Выбрать главу

Nie przerywając procedury poszukiwania, wywołał Stupaka.

– Wykiwali mnie – przyznał się otwarcie. – Zmienili samochody, muszą już być w drodze.

– Ogłoś alarm – zakomenderował tylko krótko major. Jeden ruch ręki i wszyscy na polanie zostali poderwani przeraźliwym elektronicznym wyciem, dobywającym się ze słuchawek, osobistych komunikatorów, busterów i głośników w szoferkach samochodów. Pawlik wiedział, że za chwilę zrobi się dookoła rojno jak w ulu, że wszyscy już podrywają się do biegu, każdy najkrótszą drogą na swoje stanowisko, że zaraz zaskoczą silniki i nim miną dwie minuty, kolumna ruszy na złamanie karku polną ścieżką w dół, w stronę Czarciego Wirażu.

Za plecami Pawlika załomotała podłoga wozu, kiedy któryś z jego kolegów zeskoczył ciężko wprost z górnego włazu.

Dopinając się w pośpiechu, nie odrywał wzroku od ekranu, na którym wciąż pulsowała zielona ramka: „Decoding… please wait”. I tak wiedział, co zobaczy, ciekawiło go tylko, czy parszywce zdążyli już dojechać do Czarciego Wirażu, a jeśli nie, to jak daleko od niego teraz byli.

*

Kiedy Perhat dostrzegł czerwoną plamkę na burcie wozu Wielkiego Piątka, nie mógł już zupełnie nic zrobić.

Program dobiegał końca. Wendzyłowicz powiedział swoje, dziewczynka wyrecytowała wbite na pamięć francuskie podziękowanie, z którego nie mogła zrozumieć ani słowa, a Jacqueline, stojąc na tle otwartego furgonu, wygłaszała właśnie ostatnie w tym programie apele o włączenie się widzów do działalności charytatywnej.

Claude, w słuchawkach połączonych z mikrofonem wyglądający niczym kontroler startów na lotniskowcu, stał na dachu telewizyjnej ciężarówki przy szerokokątnej kamerze. W chwili, gdy prompter Jacqueline pokazał ostatni akapit jej tekstu, uniósł wysoko rękę, a potem opuścił ją gwałtownym gestem.

Silnik maszyny Wielkiego Piątka ryknął potężnym basem, chwilę potem zagrały kolejne. Jeszcze kilka sekund i ogromny wóz zakołysał się, drgnął, a potem nagłym zrywem wyprysnął z otaczającego plac kręgu, ku podjazdowi na autostradę. Piątek popisywał się przed kamerą, ruszając z zaciągniętego hamulca, na nadmiernych obrotach, ale pewnie robił tak na żądanie Claude'a.

Bez patrzenia na monitory, Perhat wiedział doskonale, jak to na nich wygląda. Jacqueline oddaliła się, potem obraz zadrżał na chwilę, gdy przenikały się pola widzenia obu kamer, aż w końcu w centrum ekranów znalazł się ruszający ostro trak Piątka.

I wtedy właśnie, w momencie, gdy ciężarówka poderwała się do skoku, zanim zdążyła zbliżyć się do podjazdu, Perhat dostrzegł na jej burcie krwistoczerwone światełko, nie większe niż moneta. Wiedział, co to jest. Nie rozumiał, jak to się mogło zdarzyć, ale już wiedział, co nastąpi za ułamek sekundy, chciał krzyknąć, poderwać ludzi do działania, choć równocześnie doskonale zdawał sobie sprawę, że już niczego, zupełnie niczego nie zdoła zrobić. Zdążył tylko otworzyć usta.

Zanim wydał z siebie jakikolwiek dźwięk, burta wozu Piątka zaklęsła się nagle i sypnęła na wszystkie strony kawałkami metalu, niczym garściami konfetti. Wydawało się, że uderzył w nią wiatr, dość potężny, by wydąć kilkumilimetrową, żeberkowaną blachę niczym płótno żagla. Trak zakołysał się, jakby zatrzymany potężną pięścią, i odchylił na bok, tak, że przez moment jego kilkadziesiąt ton spoczywało tylko na połowie kół.

Ludzie z telewizji jeszcze przez kilka sekund nie byli w stanie zrozumieć, co widzą. Wyglądało to tak, jakby w ciężarówce zalągł się wielki, ognisty robak i uwijał się błyskawicznymi jotami po wnętrzu kontenerów, po kabinie i naczepach, przy każdym splocie zahaczając płomienistymi bokami o burty wozu, aż odlatywały od nich na parę metrów płonące szczątki. Silnik, potrącony ogonem płonącego robaka, zachłysnął się i rozpadł na tysiące iskier. W kabinie kierowców robak posiał ziarno ognia, które urosło w ułamku sekundy w kulę płomieni, wygniatając na zewnątrz szyby i wysadzając z zawiasów drzwiczki. Przeraźliwe cielsko, buszujące wewnątrz ciężarówki, puchło w ułamkach sekundy, jakby pasło się wzniecanym przez siebie ogniem i dymem, aż w pewnym momencie dobrało się do baków i wóz został dosłownie rozniesiony potężną eksplozją, w której jeszcze tylko przez chwilę dawało się dostrzec czarny, zwęglony szkielet karoserii i naczepy, wciąż toczący się z wolna resztką rozpędu.

Dopiero teraz Perhat uświadomił sobie ogłuszający huk, i to, że plecami opiera się o burtę wozu transmisyjnego, na którą pchnął go gorący podmuch.

A ognisty robak nie próżnował. Pożarłszy Wielkiego Piątka i Tłustego Czwartka, wyskoczył z pogorzeliska, nie czekając ani chwili, aż pożar przygaśnie, i dopadł następnych ciężarówek. Przeciął na pół trak Perhata, a potem biegł już tylko po kabinach kolejnych wozów, wgniatając dachy i zasiewając ziarna ognia wszędzie tam, gdzie znajdowali się uzbrojeni ludzie.

Zanim Perhat zdążył na dobre skojarzyć, co się dzieje, paliło się już wszędzie dookoła. Pomiędzy płomieniami dostrzegł zbliżającą się ciężarówkę, a za nią następne. Dopiero później zrozumiał, skąd się wzięły – że jechały przeciwnym pasem, w kierunku na Lwów, nie przyciągając niczyjej uwagi, aż znalazły się na wysokości wjazdu dokładnie w chwili, gdy rozpoczął się morderczy ogień ze wzgórza. A raczej odwrotnie, to ogień rozpoczął się w momencie, kiedy pierwsza ciężarówka zakręciła gwałtownie, przejeżdżając pas ziemi między nitkami autostrady, wprost ku środkowi parkingu. W kilka sekund potem znalazła się ona przy szpitalnym furgonie. Jeszcze dobrze nie wyhamowała, a z wnętrza i skrzyni wysypywali się już ludzie z automatami, strzelając w powietrze i przeraźliwie wrzeszcząc po rusku: „Na ziemię! Wszyscy na ziemię!”

Perhat uświadomił sobie, że jego karabin płonie właśnie w kabinie traka razem z ciałem Wieniczki. Nie miał nawet noża. Mógł co najwyżej rzucić się na napastników z gołymi pięściami.

Ale choćby i miał broń, prawdopodobnie nie użyłby jej. Nie z rozsądku. Ze strachu. Zawsze był przekonany, że to uczucie nie jest mu znane, i rzeczywiście, nie było, ale widocznie teraz wszystko się pozmieniało. Nie chciał umrzeć. Nie teraz. Nie dzisiaj. Za nic. Nie chciał.

I znowu, jakby znalazł się poza swoim ciałem, jakby patrzył na wszystko nie dość, że z daleka, to jeszcze przez odwróconą lunetę. Widział, jak grupa bandziorów, nie zważając na nic, w pośpiechu nosi do szpitalnego furgonu jakieś skrzynie. Widział, jak jeden ze zbirów wywrzaskuje coś i wywija karabinem, popychając Jacqueline na ziemię, twarzą w czarny żużel. Ruszył odruchowo w jego stronę, ale w tym samym momencie jak spod ziemi wyrosła przed nim postać, którą miał potem jeszcze wiele razy oglądać w sennych koszmarach – zarośnięty, brudny mężczyzna o kałmuckiej twarzy, ubrany z wojskowe spodnie i poszarzałą z brudu, niegdyś różową koszulkę z wciąż widocznym brokatowym napisem: FAST GIRL. Na głowie, pomimo upału, nosił spiczastą, równie jak on cały brudną futrzaną czapkę z podniesionymi, sterczącymi niczym diabelskie rogi nausznikami. Kałmuk trzymał przed sobą oburącz wielkokalibrowy karabin maszynowy. Poruszał ustami, ale Perhat nie słyszał jego krzyków. Zobaczył tylko jeszcze, jak napastnik podnosi karabin, jak zawija gwałtownie jego kolbą, i chwilę potem ta kolba trafiła Perhata w szczękę, na kilkadziesiąt sekund odbierając mu litościwie świadomość.

*

Realizator w wozie transmisyjnym nie stracił zimnej krwi i nie pozwolił, aby taniec ognistego robaka wyszedł z kadru dłużej niż na sekundę. Kamerzysta, który pokazywał Jacqueline zdołał chwycić w obraz podjeżdżającą do szpitalnego furgonu ciężarówkę. Zanim rzucono go wraz z innymi na ziemię, zablokował kamerę na statywie. Dzięki temu centrum emisji DCI 6 w Pontoise cały czas dysponowało znakomitej jakości wizją i dźwiękiem tego, co działo się na odludnym parkingu między Parachowką a Czarcim Wirażem.