Выбрать главу

Tak czy owak, będę go musiał przyjąć.

Przyjaciele z młodości, kumple… Coś wam powiem: nigdy nie miałem żadnych przyjaciół. Nie rozmawiałem o tym z nikim, ale jestem pewien, że każdy z nas powiedziałby to samo. My po prostu nie możemy mieć przyjaciół, jesteśmy tego pozbawieni z natury – i to też jest część tej ceny, którą trzeba zapłacić za bycie Kimś.

Nie możesz mieć przyjaciół, kiedy jesteś człowiekiem nieprzeciętnym. Im prędzej to zrozumiesz i przestaniesz ich szukać, tym lepiej. Tylko z pozoru wydaje ci się, że jesteście z kumplami takimi samymi ludźmi. Każdy dzień będzie nieubłaganie pokazywał różnicę klasy między wami, i za tę różnicę twoi kumple będą cię podświadomie coraz bardziej nienawidzieć. Nigdy się sami przed sobą do tego nie przyznają, czasem nawet będą z tym walczyć, jeśli przypadkiem są porządnymi ludźmi, ale nie oprą się -człowiek silny, wybitny, jakby wytwarzał wokół siebie jakieś pole, w którym ci słabsi odkształcają się i którego na dłuższą metę nie mogą wytrzymać.

Nie będą mogli znieść tego, że wszystko wiesz lepiej od nich, że szybciej się uczysz, że w najbłahszej sprawie błyskawicznie podejmujesz decyzje, a im zostaje tylko się z nimi zgodzić. Zaczną, obsesyjnie szukać w tobie jakichś błędów, niedoskonałości, coraz gorliwiej, a im bardziej nie będą mogli niczego podobnego znaleźć, tym bardziej nie będą ci mogli tego wybaczyć. I w końcu wasze stosunki, pod pozorem kumpelstwa, zamienią się w zawziętą, nie wypowiedzianą wojnę. W pasmo wiecznego przypierdzielania się do ciebie przez rzekomych kumpli i oganiania się przed ich złośliwościami. Twoi przyjaciele będą bez ustanku, rozpaczliwie próbowali ci udowodnić, że się nie znasz, że nie masz racji, będą się zawsze starali mieć od ciebie inne zdanie, będą w każdej, najgłupszej sprawie tworzyć jakiś absurdalny front przeciwko tobie, choćby twoja racja była najoczywistsza pod słońcem. I w końcu, prędzej czy później, zadasz sobie pytanie, po co się ciągle użerać z pętakami, a oni wtedy zaczną wszystkim rozgłaszać, że jesteś zarozumiały, masz się za nie wiadomo kogo i temu podobne.

Któregoś dnia musisz sobie uświadomić, że jesteś ulepiony z lepszej gliny, przeznaczony do tego, by rządzić innymi, i dlatego między tobą a nimi nigdy nie będzie normalnie. Zostałeś wybrany do wyższych zadań i tym samym skazany na samotność. Musisz sobie z tego zdać sprawę prędzej czy później. Ja zrozumiałem to jeszcze w szkole średniej i od razu okazało się, że kiedy świadomie dozuję wyrazy sympatii bądź ostrzeżenia, kiedy gram tak, aby w przemyślany sposób wpływać na zachowania swego otoczenia, ludzie przyjmują to znacznie lepiej, niż kiedy próbuję być z nimi szczery.

Do diabła z tym wszystkim.

Trzy charakterystyczne zakręty – ledwie je wyczuwam w luksusowym wnętrzu swojej limuzyny. Wiem, co oznaczają – wjeżdżamy do podziemnego garażu pod hotelem, gdzie od chwili odebrania sygnału o wyjeździe wozu czeka wydzielona grupa mojej ochrony.

„Strzeż się swoich snów…” Teraz myślę, że te słowa to pomysł Vana. Nie podoba mu się idea autonomii etnicznej, po prostu dlatego, że pojawiła się za pośrednictwem Mariki, i chciał skorzystać z okazji, żeby zrobić do tego aluzję.

Nie przypuszczałem, że jest taki głupi.

Ja też niepotrzebnie się uniosłem. Teraz będzie się zastanawiał nad przyczyną tego przewrażliwienia. Niedobrze, jeszcze się czegoś domyśli.

Van wyczuł doskonale, co miałem na myśli, i musiał poinstruować Marlenę bardziej szczegółowo. Ma nie tylko ufarbowane włosy, ale nawet podobną fryzurę jak Marika. A zresztą, może to przypadek – chyba wiele kobiet tak się teraz czesze, po prostu moda.

Lubię Marlenę chyba najbardziej ze wszystkich dziewczyn, które pracują w naszej obsłudze. Ma zręczne palce, jest gibka i sprężysta, a poza tym jakimś szczególnym zmysłem potrafi wyczuć, co akurat jest człowiekowi potrzebne, kiedy masz ochotę na czułość, a kiedy potrzebujesz szybkiego rozładowania.

Niektórzy mówią, że to był mój najlepszy pomysł w karierze. To oczywiście przesada, ale fakt faktem, że właśnie jemu zawdzięczam największy skok, jaki mogła mi dać wola wyborców – z kierownictwa jednego z biur regionalnych na deputowanego w Sztrasburgu, i to cieszącego się taką popularnością, że jeszcze w pierwszej kadencji uczyniono mnie przewodniczącym Komisji Finansów.

Sama myśl, żeby zahandlować swoją intymnością wydawała się zgrana do obrzydliwości. Bodaj wszyscy to n bili przede mną, ale dopiero ja trafiłem w dziesiątkę. Szczerze mówiąc, trochę przez przypadek. Samotny polityk to dla bandy paparazzich ktoś taki, jak krwawiące zwierzę dla piranii, nie spoczną, póki nie prześwietlą jego życia seksualnego na wylot. Po prostu powiedziałem któremuś z dziennikarzy, bardziej na odczepnego, że od śmierci żony uprawiam seks tylko z prostytutkami. Że nie znalazłbym w sobie dość uczucia, by obdarzyć nim jakąkolwiek inną kobietę, a może właśnie boję się, aby nie zakochać się znowu i właśnie dlatego ograniczam swe kontakty z kobietami do sytuacji jasnych i prostych, kiedy wszystko jest wiadome, opłacone, uregulowane relacją klienta i profesjonalistki – takie tam.

Nawet mój staf dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że wyszło nam coś wielkiego. Legenda poszła, zaczęła żyć własnym życiem, komórka sieci, w której mój paparazzo umieścił ten materiał, pobiła już w pierwszym tygodniu wszelkie rekordy downloadów wśród reportaży politycznych – moje biuro prasowe poszło za ciosem, organizując parę dziewczyn z pikantnymi szczególikami. Podobno do dziś jestem podawany na szkoleniach jako wzór doskonałego połączenia tendencji. Śmierć bliskiej osoby zawsze dobrze robi popularności polityka, pikantne szczególiki z przygód z prostytutkami podobnie, choć z zupełnie odmiennych powodów – a ja połączyłem jedno z drugim w harmonijną całość. Romantyzm, seks i tkliwość w jednym – po prostu trafienie w dziesiątkę. Mój współczynnik sympatii wzniósł się wtedy wyżej niż kiedykolwiek wcześniej czy później.

Taka Marlena, jestem pewien, też kiedyś będzie publikować swoje relacje o tym, co razem robiliśmy. I nawet w takiej chwili jak teraz, kiedy zdołała mnie rozpalić do białości, tak że drżę cały, jakbym miał znowu dwadzieścia lat – nawet w takiej chwili muszę o tym pamiętać.

– No, jesteśmy dzisiaj w formie… Jacques – mruczy pochylona nad moim podbrzuszem. Ta charakterystyczna chwila wahania, zanim zdecydowała się użyć mojego imienia – jestem pewien, że chciała powiedzieć: „staruszku”. Nie znoszę, kiedy dziwki nazywają mnie w ten sposób doprowadza mnie to do furii. Musiała sobie w ostatniej chwili przypomnieć.

Patrzę spod przymrużonych powiek, jak płowe włosy unoszą się i opadają rytmicznie nad moim podbrzuszem. Bierz go, Marika, bierz go, mocniej! – mam ochotę wołać. Rzeczywiście, jesteśmy tego wieczora w niezłej formie. Pozwolę jej jeszcze chwilę popracować, aż poczuję, że szaleństwo się zbliża, i wtedy ja przejmę inicjatywę. Szkoda, że nie nazwała mnie „staruszkiem”. Ukarałbym ją za to.

Och, oczywiście, wiem, nie mógłbym się posunąć poza ramy przewidziane kontraktem, zresztą nie dotarłbym nawet do nich – pamiętam o tym, co według badań rynkowych rynku erotycznego mieści się w paśmie szeroko akceptowanym, i pamiętam, że nie mogę poza to pasmo wykroczyć.

Ale mimo wszystko myśl o ukaraniu Mariki jest przyjemna, bawię się nią. Chwytam za płowe włosy, wyobrażając sobie, jak by było szarpać je, aż do wyrwania z jej gardła bolesnego skowytu, jak by było tłumić ten skowyt uderzeniami w twarz, wtłoczyć jej go z powrotem do ust…