Mimo wszystko, Chantal miewał dni, kiedy stawał się nieprzyjemny. I Teasar miał wszelkie powody spodziewać się, że oto właśnie jeden z takich dni nadszedł.
Tym bardziej, że domyślał się przyczyny tak nagłego wezwania. Dostał tę informację jeszcze wczoraj, za pośrednictwem spowiednika, od jednego z cichych katolików w prefekturze. Biuro Ochrony Praw Człowieka wpadło na trop jakiegoś grubszego przewinienia schizmatyków Leserve'a i szykowało się do zdecydowanej akcji przeciwko nim. Każde takie zdarzenie natychmiast odbijało się na Kościele mimo, iż nie mógł on formalnie odpowiadać za poczynania oderwanej od niego sekty. Było to ironią losu: właśnie przemożna chęć niezadrażniania stosunków z władzami zadecydowała przecież przed kilku laty o naciskach całej francuskiej hierarchii na ówczesnego papieża, by usunął Leserve'a z Kościoła.
Na wszelki wypadek Teasar przyszedł do prefektury rano, zabierając ze sobą – by nie tracić czasu – sekretarza. Ten ostatni nie zdążył się jednak przepracować. Już w połowie dyktowania drugiego listu odezwał się w poczekalni wzywający go głos sekretarki. Zdecydowanie za wcześnie. Zazwyczaj Teasar czekał do południa, nawet dłużej.
Kardynał powstrzymał próbującego pójść za nim sekretarza i, pełen najgorszych przeczuć, ruszył w stronę gabinetu Chantala.
Szybko okazało się, że jego najgorsze przeczucia i tak były przesadnie optymistyczne. Jedno spojrzenie Chantala wystarczyło kardynałowi, by przekonać się, że zwierzchnik wydziału jest tego dnia wyjątkowo wściekły. Jego twarz wydawała się ściągnięta, wyłupiaste oczy spoglądały z niezwykłą srogością. Chodził nerwowo po gabinecie, długimi krokami.
Słowem, zachowywał się w sposób zupełnie do niego niepodobny. Zmierzył Teasara spojrzeniem, od którego przeszły go ciarki, i ni stąd, ni z owad, wypalił:
– Dlaczego pan się tak ubrał?
W pierwszej chwili kardynał nie zrozumiał w ogóle, o co mu mogło chodzić.
– Jest pan przecież kardynałem. Dostojnikiem Kościoła. Czy to jest stosowny do tej godności strój?
Zapadło długie, niezręczne milczenie. Teasar nadal nie bardzo rozumiał, co się dzieje. Wiedział jedno – że Chantal najwyraźniej zastawia na niego jakąś pułapkę.
– Prawda, nie należy ludzi drażnić. Kościół ubogi, czyż nie tak?
– Chrystus był ubogi – odezwał się ostrożnie Teasar. Chantal znowu zrobił kilka długich, szybkich kroków po gabinecie.
– I dlatego wzgardził pan kardynalską purpurą? Skoro chciał pan tak dokładnie naśladować ubóstwo Chrystusa, powinien pan raczej zostać pustelnikiem, a nie kardynałem. Kardynał to książę Kościoła. Odpowiada za instytucję, za narzędzie w ręku Pana. Za dochowanie wierności apostolskiej tradycji.
Teasar, speszony, z trudem wydobył z siebie głos.
– Już od dawna nie używa się w Kościele katolickim tradycyjnych strojów. Czasy się zmieniły… Nikt już nie nosi sutanny ani infuły…
– Dlaczego? – powtórzył uporczywie Chantal.
Co to miało być? Egzamin z lojalności? Wstęp do jakichś decyzji? Chantal mógł wiele. Mógł cofnąć zezwolenia na użytkowanie miejsc kultu, zmienić klasyfikacje podatkowe, zarządzić weryfikację…
– Pokora – oznajmił kardynał zmęczonym głosem. -Czasy się zmieniły, epoki totalizmu i fundamentalizmu minęły. Nikomu nie wolno narzucać swych poglądów, a kłucie niewierzących w oczy naszymi rytuałami mogłoby być w ten sposób odbierane, obrażałoby uczucia religijne innych. Dzisiejszy Kościół pragnie być pocieszycielem i duchowym oparciem, krzewić czystą ideę Chrystusa, ideę miłości bliźniego…
– Boga i bliźniego – poprawił Chantal.
– Boga… – o mały włos dałby się złapać. – Czy istnieje Bóg, to kwestia wiary.
Chantal podniósł na moment wzrok. Mrużył oczy, jakby starał się coś zrozumieć, i przez chwilę kardynałowi wydawało się, że jego pierwsze wrażenie – wściekłości -było mylne: że zwierzchnik wydziału raczej chce się czegoś dowiedzieć. Ale zaraz potem Dacous nagle znowu odezwał się tym zgrzytliwym, napastliwym tonem:
– Ale pan chyba w niego wierzy?
– Naturalnie… w swoim sumieniu, oczywiście. Nie można jednak… nie można dyskryminować nikogo, komu jego światło rozumu wskazało inną drogę…
– Więc wiara mahometan jest równie dobra i równie prawdziwa, jak chrześcijańska?
– Wszystkie religie…
– Przecież to absurd! Skoro tak pan uważa, pan, kardynał, to dlaczego nie jest pan mahometaninem?!
Teasar nabrał głęboko powietrza, ale Dacous uprzedził go, pokazując nagle zdobiący ścianę herb Republiki. Wzrok kardynała prześlizgnął się po okalających herbową tarczę wstęgach ze złotymi napisami w alfabetach łacińskim i arabskim: „Liberte, Egalite, Fraternite” oraz „La illach l'Allach, Mohamed rasul Allach”.
– Nie będę się wypowiadał na tematy polityczne – odrzekł kardynał. – Zresztą wie pan doskonale, że przepisy mi tego zabraniają. Prawa mniejszości należą do kompetencji władz. A co do ostatniego pytania, mogę odpowiedzieć tak: wierzę w miłość bliźniego. Ona jest esencją chrześcijaństwa, ją będziemy głosić. Ale nie odstąpimy nigdy od podstawowych zasad. Zwłaszcza od zasady tolerancji.
– Dla grzechu? Czy Kościół może być tolerancyjny wobec zła? Rozwiązłości, kłamstwa, niewypełniania obowiązków wobec Boga i bliźnich? Jak może nazywać się kapłanem Chrystusa ten, który nie napomina grzesznika, nie uświadamia mu jego grzechu?
– Grzechu? Grzech jest sprawą indywidualnego sumienią…
– A czyją sprawą jest budzić sumienia? – Chantal nagle znowu stał się napastliwy. – Czy pan jest jeszcze kapłanem?! Czy zwierzchność kościelna toleruje pańskie wypowiedzi?!
– Pan przecież wie, że Watykan stał się ostatnio siedliskiem ludzi bardzo konserwatywnych… Ja nie potępiam naszego papieża, to, co robi, jest zapewne konieczne dla Afryki i Ameryki Południowej, tam, gdzie ogólny poziom wiernych jest znacznie niższy. No, ale cóż, w pewnych sprawach, zwłaszcza w kwestii obyczajów, mamy naturalnie inne zdanie.
Chantal milczał. O dziwo, wciąż sprawiał wrażenie niezadowolonego z wypowiedzi kardynała.
– Mówienie o grzechu jest potrzebne dla prostych, niewykształconych wiernych. To do nich przemawia. Co do naszej sytuacji…
– …to kto by przychodził słuchać jakichś historii o grzechach? – dokończył Dacous. – Kapłan nie może mówić rzeczy ponurych, odstraszać słuchaczy od Kościoła… -Nagle podszedł do Teasara i, z rozpłomienionymi oczami, chwyciwszy go za ramiona, powiedział:
– Kapłan musi być przekonany do swej wiary, kapłan służy Bogu. Nie kaprysom ani zachceniom tłumu. Dopóki niebo i ziemia nie przeminą, ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie. Święci męczennicy oddawali za wiarę życie. Czego wy się boicie? Czego? Gwizdów? Drwin?
Przez moment Teasar omal nie uległ tym słowom. W ostatniej chwili błysnęła mu w umyśle ostrzegawcza myśl. Chantal prowokował. Mówiąc o męczennikach prowokował bezczelnie. Kardynał wreszcie przejrzał jego grę – musiał mieć sygnały, że część niższego duchowieństwa zaczyna się ostatnimi czasy skłaniać do schizmy Leserve'a, okazując sekcie życzliwość i nawet konkretną pomoc.
Wytrzymał przenikliwe spojrzenie Chantala.
Jesteśmy lojalni, prefekcie – odparł spokojnie, ledwie rejestrując fakt, że jego głos zabrzmiał jak głos bezbrzeżnie zmęczonego starca. – Całkowicie lojalni wobec Republiki.