Выбрать главу

Kolców kończył swoje przemówienie, wciąż trzymając pistolet przyłożony do głowy Jacqueline. Zapowiedział, że będzie zabijał co piętnaście minut jednego zakładnika, zaczynając od jewriejów.

A potem odczekał chwilę i ściągnął spust. Ściągnął spust.

Jacqueline runęła na wznak, bezwładna, jak rzucony z ciężarówki worek kartofli. Krew. Dużo krwi. Cisza.

Kolców stał jeszcze przez chwilę nieruchomo, wreszcie schował pistolet do kabury i powolnym krokiem wrócił na swoje miejsce w otwartych drzwiach furgonu.

Perhat żył nadal. Wydawało mu się to niemożliwe, ale było faktem. Żył. Nie chciał.

Teraz zależało mu już tylko na jednym. Myślał z przerażającą jasnością, jaka zdarza się tylko w takich chwilach. W ułamku sekundy uświadomił sobie, że jest tylko jedna szansa, by tego dokonać – właśnie teraz.

Raz jeszcze sprężył się w sobie i poderwał do skoku. Tym razem Kałmuk popełnił błąd. Przecenił siłę swojego pierwszego ciosu, a może nie docenił wytrzymałości Perhata – w każdym razie pozwolił sobie na chwilę zagapienia. Teraz ściągnął spust o ułamek sekundy za późno. Mimo to, gdyby Perhat usiłował wstać i biec w stronę Jacqueline, seria Kałmuka przecięła by go na pół. Gdyby chciał rzucić się na niego, pazurami do gardła, dostałby dokładnie w pierś i umarł, zanim by zdążył upaść.

Ale Perhat obrał inny cel. Skoczył płasko, przy ziemi, i nie na samego strażnika, ale za niego – tak, że nim ten zdążył się obrócić, Perhat zdołał pochwycić go za pas na plecach i pociągnąć na siebie, na ziemię. Upadli na żużel. Kałmuk nie mógł w tej pozycji użyć karabinu. Jego towarzysze bali się strzelić, aby nie trafić swojego.

Kałmuk zareagował prawidłowo – zamachnął się kolbą karabinu i rąbnął nią potężnie w miejsce, gdzie powinna znajdować się głowa przeciwnika. Ale ciężka kolba, zamiast zmiażdżyć Perhatowi twarz, zaryła tylko w żużlu. Nie było to błędem strażnika – wymierzył cios tak, jak gdyby Perhat usiłował dobrać mu się do gardła i karku, jak powinien to zrobić zgodnie ze wszystkimi regułami walki wręcz.

Tylko że Perhatowi nie chodziło o Kałmuka. Ten człowiek nie obchodził go w tej chwili nic. Nic już go nie obchodziło, nawet on sam – wiedział, że zaraz umrze i nie wzruszało go to, byle tylko Kolców umarł wcześniej.

Powiodło mu się, bo zrobił właśnie to, czego nikt się nie spodziewał. Nie atakował odsłoniętego gardła przeciwnika ani jego karku, ani żadnego innego z punktów życiowych. Interesowała go tylko niewielka, czarna kaseta u jego pasa. Wczepił się pazurami w jej brzegi i z całych sił, w nieludzkim, śmiertelnym paroksyzmie, szarpnął buster ku sobie.

Kaseta poddała mu się miękko, ciągnąc za sobą wyrwane spod koszulki Kałmuka przewody zakończone płaskimi, metalicznymi czujnikami, mocowanymi na skórze u nasady krzyża.

Wszystko zdawało się trwać tylko ułamek sekundy. Dopiero potem, analizując obraz zapisany przez kamerę z dachu wozu transmisyjnego – ta, która stała bliżej, nie wytrzymała gorąca – odtwarzano w DCI 6 przebieg wypadków sekunda po sekundzie, na zwolnionych zdjęciach i komputerowych animacjach.

Kolców musiał w ostatniej chwili zorientować się w zamiarach Perhata, bo na scenach zapisu widać było, że próbował jeszcze wyrwać pistolet i strzelić, w nadziei, że zdoła trafić Perhata, nie raniąc przy tym Kałmuka. Jak ocenili specjaliści, miał na to trzydzieści procent szans, była to więc próba dość rozpaczliwa, niemniej racjonalna. Na ostatnim zachowanym ujęciu twarz Kolcowa zdradzała krańcowe napięcie, ale bez najmniejszego śladu strachu czy paniki.

Zdołał unieść wyprostowaną rękę z pistoletem na wysokość brzucha, kiedy w furgonie, w kilku miejscach na raz, narodziły się płomienie i urosły błyskawicznie do rozmiarów ognistego tornado. W jednej chwili ich gorący oddech ogarnął Kolcowa i zwęglił go jak szmacianą kukiełkę, a potem rzucił wysuszone, prawie nieważkie truchło na wiatr.

Ludzie Kolcowa zastosowali materiał wybuchowy używany do wypełniania głowic kierowanych pocisków przeciwpancernych i amunicji kumulacyjnej stosowanej do przebijania kamizelek kuloodpornych. Materiał ten dawał krótki impuls bardzo wysokiej temperatury przy stosunkowo niewielkiej fali uderzeniowej. Podmuch, który przewrócił ludzi Kolcowa na ziemię, był efektem o ułamek sekundy późniejszej eksplozji baków z benzyną. Wendzyłowicz, który przez cały ten czas czuwał w kabinie furgonu nad aparaturą medyczną, oraz dziewczynka już wtedy nie żyli.

Obraz wybuchającej ciężarówki został automatycznie zatrzymany przez YiMakera i poddany elektronicznej obróbce. Z perspektywy obserwatora znajdującego się na drodze wybuch nie miał szczególnych walorów widowiskowych – gwałtowny, oślepiający błysk. Zanim oko obserwatora odzyskało zdolność akomodacji, było już po wszystkim.

Komputer przede wszystkim spowolnił znacznie obraz, dostosowując do percepcji ludzkiego oka, oraz skorygował jego jasność tak, aby telewidz nie został oślepiony. Zarejestrowany w pamięci bieżącej zapis został rozbity na poszczególne klatki, które komputer wyświetlał w odstępach jednej dziesiątej sekundy. Rozciągnęło to eksplozję furgonu na całych pięć sekund i pozwoliło widzom podziwiać ją w całej okazałości, jak na filmie – od momentu pojawienia się pierwszych płomieni, przez kulminację w słup ognia, aż do chwili, gdy płomienie schowały się na powrót w całkowicie wyżarzonym wraku, spalonym do cna, aż do białości.

W transmisji telewizyjnej przetworzony YiMakerem wybuch dopiero się zaczynał, kiedy na parkingu za Parachowką rozgrywał się ostatni akt dramatu. W dwie sekundy po śmierci Kolcowa i Śpiącej Królewny odezwały się czekające na tę chwilę od kilkudziesięciu minut działka żołnierzy Sił Pokojowych. Kierujący nimi komputer dawno już powybierał cele i rozdzielił je, a potem przez cały czas sygnalizował strzelcom poprawki.

Teraz, jakby całej baterii sprzężonych jednolitym dowodzeniem luf zdjęto kaganiec. Dwuszynowa wyrzutnia PPK na wieżyczce pancerki Stupaka wydała z siebie przeciągły jęk i samosterujący pocisk, ciągnący za sobą blady warkocz dymu, pomknął ku panującemu nad okolicą wzgórzu. Pół sekundy później potężna eksplozja na jego szczycie obwieściła koniec szybkostrzelnego działka, które zmasakrowało konwój Perhata. W pierwszej chwili zresztą mało kto ją nawet zauważył, utonęła we wściekłej kanonadzie kilkunastu luf. Igłowe pociski, używane przez żołnierzy, rozrywały ciała krasnodarców, zanim któryś z nich zdążył podjąć jakąkolwiek decyzję. Tylko trzech, których podmuch wybuchającej benzyny rzucił dość daleko, by na chwilę wypadli z nakierowanych na nich celowników, zdołało mimo wszystko otworzyć ogień, bardziej na oślep, niż do jakiegokolwiek konkretnego celu. Tylko jeden zdołał przeżyć dłużej niż kilka sekund, kryjąc się we wraku spalonej ciężarówki – gdzie w końcu dosięgnął go wezwany przez komputer w sukurs pocisk działka drugiej pancerki.

Kiedy w telewizji dopiero kończyła się przetworzona YiMakerem eksplozja, na parking wróciła gwałtownie cisza. Chirurgiczny, precyzyjny ostrzał plutonu Stupaka przeszedł nad zmaltretowanymi szczątkami wozów i odrętwiałymi ludźmi niczym oczyszczający płomień i zgasł w jednej chwili.

Nawet w tak niesprzyjającej sytuacji, dysponując obrazem już tylko jednej kamery, posiłkując się przebitkami z pamięci i częściową animacją YiMaker zdołał skonstruować dziewięciosekundową sekwencję zagłady krasnodarców, nadaną w chwilę po eksplozji furgonu, w momencie, kiedy na drodze panowała już grobowa cisza, zakłócona jedynie silnikami zbliżających się do parkingu wozów Stupaka.

Pierre Buyoma oglądał to wszystko ze swego usytowanego pośrodku sali centrum emisji fotela, skąd kierował pracą powiększonego już do siedmiu osób zespołu. Pochylił się, zaciskając prawą dłoń na ramieniu siedzącego przed nim pierwszego realizatora.