Patrzą na mnie obaj w niemym zdumieniu, jakbym spadł z księżyca.
Rzeczywiście, to nie było potrzebne. Z wynikami badań się nie dyskutuje. Po prostu przyjmuje się je do wiadomości. Znowu muszę się powstrzymywać przed zagryzaniem warg. Przez chwilę gmeram palcami po glide-boksie note-booka, jakbym wyciągał jakieś notatki.
– Wracając do sprawy: wasza prognoza nastrojów? Rozgadują się od razu – sypią liczbami, fachową terminologią, modele, profile, odwzorowania… Gruyer słucha, zapisuje starannie, trawi. Potem poda mi wnioski. Gruyer to moja pamięć zewnętrzna. Podobno mówi się, że gdyby nie miał takiej twarzy, to byłby lepszym politykiem ode mnie. Bezpodstawna złośliwość. Oczywiście, jestem przystojny. Może nawet teraz jeszcze bardziej, siwizna i pierwsze zmarszczki dodały mi powagi, podkreśliły patrycjuszowskie rysy twarzy. Widzę to po kobietach, zawsze je fascynowałem. Ale przecież na tym się nie kończy. Gruyer nie nadaje się na przywódcę, nawet gdyby nie garbił się i nie wyglądał jak zabiedzony kobold. Brak mu szerszej perspektywy, ogólnego spojrzenia. Jest facetem od szczegółów.
I w tych szczegółach, nie mogę narzekać, oddaje nieocenione usługi. Przyciska analityków, wyciąga z nich konkrety. Ale, jestem pewien, gdyby miał streścić je w jednym zdaniu, nie umiałby.
– Mówiąc inaczej, ostatnie wydarzenia prawdopodobnie wywołają efekt przeskoku – podsumowuje ten wyższy. – Rozumie pan, przez ostatnich pięć miesięcy udawało się podtrzymać nadzieję mieszkańców regionu, że Grupa Kontaktowa i pańskie propozycje doprowadzą do uregulowania sprawy. Przez pięć miesięcy strategia Tourilla opierała się na podtrzymywaniu wiary, że kompromis jest w zasięgu ręki, że trzeba go żmudnie uściślać, ale pomyślny koniec jest gwarantowany…
– Kuruta robił dokładnie to samo – przypominam.
– Kuruta to zupełnie inna sprawa – w głosie analityka pobrzmiewa nuta łagodnego napomnienia. – Jego elektorat stoi za nim murem.
– Wcale nie – oznajmiam, zły.
– Właśnie, a jak, hm, wśród imigrantów? – podchwytuje Gruyer, zanim chwila ciszy zdąży przerodzić się w niezręczne milczenie.
– Bliscy wrzenia, według naszych ocen. Przy pierwszej nieostrożności możemy znowu mieć otwarte zamieszki.
I znowu zagłębiają się w szczegółach. Cholerni analitycy. Mniej więcej tak jak ja musiał się czuć egipski faraon rozmawiając z kapłanami. Niewiarygodne, że ludzie mogą być tak pewni siebie i odporni na cokolwiek, czego sami nie wymyślili. Wypadasz z profilu – do widzenia. Zebraliśmy reprezentacyjną próbkę pięciuset wyborców, pokazywaliśmy im różne obrazki i filmy, kazaliśmy odpowiadać na dziesiątki z pozoru zupełnie idiotycznych pytań, w których nikt poza nami nie dostrzeże grama sensu, a na koniec obserwowaliśmy, ilu na stołówce wybiera stoliki nakryte zielonym kolorem. I z tego wszystkiego wynika niezbicie, że przewodniczący Grupy Kontaktowej przestał spełniać społeczne oczekiwania. Opinia publiczna oczekuje kogoś młodszego, ale z większym doświadczeniem, bardziej zdecydowanego, ale postępującego z większą rozwagą, skłonniejszego do kompromisu i bardziej radykalnego. My oczywiście tylko doradzamy, ale spróbujcie nas nie posłuchać.
Jestem daleki od lekceważenia Analiz, ale Gruyer stanowczo za bardzo się nimi przejmuje. W końcu pracuję już w Komisji ładnych parę lat, wiem, jak diametralnie potrafią się zmieniać wyniki sondaży. Sam miałem parę dobrych pomysłów na ich zmianę, choćby ten z dziwkami. A to zresztą nawet nie są wyniki, to tylko wstępne przewidywania.
– Kiedy mogę się spodziewać weryfikacji tych prognoz? – pytam.
– Najdalej za trzy dni.
Trzy dni, ważę w myślach. Trzy dni na dokonanie jakiegoś przełomu w nastrojach. Nie wiem dlaczego, znowu przypomina mi się ten sen i ochroniarz przystawiający mi lufę do potylicy.
Wchodzi Van. Jest jedną z niewielu osób, które mają prawo wchodzić do mojego gabinetu w każdej chwili. Korzysta z tego prawa bardzo umiarkowanie, więc kiedy to robi, przerywam każdą naradę.
– Wystąpienie Kuruty w sprawie dzisiejszego incydentu – oznajmia, nie czekając nawet aż zapytam o powód tego niespodziewanego wtargnięcia. – Transmisja na żywo za dziesięć minut.
Analitycy zgrywają swoje wykresy i wychodzą. I tak już powiedzieli wszystko, co mieli do powiedzenia. Gruyer włącza telewizor, na razie bez głosu. Wpatruję się w ekran, czując wzbierającą falę podniecenia.
Często staram się wczuć w Kurutę. To ważne przy negocjacjach, zrozumieć drugą stronę. On też jest między młotem a kowadłem, choć nie daje tego po sobie poznać.
Ale wiele zależy od tego, jak teraz zagra. Matko Ziemio, niech wyrazi choćby najbardziej zdawkowe ubolewanie, nic więcej nie chcę.
– Miałem przed chwilą nieoficjalny kontakt z biurem Kuruty – odzywa się Van. Dobrze, że się odzywa. Nic gorszego niż takie nerwowe czekanie w milczeniu. – Sondują, czy zgodzi się pan spotkać z mediatorem jeszcze dzisiaj.
Ciekawe. Kto znowu? Już mi się nie chce liczyć, ilu mediatorów przewinęło się przez tę sprawę od czasu ostatnich wyborów.
A jednak mam wrażenie, że ta wiadomość rozpala gdzieś głęboko drobniuteńką iskrę nadziei. Tak ulotną, że boję się nawet o tym myśleć, aby jej nie zgasić.
Ivan Kuruta, urzędujący prefekt regionu Dolna Walonia, nie wyraził ubolewania. Nawet najbardziej zdawkowo nie potępił sprawców tego, jak przyjęło się określać, kolejnego poważnego incydentu.
Kuruta ma poczciwą, słowiańską twarz. Wzbudza zaufanie. Kiedy mówi, można odnieść wrażenie, że każde słowo go boli, jakby wyrywał je sobie spod serca. Zdaje się najbardziej pokrzywdzonym człowiekiem świata i faktem jest, że mówi głównie o krzywdach doznanych przez Słowian, o skrwawionych Bałkanach i Ukrainie, o porzuconych domach. Imigranci uwielbiają tego słuchać. Zwłaszcza gdy w końcu zrzuca całą winę na nas. W swych przemówieniach zawsze tak czy owak dochodzi do wniosku, że Europa ich sprzedała, więc teraz Europa ma obowiązek zapewnić im nową rodinę. O tym, że Europa wpakowała w nich milionowe dotacje, że objęła programami społecznymi i surowo potępiała każdy antyimigrancki eksces, oczywiście, nie wspomina ani słowem.
Podczas negocjacji zachowuje się zupełnie inaczej. Jest otwarty, bezpośredni. Nie mam wątpliwości, że gdyby miał u siebie mocniejszą pozycję, już dawno załatwilibyśmy sporne kwestie. Na tym polega całe zawikłanie tej sprawy, którego nie potrafią ogarnąć uliczni krzykacze: Kuruta jest naszą jedyną nadzieją na pokojowe rozwiązanie. Jeśli przycisnę go zbyt mocno, jeśli on zbyt łatwo ustąpi – a jest skłonny do ustępstw, przecież to widzę! -to radykałowie z najmłodszej fali imigracji, ci najbardziej zdziczali podczas tamtejszych etnicznych czystek, skoczą mu do gardła i wkrótce przywódcą regionu stanie się któryś z tych, którzy „wylosowali” Seguinów i zajechali wczoraj wieczorem pod ich dom nie oznakowaną ciężarówką. A wtedy skończą się negocjacje i skończy się nadzieja na uspokojenie spraw w Dolnej Walonii.
A jeśli runą nadzieje w Dolnej Walonii, naziści z Partii Ludowej nabiorą wiatru w żagle i nie da się już powstrzymać, żeby nie sprowokowali czegoś następnego – pójdzie jak domino. Drew na nowe pożary jest dość – region Marsylia, region Tuluza… Nawet w spokojnej, ucywilizowanej Lotaryngii zasiedziali od pokoleń Niemcy i Francuzi zaczynają patrzeć na siebie coraz bardziej spode łba, zazdrośni o miejsca pracy, zasiłki, domy…
W przemożnym stopniu to ode mnie zależy przetrwanie tego ciężkiego okresu. Od nas – ode mnie i Kuruty. Bo jestem pewien, że on też zdaje sobie sprawę, o jaką stawkę gramy. Inaczej może już by się załamał pod ciężarem obelg, jakie rzucają na niego ci wszyscy głupcy. To by było szalenie ludzkie. Winicie mnie za to, co się dzieje -więc proszę, umywam ręce.