… koniec z winy maluczkiego, niewydarzonego Maksymiliana VI.

Zamknął księgę, podniósł wzrok na Antypatera i uśmiechnął się tępym, sztucznym uśmiechem. Łatwo było przejrzeć jego myśli. Ostatni na wielkiej liście. Cóż za wyróżnienie, Antypaterze. Doprawdy, niezwykłe wyróżnienie!