Potem zaczęli wybierać spośród leżących kamerzystów i obsługę wozu transmisyjnego.
Perhat przyglądał się z głuchą wściekłością, jak butny kacap gada do kamery o swojej gotowości negocjacji. Ale Jacqueline, kiedy przetłumaczył jego słowa, wydała się nimi odrobinę uspokojona. Nie powiedział więc nic.
Wściekła się dopiero przy drugim wystąpieniu Kolcowa, wtedy gdy zażądał pieniędzy i wyznaczył półgodzinny termin na ich przelew.
– Czy oni oszaleli? – nie mogła się powstrzymać, aby nie szarpać Perhata za kurtkę, nieświadoma, że przysparza mu w ten sposób bólu w skołowanej głowie. – Skąd ten dureń myśli, że weźmiemy taką sumę?!
– Obawiam się, że oni wiedzą, co robią – powiedział wreszcie.
– Kto im tyle zapłaci! Co za absurd! Przecież to zwykłe, biedne dziecko, a nie córka miliardera… Przecież…
Powtarzała to w kółko, ciągle i ciągle, aż nie wytrzymał i powiedział jej, od kogo spodziewają się te pieniądze dostać.
Już w chwilę potem nie mógł odżałować, że to zrobił. Wyglądała, jakby uderzył ją w twarz.
– To niemożliwe… To niemożliwe… – powtarzała w kółko, rozmazując nieprzytomnie po twarzy czarny, żużlowy pył.
Milczał.
– Skąd to wiesz?
– Od Stawyszyna. Powiedział, kiedy zlecał mi tę robotę. Właściwie nie, nie powiedział. Zrobił tylko aluzję. Oni nigdy nic nie mówią wprost, trzeba się domyślać. Nie jesteś domyślny, to twój problem.
Kręciła z niedowierzaniem głową.
– Królewna – szeptała. – Śpiąca Królewna… Co im zawiniła…
Tak. Dobre pytanie. Co ona zawiniła. A co myśmy zawinili? A co zawinił Wieniczka albo inni? Dlaczego ludzie wciąż nie mogli się uwolnić od tej naiwnej wiary, że to ma jakiekolwiek znaczenie, czy się zawiniło, czy nie.
– To wojna, Jacqueline. Któreś drużstwo zobaczyło szansę na nowe, wielkie zyski i uznało, że warto zaryzykować walkę o wysadzenie z nich innych. Ona jest tylko pretekstem. – Wiedział, że gada za dużo i niepotrzebnie, ale chciał jakoś zająć jej uwagę. – Ktoś chce zrzucić z rynku Stawyszyna, więc lozbija mu kontrakt. Normalka. Dawniej też, jak się pokłóciło dwóch baronów, to palili sobie nawzajem wioski i wycinali ich mieszkańców…
Wydawała się go nie słyszeć.
– Po co… Po co im ona? Perhat, co chcą z nią zrobić?
– Nie wiem. To ty jesteś lekarzem. Ktoś ważny, sławny i bogaty chce żyć albo chce, żeby żył ktoś z jego bliskich. Potrzebuje części zamiennych. Widocznie trudnych do znalezienia. Więc zapłacił, żeby mu znaleźli kogoś, kto się nadaje i kogo nikt nie będzie żałował. Jacqueline, tutaj się nie ma złudzeń – człowiek żyje tylko dzięki śmierci innych. U Świętego Mykoły żaden łapiduch na pewno nawet nie miał wyrzutów sumienia, mało to ludzi kładą do piachu…
Zamknął się wreszcie, uświadomiwszy sobie, jak bezsensowne musi być dla niej to wszystko. Co powie? Że i tak, co ta mała by tu miała za przyszłość, biedować całe życie, chować się przed bandziorami albo prostytuować na poboczu? Że pewnie rodzina dziewczynki błogosławiła lekarzy, którzy chcieli ją wziąć i może jeszcze zapłacić parę groszy? Że zrobią to w przyzwoitej, zachodniej klinice, gdzie na pewno nie będzie jej bolało?
Po co mówić. O czym w ogóle mówić. Machinalnie szukał wzrokiem tego lekarza od Mykoły, ale nie mógł go dostrzec, choć obie pielęgniarki znajdowały się w pilnowanej grupie.
Jacqueline płakała. Ujął jej dłoń i zacisnął mocno. Poddała się temu biernie, ale nie reagowała. Siedziała z opuszczoną głową, łzy ciekły jej po ubrudzonych policzkach, żłobiąc bruzdy w czarnym pyle, i tylko od czasu do czasu kręciła z niedowierzaniem głową.
Nie wiedział, ile mogło minąć czasu. Słońce paliło coraz mocniej, na błękitnym niebie nie było najmniejszej chmurki. Było idealnie lazurowe, czyste, piękne jak na starym, bardzo starym landszafcie.
Potem dostrzegł, że Kolców, przechodzący między swoją ciężarówką a furgonem, zatrzymał się nie opodal i patrzy na Jacqueline, uśmiechając się przy tym. Paskudnie się uśmiechał. Coś tam powiedział do dryblasa i ruszyli dalej.
Perhat znowu zaczął zwracać uwagę na to, co działo się w pobliżu furgonu.
Ekipa techniczna pracowała już całkiem jak normalnie, z tą jedyną różnicą, że pod okiem i lufami krasnodarców. Kolców wielkopańsko pozwolił nawet kamerzyście obejść parking i sfilmować to, co zostało z ciężarówek Perhata. Dopiero w ten sposób, z obrazu na monitorach wozu transmisyjnego, dowiedział się, że nie wszyscy jego ludzie zginęli w kabinach wozów. Niektórzy zdążyli wyskoczyć, mimo wszystko próbowali się bronić. Ich trupy wciąż zaciskały w rękach broń.
Porządni chłopcy. Jednak zdołał z nich zrobić ludzi.
Kolców znowu na jakiś czas zniknął na dłużej w kabinie swojej ciężarówki. Teraz wyszedł z niej i rozsiadł się we wnętrzu szpitalnego wozu, z nogami zwieszonymi na zewnątrz, oparty nonszalancko o jedną ze skrzyń z materiałem wybuchowym. Kazał sobie przynieść z wozu transmisyjnego monitor i ustawić go tak, aby na bieżąco widzieć transmisję. Potem dał Claude'owi znak ręką, że będzie mówić. Odczekał chwilę, dając czas na przygotowanie wszystkiego.
– W porządku – powiedział zimno. – Koniec żartów. Widzę, że nie zamierzacie ze mną rozmawiać poważnie. Powiedziałem: w ciągu pół godziny przewodniczący Europejskiej Rady Charytatywnej ma zgłosić się po konkretne wskazówki co do sposobu dokonania przelewu. Zamiast tego próbujecie zawracać mi głowę i podsyłać jakichś pętaków. Nie możemy tkwić tutaj godzinami.
Kolców skinął dłonią na dryblasa i szepnął mu coś do ucha, pokazując w stronę Perhata. Dryblas ruszył w ich stronę.
Kiedy był już o kilka kroków Perhat nabrał głęboko powietrza i przymknął oczy. Usłyszał, jak dryblas mówi: „Ty! Wstawaj!”, ale nie powtórzył tego wezwania. Coś poruszyło się obok.
Dopiero teraz szarpnął Perhatem prawdziwy strach. Otworzył oczy. Dryblas prowadził w stronę furgonu Jacqueline.
Szła ze zwieszoną głową, bezwolnie, jak ogłuszona.
Patrzył w ślad za nią, błagając niebiosa o litość, choć wiedział, że tu, nad tą Drogą, nie ma ani litości, ani niebios.
Kolców chwycił ją za podbródek, podciągnął ku sobie i powiedział coś, rechocąc.
Gwizd w uszach.
Kolców, odwrócony do kamery, wygłaszał do widzów jakieś pogróżki. Potem wyciągnął pistolet.
Jacqueline wydawała się nieobecna. Uklękła, kiedy dryblas szarpnął ją za ramiona, i wtedy jeszcze raz przez moment zobaczył jej twarz, pełną cierpienia i rezygnacji. Nie opierała się. Nie broniła. Nie krzyczała, nie czepiała pazurami mundurów oprawców. Była już nieobecna.
Kolców, wciąż patrząc w kamerę, teatralnym gestem przyłożył Jacqueline pistolet do głowy.
To było ostatnie, co zobaczył Perhat. Rozpaczliwym, konwulsyjnym rzutem poderwał się jak sprężyna i runął w stronę furgonu.
Nie miał szans. Stojący tuż obok Kałmuk w brudnej, różowej koszulce jakby na to czekał. Skosił go jednym ciosem w brzuch, zadanym z półobrotu. Perhat nie miał szczęścia do tego człowieka. W ostatniej chwili odruchowo wypuścił z płuc resztkę powietrza, napinając mięśnie, ale mimo to cios złamał go w pół. Osunął się na kolana, przez długie sekundy walcząc rozpaczliwie o oddech.
Kiedy zdołał wreszcie unieść głowę, po całej wieczności, wydawało się, że scena przed furgonem nie uległa zmianie. Desperacka próba Perhata dała tylko tyle, że teraz wszyscy Rosjanie mierzyli w nich czujnie z gotowych do strzału karabinów.