W centrum emisji w Pontoise dyżurowało w tym momencie troje pracowników. Kierownik zmiany nazywał się Pierre Buyoma i był człowiekiem obdarzonym refleksem, niezbędnym przy tym zajęciu. Specyfika jego pracy polegała na tym, że można było przekiwać dziesiątki nudnych dyżurów, przysypiając w fotelu, ale kiedy nagle coś się zaczynało dziać, kiedy trzeba było błyskawicznie organizować couerage nowej sprawy, spinać się z innymi sieciami albo udostępniać im retransmisje, nie wolno było stracić ani sekundy. Każda zmarnowana chwila oznaczała utratę przez sieć pieniędzy i stosowne konsekwencje wobec winnych temu osób.
Buyoma nie miał nawet chwili na zastanowienie. W sekundę po tym, jak wóz Piątka, uderzony w burtę strumieniem ognia, stanął na bocznych kołach, kierownik zmiany był już przy głównym terminalu i popędzał krzykiem swoich podwładnych.
Pierwszą rzecz, jaką zmiana emisja musiała teraz zrobić, stanowiło przygotowanie materiału dla innych sieci, które – należało się spodziewać – za kilkadziesiąt sekund zaczną się zgłaszać z ofertami załadowania programu DCI 6. Najpierw będą to sieci informacyjne. Potem, jeżeli informacja przekształci się w dłuższy spektakl na żywo, po jego kolejne bloki zaczną się zgłaszać operatorzy sieci regionalnych i tematycznych, wykorzystujący rozmaite sektory Skorupy – wszechobecnej gęstwy infostrad cyfrowego uniwersum, przenikającego się w niezliczonych punktach z rzeczywistością i stanowiącego jej ukryty wy. miar. Trzeba było czym prędzej wydzierżawiać nowe domeny i gejty, a zarazem jak najszybciej pobudzić do aktywności całą uśpioną moc mainframów centrum.
Buyoma od razu ocenił, że wszystko, czym dysponuje, i tak nie wystarczy. W chwili, gdy NewsNet i jego mutacje puszczą przez centra sieci światowej trajlery bieżącej transmisji, liczba zgłaszających się po jej odbiór zacznie rosnąć w postępie geometrycznym, a każdy nowo włączający się w program będzie chciał obok bieżącej transmisji ściągnąć zapis archiwalny. Toteż rozpocząwszy rutynową procedurę i pozostawiwszy jej kontynuowanie komputerowi, Buyoma przeskoczył do drugiego terminalu i zajął się wyszukiwaniem oraz bukowaniem na przewidywane potrzeby transmisji każdego wolnego obszaru publicznej infostrady i sieci komercyjnych, jaki udało mu się znaleźć. W ciągu dwóch minut podbił w ten sposób cenę gigabajta na najbliższych węzłach o pięćdziesiąt procent, ale szukał dalej, przekonany, zresztą słusznie, że wkrótce i tak okaże się, iż wziął wszystko za bezcen.
To była pierwsza sprawa – zapewnić oczekiwanym klientom dostęp do materiału, zanim zdoła to zrobić na swoje konto któraś z sieci podnajmujących ich sygnał. Drugą sprawą było jak najszybsze opracowanie tego materiału. Podczas, gdy pierwszym zajmował się Buyoma, nad drugim pracowała już jedna z jego podwładnych. W jej przypadku najpilniejsze było wywołanie z pamięci centrum YiMakera, programu opracowującego obraz i ścieżkę dźwiękową, oraz poddanie jego wstępnej, szybkiej obróbce zapisu eksplodującej ciężarówki Piątka, tak aby sieci informacyjne mogły w swych zasobach umieścić obraz już należycie przetworzony, kasujący rozmachem i widowiskowością wszystko, co w tym samym czasie mogła zaoferować konkurencja. Potem oczywiście, gdy będzie na to czas, gdy już znajdą i w trybie pilnym posadzą do pracy ludzi, ten wstępny obraz zostanie opracowany jeszcze raz, już z maksymalną pieczołowitością. YiMaker od chwili uruchomienia działał na kilku poziomach – oprócz przygotowywania zapisu archiwalnego, przejął również bieżącą transmisję i automatycznie przekształcał ją zgodnie z posiadanymi instrukcjami. Od chwili, gdy Buyoma potwierdził stosowną decyzję przyciśnięciem w swoim panelu migoczącej ikony, ta właśnie wersja stała się podstawowym sygnałem ładowanym do sieci. Ponieważ była ona nieznacznie opóźniła w stosunku do sygnału bazowego, zmiana ta natychmiast dała się zauważyć na monitorach centrum. Kilka z nich pokazywało dalej ten sam obraz, większość powtarzała go z krótką zwłoką.
Trzeci z dyżurnych pracowników centrum miał jeszcze chwilę na przygotowanie się do prawdziwej pracy. W przeciwieństwie do pozostałych, nie należał on do obsługi programu, ale do liczącego niemal połowę pracowników DCI 6 accountingu zajmującego się marketingiem, reklamami i całą finansową stroną firmy. Jego zadaniem było należyte wyzyskanie wzrostu oglądalności. Wyspecjalizowane ośrodki Skorupy bezustannie monitorowały ruch w sektorach interaktywnej telewizji, dostarczając danych do podejmowania decyzji agencjom reklamowym. Jeśli jakiś program szedł nagle na tej nieustającej giełdzie ostro w górę, jeśli liczba włączających się do niego widzów wzrastała gwałtownie, jak właśnie zaczynało się to dziać z DCI 6, a obliczane błyskawicznie statystyczne przekroje widowni zaczynały pasować do hołubionego przez reklamodawców portretu konsumenta – to było oczywiste, że za chwilę program ten zostanie zasypany ofertami, że agencje obsiada go jak stado sępów trupa, każda starając się wyszarpać swój deal pierwsza, zanim cena reklamowej sekundy wzrośnie jeszcze bardziej. Trzeci przesiadywał w centrum właśnie po to, by w razie czego sobie z tym zalewem ofert poradzić i wyssać z niego maksimum zysku dla stacji.
Kiedy Buyoma mógł wreszcie pozwolić sobie, aby poświęcić część uwagi obrazowi na monitorach, tknęła go potworna obawa, że teraz nie stanie się już nic więcej. Przez pole widzenia kamer przebiegali uzbrojeni ludzie, układający jakieś skrzynie i łączący je kablami, mikrofony głuchły od kanonady i nieartykułowanych okrzyków, ale wszystko to było tylko migotaniem przypadkowych scen, nie składało się w żadną całość, mogącą przykuć na dłużej uwagę widza. Kierownik zmiany emisyjnej poczuł zbliżającą się panikę. Jeśli mylnie ocenił sytuację, jeśli transmisja teraz nagle się urwie, zostaną na lodzie z astronomicznymi rachunkami za poblokowane niepotrzebnie porty Skorupy.
Ale zanim Buyoma zdążył się tej panice poddać, na ekranie, w miejscu, gdzie wcześniej była Jacqueline, pojawił się Claude. Był blady i zagryzał kąciki warg, ale wyraźnie zdążył się już jako tako pozbierać. Wszedł przed kamerę niepewnym krokiem, prowadzony pod lufą przez faceta o mordzie tak bandyckiej, że żaden hollywoodzki specjalista od castingu nie zdołałby znaleźć lepszego.
– Proszę państwa… Kochani – zaczął drżącym z poruszenia głosem Claude. – Nie wiem, czy mnie słyszycie. Mówi Claude Finois, kierownik transmisji. Nasz konwój został napadnięty przez terrorystów. Nie wiemy jeszcze, kim są ci ludzie. Nie wiemy, czego chcą. Nie znamy rozmiarów naszych strat. Ale wiem, że na pewno będziemy potrzebować pomocy. Proszę, nie opuszczajcie nas w takiej chwili. Udało mi się wynegocjować tyle, że nie przerwiemy tej transmisji. Wierzę, że uda nam się z tego wyjść cało. Wierzę, że nas nie opuścicie…
Mówił krótkimi, urywanymi zdaniami, pełnymi emocji, strachu, ale i nadziei, zarazem przejrzyście i zwięźle. Nie można było w tej sytuacji wypaść lepiej.
– I jeszcze jedno – rzekł, pchnięty pod żebra wychodzącą spoza kadru lufą. – Człowiek, który nimi dowodzi, powiedział, że przedstawi swoje żądania za pięć minut.
Buyoma, jak spięty ostrogą, rzucił się do terminalu, aby przez wewnętrzny program komunikacyjny firmy znaleźć szybko tłumaczy z rosyjskiego, ukraińskiego, arabskiego i polskiego; któryś z nich na pewno będzie za chwilę potrzebny.