– Co to znaczy: zaniechać?! – krzyknął wreszcie. – Czy pani w ogóle zdaje sobie sprawę…
Jacqueline wzruszyła tylko ramionami i przerwała połączenie, przez długą chwilę Mehmet nie mógł opanować wściekłości. Czy ten idiota zupełnie oszalał?! Odstawić zatrzymanych do jego osobistej dyspozycji, zaniechać czynności śledczych… I, jak gdyby chodziło o jakiś zupełny drobiazg, przekazuje tę wiadomość przez sekretariat, bo jest zbyt zajęty, żeby zaszczycić Azufahana chwilą rozmowy?
W co on grał?
Z pokoju wyjrzał jeden z członków specgrupy zmuszonej od godziny do nudnego pilnowania zatrzymanych.
– Wezwij więźniarkę – rzucił do niego Mehmet, opanowawszy się nieco. – Muszę odkonwojować prawiczków do prefektury.
Nie było to całą prawdą. Musiał, przede wszystkim, spotkać się z Chantalem i wydobyć od niego parę wyjaśnień.
Chantal istotnie był zbyt zajęty, żeby zareagować na informacje Azufahana. Z początku nawet o tym pamiętał; jeszcze wysiadając w podziemnym garażu prefektury układał sobie w myślach rozmowę z Mehmetem. Krótką i zwięzłą, aby podwładny nie wyczytał z niej śladów dziwnej słabości, która tego dnia ogarnęła Chantala.
Kiedy jednak znalazł się w swoim gabinecie, zapomniał zupełnie o wyznawcach samozwańczego biskupa i o – jak ustalili poprzedniego wieczora – maskującej ich działalność firmie France-Britt UKC, buszującej po systemie danych prefektury. Jego uwagę przykuł niepodzielnie jeden ostatnich punktów zapisanych w rozkładzie dnia. Na ciernnozielonym ekranie notesu lśniło wypisane drobnymi literami: kardynał Teasar, przyjąć w wolnej chwili.
Poczuł nagle irracjonalną pewność, że Teasar jest tym człowiekiem.
Co to znaczyło – być tym człowiekiem? Nie wiedział. Człowiekiem, który mógł mu pomóc. Który miał mu pomóc.
Chyba.
W każdym razie, rozmowa z kardynałem wydała mu się nagle szalenie ważna.
– Tak, oczywiście… – Jacqueline sprawiała wrażenie zdumionej. – On czeka, prefekcie. Ale… Właśnie kontaktował się kapitan Azufahan…
– Przyślij do mnie Teasara. – Musiał przez moment przypominać sobie, jak zazwyczaj się do niej zwracał. -Cherie.
Uśmiechnął się przy tym do interkomu – właściwie to jego twarz uśmiechnęła się sama. Z Jacqueline, smukłą Libanką o ostrych semickich rysach, przespał się kiedyś parę razy bez większego entuzjazmu; z jej strony zresztą także go nie było. Wypadało po tym od czasu do czasu cmoknąć Kierowniczkę Sekretariatu w policzek i udawać, że się jest zainteresowanym jej względami. Na szczęście Jacqueline nie była natrętna.
Skinęła głową i zniknęła z interkomu. Chantal, ogarnięty nagle niewytłumaczalnym podnieceniem, wstał zza biurka i zaczął się przechadzać po gabinecie.
Przez chwilę zdawało mu się, że powraca do niego wizja ze snu. Gdzieś na granicy postrzegania. Mdląca woń palonych ziół, zapach rozgrzanego wosku, pogłos sandałów na kamiennych posadzkach, pełgający blask świec…
– Kardynał Teasar.
Wizja zniknęła natychmiast, jeśli w ogóle istniała. Odwrócił się. W drzwiach stał siwy, nobliwie wyglądający starzec w jasnym garniturze.
– Dlaczego pan się tak ubrał? – zapytał nieoczekiwanie dla samego siebie Chantal.
Na dobrą sprawę, rozumował Mehmet, postępowanie Chantala dawało się rozumieć tylko w jeden sposób. Człowiek, którego udało się Mehmetowi zatrzymać w biurowcu, był dla prefektury zbyt cennym łupem, aby pozwolono Azufahanowi prowadzić sprawę według normalnych procedur. Rozumiał to, ale z drugiej strony, nie miał zamiaru dopuścić, by całą zasługę wziął na siebie Dacous.
Chociaż, zasługa i tak z urzędu należała do tej kluchy, jako formalnie prowadzącego śledztwo. Można było jedynie zadbać o należyte uwypuklenie swojego udziału w sprawie.
Azufahan cały czas pamiętał, że następny zwierzchnik – następna Osoba Zwierzchnia, poprawił się w myślach -od przestępstw przeciwko tolerancji religijnej nie będzie już białym.
Dlatego postanowił odkonwojować swój łup osobiście. Prawiczek nie wydawał się przerażony jazdą opancerzonym furgonem – zastygł nieruchomo, z twarzą ukrytą w dłoniach, w takim skupieniu, że trudno się było Mehmetowi zorientować, czy miała to być modlitwa, czy próba eksterioryzacji.
Przez kilkanaście minut, zanim Mehmeta nie znudziło przyglądanie się, zatrzymany nawet nie drgnął. Niewiarygodne, w jaki sposób był do tego zdolny. Ani też, dodał po chwili w myślach, jak potrafił wytrzymać przy takim skwarze w swoim idiotycznym, czarnym stroju, zapinanym na mnóstwo drobniutkich guzików. Legalni prawiczkowie od dawna już tego nie nosili.
Zresztą, ten wysuszony postami mężczyzna o twarzy i oczach szaleńca w świetle prawa nawet nie był już księdzem. Kardynał Teasar ekskomunikował go przed siedmioma laty za szerzenie nienawiści na tle wyznaniowym i niepodporządkowanie się zarządzeniom Episkopatu Francji. Ale ekskomunikowany okazał się człowiekiem nieustępliwym. Po prostu – ekskomunikował kardynała i cały episkopat. I nadal robił swoje.
Robił swoje, to znaczy judził przeciwko podstawowym prawom człowieka i ustrojowym zasadom tolerancji, szerzył wyznaniową nienawiść i ciemnotę. Ściągał do siebie innych fanatyków. Znajdował ich nawet wielu. Coraz więcej. Wydawało się to niepojęte – oficjalny Kościół, choć w jakimś tam stopniu starał się podążać za duchem czasu, był dla ludzi zbyt konserwatywny. Ginął śmiercią naturalną, stawał się pośmiewiskiem. Tymczasem ten szalony fanatyk, kultywujący średniowieczne obrzędy, bredzący o piekle i zabraniający właściwie wszystkiego, począwszy od seksu, skończywszy na jedzeniu mięsa – zbierał coraz większe tłumy.
W dodatku był niezwykle sprytny. Wykorzystywał zręcznie na swoją korzyść prawo o tolerancji wyznaniowej. Jego wyznawców wyłapywano czasem za konkretne przestępstwa, ale zwierzchnikowi sekty niewiele można było zrobić. Z początku zresztą prefektura pokpiła sprawę, uznano, że samozwańczy biskup przepadnie sam. Potem liczba jego zwolenników wzrosła, sekta zdobyła wpływy… Nie chciało się wierzyć, ale pojawiali się w niej ludzie młodzi, wykształceni, atrakcyjne kobiety…
Trzeba było, krótko mówiąc, wreszcie coś na tego uprzykrzonego człowieka znaleźć.
I oto właśnie Mehmetowi udało się go osaczyć w grupie winnych poważnego przestępstwa komputerowego! Mehmetowi, formalnie działającemu pod kontrolą Chantala Dacousa, który – jak widać – też postanowił wyciągnąć z tego dla siebie możliwie najwięcej korzyści.
Nie pamiętał tylko o jednym: że to Azufahan sprawuje nadal bezpośrednią kontrolę nad akcją i chociaż aresztowanie należy do prefektury, w innych sprawach – na przykład istoty naruszenia systemu danych Biura Ochrony Praw Człowieka – ma prawo zwracać się bezpośrednio do Surete.
Kardynał Teasar spodziewał się ciężkiego dnia, odkąd tylko dowiedział się, że Chantal Dacous wzywa go na rozmowę do prefektury. Nie żeby nie lubił Chantala, przeciwnie, naprawdę się cieszył, że to stanowisko przypadło komuś takiemu jak on. Zwierzchnik Wydziału Swobód Religijnych mógł, gdyby chciał, bardzo uprzykrzyć kardynałowi życie. Gdyby chciał.
Chantal, grubawy, nieco niezgrabny i o nalanej twarzy, nie tyle może nie chciał, co nie chciało mu się. Teasar zdążył go poznać jako człowieka niezbyt przejętego swymi obowiązkami, o zawsze jakby nieco znudzonej twarzy i rozleniwionym spojrzeniu, w którym dawało się wyczytać przede wszystkim: „A dajcie wy mi wszyscy święty spokój!” Właśnie to rozleniwienie czyniło Chantala w gruncie rzeczy dobrym. Kardynał wolał nie wyobrażać sobie, jak wyglądałyby jego stosunki z konkurującą do tego samego stanowiska Vanellie Auroud, wściekłą feministką usuniętą z Paryża za jakieś podpadnięcie ministrowi. Z punktu widzenia prefektury, jako kandydatka biła Chantala na głowę pod każdym względem. Bogu dzięki, że kierownicze stanowiska prefektury były już w przewidzianym procencie obsadzone kobietami i nominacja przypaść musiała mężczyźnie. Klucz personalny, wprowadzony w urzędach państwowych pod naciskiem feministek, raz przynajmniej zadziałał przeciwko nim.