Tej nocy Antypaterowi śnili się pijani greccy żołdacy o dzikim spojrzeniu: ubrani w niebiesko-zielone lniane kaftany, biegali triumfalnie po ulicach Rzymu, roześmiani i rozwrzeszczani, łupili sklepy, zaciągali niewiasty w mrok uliczek. A potem chwalebny wjazd do miasta cesarza Andronika drogą Via Flaminia; jechał wspaniały w purpurowej chlamidzie, swoim królewskim płaszczu, z wielką grzywą złocistych włosów, spadających na kark, i ogromną brodą staczającą się na pierś. Tłumy rzymskich obywateli utworzyły szpaler; sypały na drogę kwiecie, urządzały owacje, wznosiły entuzjastyczne okrzyki na czesc swojego nowego władcy, witały go w jego ojczystym języku, wołając: — Basileus Romaion! — Czyli król Rzymian… Gardząc rydwanem, zwycięski władca dosiadł olbrzymiego białego rumaka, obwieszonego klejnotami. Na skroniach nosił lśniącą grecką koronę, przybraną pawimi piórami. W jednym ręku dzierżył berło z orlim łbem, drugą wspaniałomyślnie machał tłumom. Zajechawszy na Forum, zsiadł z konia i rozejrzał się z zadowoleniem. Podchodząc spacerowym krokiem do alejki biegnącej pod Wzgórzem Kapitolińskim, pokazał coś swojemu gwardziście zamaszystym gestem, jakby orzekał, gdzie zamierza wybudować łuk triumfalny, upamiętniający jego zwycięstwo.
Nazajutrz lało jak z cebra. W pałacu stawił się goniec z wiadomością o lądowaniu wojsk greckich na liguryjskim wybrzeżu. Porty w Antipolis i Nicei poddały się bez walki. W chwili obecnej wojska nieprzyjaciela maszerowały nadbrzeżnym gościńcem w kierunku Genui. Po południu zjawił się drugi goniec, który ledwo trzymał się na nogach, z wieściami z południa o straszliwych walkach w Kalabrii, gdzie rzymska armia cofała się z wolna pod naporem przeciwnika. Druga część greckich wojsk z Sycylii uderzyła na półwysep wyżej, niż się spodziewano, zajęła port w Neapolis i obiegła to strategicznie położone miasto, skazane na przegraną.
Antypaterowi brakowało już tylko ostatniego elementu układanki: wojska bizantyjskie, zgrupowane w Dalmacji, miały zaatakować północno-wschodnią granicę.
— Niebawem i stamtąd przyjdą wieści o wojnie — oznajmił Justynie. — Ale czy to coś zmieni? — Żołnierze Andronika szli przez półwysep w kierunku Rzymu z południa i północy. — Gęś ugotowana, jak powiedziałby Germanik. Wszystko przegrane, imperium upada.
— Doręczysz list bazyleusowi Andronikowi — rzekł cesarz.
Znajdowali się w Gabinecie Indygowym, obok Szmaragdowego. W chłodne, słotne dni było tu trochę cieplej. Lało już czwarty dzień z rzędu. Neapolis padł, a grecka armia, rozprawiwszy się z rzymskimi legionami na południu, posuwała się bez przeszkód traktem Via Roma. Jedyną niedogodnością, jaką napotykała, były zwały obsuniętej ziemi na drogach. Druga armia grecka, idąca z Ligurii, znajdowała się chyba w Lacjum, może już nawet w Tarkwinii lub Caere. Prawdopodobnie i im nic oprócz pogody nie utrudniało marszu. Caere leżało trzydzieści mil na północ od Rzymu. Również na froncie weneckim oddziały Bizancjum przerwały linię obrony.
Maksymilian odchrząknął.
— „Do Jego Królewskiej Wysokości Andronika Maniakesa, Autokraty i Imperatora, z łaski bożej Króla Królów, Króla Rzymian i Najwyższego Władcy Wszystkich Regionów…”. Zapisałeś, Antypaterze?
— „Basileus basileion” — mruknął zapytany. — Tak, najjaśniejszy panie. — Obrzucił Maksymiliana prędkim, badawczym spojrzeniem. — Rzekłeś: „Najwyższego Władcy Wszystkich Regionów”?
— Tak on siebie zowie — odparł Maksymilian z niejakim rozdrażnieniem.
— Ależ panie, za pozwoleniem, implikacje tego…
— Przejdźmy do rzeczy, Antypaterze. „…i Najwyższego Władcy Wszystkich Regionów. Od jego kuzyna Maksymiliana Juliana Filipa Romana Cezara Augusta, Imperatora i Wielkiego Pontyfika, Trybuna Ludowego, et cetera, et cetera…”. Znasz wszystkie tytuły, Antypaterze. Sam je dopisz… „Witaj i niech łaskawość wszystkich bogów nigdy cię nie opuszcza, aż do skończenia świata”. — Znowu się zamyślił. Kilka razy odetchnął głęboko. — „Nawet jeśli bogom podobało się widzieć mnie na tronie cesarzy przez dwadzieścia lat, zaczynam odnosić wrażenie, że niebiosa przestały patrzeć na mnie łaskawym okiem i że z woli najświętszych bogów winienem zrzec się odpowiedzialności, złożonej na mnie rozkazem mojego ojca, Jego Cesarskiej Mości Boskiego Imperatora Maksymiliana Juliana Filipa Klaudiusza Cezara Augusta. Nadto mam świadomość, że łaska niebios zwróciła się ku mojemu cesarskiemu kuzynowi Jego Królewskiej Wysokości Bazyleusowi Andronikowi Maniakesowi, Autokracie i Imperatorowi, et cetera, et cetera… — Dopisz raz jeszcze wszystkie należne mu tytuły, dobrze?
Antypater posługiwał się już drugą tabliczką woskową, a właściwej treści było niewspółmiernie mało w porównaniu z potokami tytułów. Jednakże wymowa listu nie budziła wątpliwości. Poczuł, jak serce wali mu młotem, gdy w pełni dotarł do niego sens słów imperatora.
Było to właściwie pismo abdykacyjne.
Maksymilian oddawał imperium we władanie Grekom.
Grecy praktycznie i tak już mieli w garści imperium, całe terytorium z wyjątkiem stolicy i paru nędznych mil kwadratowych okolicznych ziem. Ale czy tak postępuje przykładny Rzymianin? Kapitulacja rzymskiego cesarza przed cudzoziemskim zdobywcą nie miała precedensu. A tym właśnie był Andronik: Grekiem, a więc cudzoziemcem — niezależnie od twierdzeń Bizantyjczyków, jakoby stanowili pełnoprawną połowę pierwotnego imperium rzymskiego. Niektórych władców odwoływano z urzędu, to na pewno. W starodawnych czasach zdarzały się wojny domowe: Oktawian walczył z Markiem Antoniuszem, zmagania o sukcesję po Neronie, batalia o tron po zamordowaniu Kommodusa. Wszelako Antypater nie przypominał sobie takiego przypadku, żeby pokonany cesarz pokornie oddał tron zdobywcy. Zazwyczaj padało się na miecz — czyż nie? — kiedy zbliżali się żołnierze zwycięskiego wodza. Ale co było częstą praktyką przed tysiącem lat, mogło dziś być uznane za przeżytek.
Maksymilian mówił potoczyście, wypowiadając każde zdanie kwiecistym stylem, bez jakichkolwiek błędów gramatycznych, jakby od wielu tygodni przygotowywał się do napisania tego listu, poprawiał go w myślach raz po raz, aż stał się doskonały i nie pozostawało już nic innego, jak wyrazić go na głos w obecności Antypatera, żeby ten mógł przełożyć go na bizantyjską grekę.
Pismo abdykacyjne, bez dwóch zdań. Antypater pojął rzecz zdumiewającą: Maksymilian nie tylko zrzekał się tronu, lecz wskazywał Andronika jako swojego prawomocnego następcę, godnego i niepodważalnego posiadacza najwyższej władzy.
Oczywiście, Maksymilian nie spłodził potomków, a Germanik, oficjalny następca tronu, nie nadawał się raczej do tej funkcji. Maksymilian niniejszym przekazywał Andronikowi prawa do korony, należne mu teraz nie z racji podboju, ale mocą jasno sformułowanego dekretu ustępującego władcy. Innymi słowy, jednoczył na powrót dwie połowy starożytnego imperium. Czy rzeczywiście musiał posuwać się tak daleko? Skoro nie zamierzał się zabić, o co chyba nie sposób go obwiniać, czy nie mógłby zwyczajnie pogodzić się z porażką, pisząc zwięzły list powiadamiający o złożeniu broni, i bez hańbienia się przejść do historii?
Maksymilian jednak wciąż mówił. Antypater nagle uświadomił sobie, że istnieje jeszcze jeden, głębiej ukryty, cel tego listu.
— „Zestarzałem się, piastując ten urząd — nieprawda, ledwie stuknęła mu pięćdziesiątka — i brzemię władzy poczyna mnie nużyć. Pragnę już tylko spędzić resztkę życia na czytaniu i medytacjach gdzieś w ustronnym zakątku w bezkresnych włościach Waszej Cesarskiej Mości. Powołuję się na przypadek cesarza Dioklecjana, który też dokładnie po dwudziestu latach panowania dobrowolnie zrezygnował ze swoich rozległych uprawnień i zamieszkał w prowincjonalnym mieście Salona w Dalmacji, gdzie po dziś dzień stoi pałac będący wówczas jego rezydencją. Ja, Maksymilian Cezar, proszę uniżenie, o sposobność pójścia w ślady Dioklecjana i, jeśli łaska, o darowanie mi pałacu w Salonie, w którym kilkakrotnie nocowałem za dni mojego panowania. Wspominam go z rozrzewnieniem i chętnie bym tam zamieszkał…”.