Выбрать главу

Potem poleciał spot reklamowy.

Potem znowu starannie wyreżyserowany rozgardiasz Sztabu: przedstawiciel nie uzależniających leków antydepresyjnych Ekstaza D wręczał prezenterom certyfikat przelania na konto Gingko Foundation pełnych dwóch milionów. Suma na wielkim jak obrus czeku, odczytana trzykrotnie, wywołała burzliwe owacje zgromadzonej w studiu młodzieży.

I znowu spot reklamowy. I dopiero teraz – połączenie z konwojem. Kamera najpierw pokazała fragment drogi, przechodząc w długim ześlizgu od migotania rozgrzanego powietrza nad niknącą na horyzoncie wstęgą szosy do zastawionego potężnymi ciężarówkami parkingu. Jedna z ciężarówek wypełniła cały kadr i wtedy obraz przejęła druga kamera, pokazująca z bliska białą, żłobkowaną burtę traka z emblematem fundacji. Na tym tle stała Jacqueline, jak zwykle uśmiechnięta i ożywiona. Kilka zwyczajowych słów powitania i sakramentalne pytanie ze studia:

– Jacqueline, wszyscy pytają, jak tam u was jest? Jak się czujecie?

– Przede wszystkim czuję się bardzo szczęśliwa – odpowiadała Jacqueline. – Myślę, że wszyscy inni też. To wspaniałe uczucie, być tutaj, w tak strasznie doświadczonym nieszczęściem kraju i nieść mu od was pomoc.

– Czy nie dokucza wam zmęczenie, Jacqueline?

– Nie, naprawdę nie jest źle. Mamy tu spory upał, po południu było trzydzieści cztery stopnie Celsjusza, ale te wszystkie listy, które ciągle odbiera nasz komputer, bardzo nas podtrzymują na duchu. Chciałabym odpisać na każdy i osobiście podziękować, ale jest ich tak wiele, że chyba nie dam rady. Dziękuję, że tylu was myśli o nas, no i przede wszystkim, że myślicie o małej Oldze i jej rówieśnikach.

– Mamy wiadomość ze studia, Jacqueline – włączył się do rozmowy Mulat. – Właśnie ustalony został nowy rekord w naszej akcji: pełne dwa miliony. Powiedz nam, czy to dużo, dwa miliony?

To bardzo dużo.

– My też tak sądzimy. Te dwa miliony wpłaciły na fundusz małej Olgi leki antydepresyjne Ekstaza D. Pamiętajmy, że od dziś czyniąc swe życie piękniejszym Ekstazą D, nie tylko nie ryzykujemy uzależnienia, ale też możemy pomóc dzieciom z ogarniętego wojną, biednego kraju.

– Bardzo się z tego cieszę – powiedziała promiennie Jacqueline. – Ale chciałabym coś powiedzieć. Te wszystkie dary, które za naszym pośrednictwem docierają na Wschód, można mierzyć na dwa sposoby. Gdybyśmy mierzyli je potrzebami, to nie ma innych ofiar niż małe. Ale ja wolę mierzyć ofiarność naszych telewidzów i sponsorów sercem, jakie okazują tym dzieciom. A tutaj, w tym odległym, strasznym kraju, pomiędzy tyloma strasznymi ludźmi, te bezbronne istoty tak bardzo potrzebują serca, I według tej miary – tu jej głos nabrał uroczystego brzmienia – każdy dar jest równie wspaniały. Czy to jest jedna marka, czy dziesięć milionów. I za każdy dar jestem wam równie głęboko wdzięczna.

– Ach, pięknie, pięknie to powiedziałaś, Jacqueline -egzaltowali się prezenterzy ze studia. – Tylko ty potrafisz tak trafić w samo sedno sprawy. Powiedz jeszcze, prosimy, co nasi widzowie zobaczą po przerwie?

– Po przerwie będzie coś specjalnego. Mamy tutaj gościa, doktora Wendzyłowicza z lwowskiego Szpitala Dobrego Mykoły, który nie tylko opowie nam o Oldze, ale też bardzo fachowo przedstawi aparaturę firmy Lin Tan, która utrzymuje małą Olgę i dziesiątki innych dzieci przy życiu.

– Zostańcie przy telewizorach! Wracamy z Jacqueline i doktorem Wendzyłowiczem zaraz po przerwie!

I znowu reklamowy spot, tym razem długi, sześciominutowy.

Przez cały czas na pozostałej jednej trzeciej panelu, obok okna, w którym Doug uruchomił telewizję, przesuwały się kolumny notowań. W pewnym momencie zaczęły się w nich powtarzać informację z giełdy w Sajgonie i w jednej chwili całą uwagę Douga przyciągnęło trzypunktowe zachwianie w sektorze precyzyjnej produkcji dla rolnictwa. Wiązało się to pośrednio z jego główną specjalnością, jaką był handel aparaturą medyczną, a poza tym mogło dotyczyć którejś z innych, prowadzonych równolegle przez firmę spraw. Zmniejszył transmisję telewizyjną do malutkiego okienka w dolnym rogu obrazu i zaczął ściągać dane z watchdogów, usiłując zorientować się w sytuacji.

Zanim upewnił się, że chodzi tylko o jakieś kłopoty z indochińskim transportem przybrzeżnym, doktor Jacqueline zdążyła oprowadzić telewidzów po konwoju i przedstawić im jeszcze parę osób, bardzo zasłużonych dla ratowania małych dzieci. Kamera pokazała dokładnie każdy węzeł elektronicznej plątaniny otaczającej bladą dziewczynkę zatopioną w śnieżnej bieli furgonu jak w lodowym sarkofagu. Potem jeszcze kamerzysta wetknął obiektyw do jednej i drugiej szoferki, powiedziano parę wzruszających słów i program wrócił do studia.

W końcu Doug połączył się z biurem, zapowiedział, że będzie za dziesięć minut, zdjął komputerowe gogle i schował je we wnęce pod blatem stołu.

Za oknem wciąż było tak samo szaro, ciemno i szklisto.

W barze zrobiło się jeszcze bardziej pusto, niż kiedy tu przyszedł. Dziewczyna, nie mając nic do roboty, oglądała coś na małym wyświetlaczu przy barze, oparta łokciem o krawędź szynkwasu i pochylona seksownie, z jedną nogą na poprzeczce stokera.

Miała włoski typ urody, ładne ciemne oczy, a na przypiętym do bluzki identyfikatorze imię Paola. Nie najgorsze imię, uznał.

– Płacę, Paola – rzekł, podając jej kartę. I westchnął z udanym zmęczeniem. – Bardzo tu fajnie, ale muszę iść.

Wiesz, praca.

Pokiwała głową, przeciągając kartą przez szczelinę aparatu kasowego.

– Biznesmen – powiedziała domyślnie.

– Biznesmen – potwierdził. – Ciągle w podróży. Możesz mi wierzyć, nie warto dużo zarabiać. I tak nie ma się czasu, żeby z tego korzystać.

Twoja żona musi ciągle za tobą tęsknić – uśmiechnęła się, oddając mu kartę.

Tak, buzia niebrzydka i figura… Jak najbardziej. – Och, daj spokój – rzucił swym najcieplejszym głosem. – Żadna kobieta by ze mną nie wytrzymała. Wolałem nawet nie próbować.

Chował kartę, zwlekając chwilę, aby instynkt myśliwski dziewczyny został należycie podrażniony.

– Wiesz, Paola – odezwał się w chwili, kiedy już sądziła, że zaraz odwróci się i wyjdzie. – Może, gdyby nie było deszczu, zabrałbym cię wieczorem na Kosmiczną Igłę?

*

Perhat oglądał program na monitorach wozu transmisyjnego. Właściwie z początku nie oglądał, tylko kręcił się po okolicy, co i raz przechodząc obok otwartych tylnych drzwi ciężarówki i jakby ot, tak tylko, przypadkiem, zerkając na monitory. W końcu zdał sobie sprawę, że zachowuje się jak idiota, wlazł do środka i stanął za plecami realizatorów. Chciało mu się rzygać, kiedy słuchał tych wszystkich bredni, ale wytrzymał dzielnie aż do momentu, kiedy Jacqueline zeszła z anteny. Wtedy mruknął coś pod nosem tytułem podziękowania, wyszedł i o mało się nie zabił, zahaczywszy czubkiem buta o gruby kabel zasilania reflektorów, ciągnący się z ciężarówki w stronę furgonu Śpiącej Królewny.

Jacqueline, oglądana na ekranie, przechodziła dziwną metamorfozę. Nie był w stanie zrozumieć, na czym to mogło polegać, ale za każdym razem nie mógł się nadziwić. Niby ta sama kobieta, a nie ta sama. Wszystko, co na żywo wydawało się jeśli nie usterką, to w każdym razie niedoskonałością jej urody, kamera zamieniała w atut. Twarde rysy twarzy w obiektywie łagodniały, nabierały harmonii i Perhat, przyglądając się tej pięknej, ciemnowłosej kobiecie na monitorach, nie potrafił pojąć, jak mógł myśleć o niej jako o grubokościstej babie. „Tak, kamera ją kocha!” – powiedział mu z właściwą sobie i wszystkim żabom emfazą Claude, kiedy podczas pierwszej transmisji Perhat dał wyraz zaskoczeniu tą niezwykłą metamorfozą.