Выбрать главу

Siedzącą obok niego kobietę miliony ludzi rozpoznałyby na pierwszy rzut oka. Nazywała się Jacqueline Tenard, miała ciemne, lekko pofalowane włosy i właściwie nie była w jego typie. Wolał blondynki, niechby nawet farbowane z dużymi piersiami i ładnymi buziami – mniej więcej takie, jak striptizeriny kręcące się na rurze w kijowskim „Potiomkinie”, gdzie najczęściej trwonił z kumplami zarabiane z narażeniem życia pieniądze. Tymczasem Francuzka miała niewiele więcej biustu niż on, jej ciało, choć zgrabne, było jakby nieco zbyt silnie zbudowane, a śniada twarz miała w rysunku nosa i podbródka coś męskiego. Nie rozumiał, dlaczego zaprosił ją do kabiny swojej ciężarówki ani dlaczego nie potrafił się opędzić od obsesyjnej myśli, jak przyjemnie byłoby zerwać z tej kobiety bluzkę i zielone polowe spodnie, a potem rzucić ją na wąski materac w tyle kabiny i wydusić z niej jęki rozkoszy. Każda taka myśl sprawiała, że mimo klimatyzacji robiło mu się gorąco i musiał czym prędzej skupić uwagę na czymś innym.

– A ci dwaj – zapytała Jacqueline, zanim zdążył coś wymyślić – ci dwaj w pierwszej ciężarówce… Skąd te dziwne przezwiska? Wielki Piątek i Tłusty Czwartek?

– Chyba widziała pani Czwartka – zdecydowanie to nie był ten temat rozmowy, o który chodziło. – Sto trzydzieści kilo żywej wagi.

– Ale dlaczego Czwartek?

– Jakoś tak wyszło. Bo tłusty i jeździ razem z Wielkim Piątkiem.

– No, a Piątek?

Też go pani widziała. Kawał chłopa, dlatego Wielki. A Piątek to po prostu jego nazwisko. Piątek. Po polsku to przecież właśnie – przeszukiwał przez chwilę swój zasób francuskich słówek – vendredi. Nie wiedziała pani?

Fundacja miała swoje główne biura na Europę Środkową w Polsce i Jacqueline, jak mógł się przekonać, rozumiała po polsku całkiem dobrze.

– Ach tak, rzeczywiście. To on też jest Polakiem?

Perhat skinął głową.

– Był w policji, to znaczy w politycznej policji, coś jak wasza Surete. Ale pewnego dnia pozmieniały się układy i musiał na gwałt zmienić miejsce pobytu.

Jadąca na czele kawalkady ciężarówka błysnęła dwu krotnie światłami stopu. Machinalnie, bez udziału świadomości, powtórzył sygnał dla kierowców następnych wozów i ujął gazu. Parę lat temu wybuchł w tym miejscu transporter z amunicją i kilkanaście metrów nawierzchni do dziś pozostawało pokruszone. Oznaczało to, że do parkingu było już tylko paręnaście minut. Jacqueline milczała.

– Zresztą opowiem pani. Pozmieniały się układy i nowym komendantem głównym został facet szukający gości, którzy kiedyś wykończyli mu kumpla. Wie pani, chodziło o takiego jednego działacza narodowokatolickiego. Bruździł w budowie kapitalizmu, więc kiedyś posłali do niego Piątka z ekipą, oczywiście bez żadnych rozkazów, wszystko na gębę, żeby gościa zgnoili.

– Zgnoili?

– Tak to się u nich nazywa. Najpierw wychędożyli go w tyłek, a potem poderżnęli gardło. Ciekaw jestem, czy Piątek sam to wymyślił. Sprytne, rozumie pani: stary kawaler, dziewczynek nie używał, wszystko doskonale pasowało. Obdukcja lekarska, parę dyskretnych przecieków do gazet, no i wyszło, że proszę, taki niby Polak-katolik, a naprawdę zwykły pedał, któremu jakiś tani chłoptaś z miejskiego szaletu dał brzytwą po gardle. To się właśnie u bezpieczniaków nazywa: „zgnoić”. Zabić człowieka każdy głupi potrafi, ale trzeba to umieć zrobić z głową, żeby nie przysporzyć światu kolejnego męczennika.

Obserwował kątem oka wyraz jej twarzy, ale nie potrafił z niego nic odgadnąć.

– A w Polsce być gejem to coś hańbiącego, prawda?

I dobrze. Zebrało mu się na opowieści, kto toruje drogę przed jej ukochanym konwojem i Śpiącą Królewną, a ona akurat zrozumiała, co najważniejsze.

– Pewnie pani wie lepiej, jak jest teraz w Polsce – odparł oschle. – Ja tam rzadko bywam i zawsze na krótko.

Lekki zakręt drogi; poruszył kierownicą, a potem, nie puszczając jej, przeciągnął się, aż coś chrupnęło w kręgosłupie. Do diabła z tą grubokościstą babą. Czego się właściwie na nią tak napalił?

W końcu, o co jak o co, ale o seks było na autostradzie łatwiej niż o cokolwiek innego. Parkingi i pobocza roiły się od panienek, każda szczęśliwa, jeśli wybrałeś akurat ją. Cała rodzina, albo parę rodzin, składały się na jej burdelową bieliznę i kosmetyki, żeby przejezdny klient wybrał właśnie tę, nie inną. Bo jeśli nie, to cała rodzina będzie żarła otręby.

Perhat zresztą rzadko z nich korzystał. Stać go było na dziewczyny Kuklata, sprawdzane i dobrane. Na tym odcinku, wezwane przez Net albo CB, pojawiały się w piętnaście minut, zawsze charakterystyczną furgonetką, z urządzonym do pracy tyłem i dwoma osiłkami na przedzie. A miał szanowny klient jakieś wymyślniejsze życzenie -proszę bardzo, no, może nie w kwadrans, ale za pół godziny wszystko będzie pod sam nos. Perhat jeździł tą trasą czwarty rok, sam by nie zliczył, ile już prowadził karawan różnym fundacjom jak ta, i trochę się dobroczyńcom Stamtąd i ich upodobaniom zdążył przyjrzeć.

Do diabła z tą babą. W Kijowie weźmie sobie najbardziej cycatą i najlepiej wyćwiczoną blondynę, jaką Kuklat… Szlag! Dość myślenia o tych sprawach. Czy on ma do cholery piętnaście lat, że nie może dojść do ładu z własnym wzwodem?

– Nie chciał pan powiedzieć temu człowiekowi z biura, dlaczego będziemy nocować w szczerym polu – zmieniła wątek po chwili milczenia. – Ale mnie pan chyba może powiedzieć? W końcu…

W końcu to ja jestem szefową całej tej imprezy, pewnie to miała na myśli.

*

To wcale nie takie szczere pole. Od dwóch miesięcy stoi tam posterunek Skrebeca, a z nim mało kto się w tych stronach odważy zadzierać. Będzie można spać bezpieczniej niż w mieście.

Znowu przerwało mu buczenie słuchawki, ale tym razem to nie był telefon satelitarny. Czerwone światełko sygnalizowało połączenie na interkomie. Przepraszając Jacqueline gestem, sięgnął ku skrytej pod tablicą rozdzielczą klawiatury.

To był Claude, kierownik ekipy telewizyjnej, której jaskrawo pomalowany wóz jechał tuż za śnieżnobiałym furgonem szpitalnym Śpiącej Królewny. Do wieczornej transmisji zostało czterdzieści minut i Claude zaczął się niepokoić, czy aby przewodnik konwoju o tym nie zapomniał

– W porządku – uspokajał Perhat. – Zaraz stajemy na noc.

– W razie czego możemy to zrobić z pobocza. Przygotowanie sprzętu to kilka minut, ale musimy być gotowi dokładnie o czasie…

– Powiedziałem, nie ma problemu – po lewej stronie drogi mignął Perhatowi wielki bilbord, machinalnie odwrócił głowę, zanim sobie przypomniał. – Dojeżdżamy do parkingu, będzie kupa czasu.

Ile już razy mijał tę reklamę, a za każdym razem nie potrafił się oprzeć, żeby choć na ułamek sekundy nie skupić na niej uwagi. Kątem oka, przy pobieżnym spojrzeniu widziało się na przydrożnej tablicy nabite na rożen niemowlę, otoczone otchłanią piekielnego ognia. Oczywiście, nic takiego tam nie było, tylko stojąca pośród kolorowych owoców szklanka soku i napis: „Naturalnie zdrowo”. Perhat doskonale wiedział, że to reklamowa sztuczka, że sztab fachowców od fizjologii wzroku, wspartych tęgimi komputerami, długo układał kolorowe linie i plamy w taki właśnie sposób – ale że wiedział, to swoją drogą, a głowa sama się obracała, wiecznie z tym samym, instynktownym niedowierzaniem i potrzebą sprawdzenia. Po cholerę ktoś przed laty ustawił tę reklamę w kraju, gdzie owoce i warzywa spożywano wyłącznie po uprzednim sfermentowaniu i destylacji, nie miał pojęcia, ale z jakiejś przyczyny bilbord, choć nieco wyblakły, pozostawał prawie nienaruszony. Nikt niczego na nim nie namazał, nikt go nie przewrócił. Tylko parę przestrzelin zaznaczało się czarnymi kropkami tuż przy górnym skraju, jakby ktoś sypnął garścią pieprzu. Igłowe pociski kałasznikowa mogły urwać nogę lub zmienić tors w krwawą masę, ale musiały w tym celu natrafić na jakąś znaczącą przeszkodę, która wprawiłaby je w koziołkowanie. Cieniutki płat tablicy przebiły jak kartkę papieru, zostawiając trzymilimetrowe dziurki.