Выбрать главу

Dacous puścił go i równie gwałtownie, jak przed chwilą się zbliżył, odsunął się w kierunku szerokiego biurka. Po raz pierwszy od początku tej rozmowy usiadł w fotelu, kryjąc na chwilę twarz w dłoniach.

– Nie jesteś tym człowiekiem -oznajmił.

Kardynał wolał na wszelki wypadek milczeć. Zresztą Chantal nagle jakby stracił zainteresowanie jego osobą. Nie wyglądał teraz na wściekłego. Nie wyglądał też, jak gdyby chciał się czegokolwiek dowiedzieć.

Szczerze mówiąc, sprawiał po prostu wrażenie szaleńca.

– Inkwizycja… – wyszeptał Chantal ledwie dosłyszalnie, a potem podniósł głowę, wyraźnie szykując się do zadania Teasarowi jakiegoś pytania. Otwierał już usta. Dla kardynała ta chwila trwała całe godziny. Czuł, że za moment padnie oskarżenie, oskarżenie nawet bez prawa do obrony – i spoglądając na otwierające się usta wiceprefekta, modlił się w duchu, by coś się stało, coś, co go powstrzyma.

Ale Chantal powtórzył tylko: „Nie jesteś tym człowiekiem” i straciwszy nagle wszelkie zainteresowanie Teasarem pochylił się gwałtownie nad interkomem.

– Połącz mnie z Azufahanem… cherie. Nie, poczekaj. Przekaż mu, żeby wstrzymał czynności śledcze i odesłał mi głównego zatrzymanego. Ze względu na wagę sprawy, chcę go przesłuchać osobiście.

Kardynał nie próbował słuchać. Powoli, niepewnie zaczął się wycofywać z gabinetu. W miarę, jak zbliżał się do drzwi i nie rozlegało się za nim żadne: „Dokąd?” ani: „Jeszcze nie skończyliśmy”, przyspieszał kroku.

Gdy wreszcie znalazł się za drzwiami, musiał oprzeć się drżącą ręką o ścianę i chwilę poczekać, aż mu wrócą siły.

Nigdy nie miał uzyskać pewności, czy Chantal za wszelką cenę starał się go sprowokować, czy po prostu oszalał.

Jacqueline, nachylona nad interkomem, obrzuciła opuszczającego gabinet kardynała ukradkowym spojrzeniem. W pierwszej chwili miała ochotę podbiec i podtrzymać go – z trudem zdołała tę chęć ukryć. Jak gdyby nigdy nic, dokończyła rozmowę z Chantalem i zaczęła wybierać kod terminalu używanego przez Azufahana, cały czas obserwując ostrożnie opartego o ścianę duchownego.

Nawet biorąc poprawkę na podeszły wiek kardynała, musiało się stać coś niezwykłego. Nigdy jeszcze nikt tak nie wyglądał po rozmowie z Chantalem. Dacous nie był tym typem człowieka, wiedziała to doskonale.

To nie znaczy, że nie umiał być świnią albo draniem, o nie. Ale kiedy robił jakieś łajdactwo, to zawsze za plecami i po cichu. Po prostu fizycznie nie był w stanie walnąć pięścią w stół ani rozedrzeć się na kogoś. Nie był w stanie niszczyć człowieka, patrząc mu w oczy.

Przynajmniej tak dotąd sądziła.

Azufahan usiłował protestować, ale nie miała głowy ani zamiaru się z nim użerać. Wzruszyła tylko ramionami i rozłączyła linię, by móc podejść do opartego o ścianę starszego mężczyzny i zapytać, czy nie trzeba mu pomóc.

– Dziękuję pani bardzo… Nic mi nie jest, już stąd idę, już…

Do diabła, przecież wcale nie kazała mu wychodzić! Przez moment czuła w sobie straszliwą chęć, żeby ścisnąć go za rękę i pochyliwszy się, szepnąć do ucha, że jest po jego stronie, żeby się nie martwił, że w razie czego uprzedzi zawczasu…

Na litość boską, nie mogła tego zrobić! Zwłaszcza tutaj, w tym nafaszerowanym elektroniką sekretariacie Osoby Zwierzchniej. Zostawiła kardynała i otworzywszy drzwi do poczekalni, skinęła na siedzącego tam sekretarza. Tyle nie powinno wzbudzać żadnych podejrzeń – zwykła kobieca opiekuńczość. Ale na wszelki wypadek, kiedy po chwili sekretarz wyprowadzał swego pracodawcę, trzymając go pod ramię, starała się nie patrzeć za nimi.

Usiadła przy pulpicie w oczekiwaniu na kolejne wezwanie Chantala. Ponieważ się nie odzywał, wydobyła z bazy danych najnowsze meldunki, te, które dotarły do niej dopiero w ostatnich godzinach i nie zostały jeszcze nigdzie przetransmitowane. Na razie jednak nie przeglądała ich. Wyświetlone na ekranie, miały w razie czego sprawiać wrażenie, że Jacqueline jest niezwykle zajęta.

W rzeczywistości była jedynie zamyślona.

Jacqueline często się tak zamyślała, wpatrzona w sprawozdania i katalogi sekretariatu. W zasadzie nic innego jej, poza rozmyślaniami, nie pozostawało. Miała trzydzieści dwa lata, ale nie to było jej problemem – nie widziała jeszcze po swoim cedrowozłocistym ciele upływu lat. Była samotna, ale to także nie stanowiło problemu – mając trzydzieści dwa lata i wciąż nienaganną figurę nie pragnęła już jakichkolwiek związków z mężczyznami ani kobietami. Parę razy obsłużyła na wszelki wypadek Chantala, dopiero poniewczasie stwierdzając, że nie było to potrzebne. Gdyby chciał się jej pozbyć, tych paru razy nie uznałby za zobowiązujące do czegokolwiek – chyba nigdy jeszcze nikt nie zabierał się do niej z taką męczenniczą desperacją. Nie miała wątpliwości, że dziwkarska sława Chantala miała osłaniać jego faktyczny homoseksualizm. Ten ostatni nie był oczywiście jakoś źle przyjmowany, ale pedały stanowili wszędzie zwarte, występujące jednogłośnie lobbies – a Chantal widocznie chciał robić karierę poza tym układem.

Jacqueline nie zrobiła kariery – ale i ta sprawa nie martwiła jej. Osiągnęła już wszystko, co chciała. Kosztem kilku lat pilnej pracy, od czasu do czasu wspomaganej ruchami lędźwi, wkręciła się do państwowego biura na funkcję na tyle nieznaczącą, że nikogo nie kusiło pod nią ryć. Prefekci i kierownicy wydziałów mogą się zmieniać bardzo często, ale nie sekretarki. Miała więc stałe zajęcie, dające jej miejsce w życiu i dość czasu na rozmyślania.

W wieku trzydziestu dwóch lat Jacqueline miała wszystkiego serdecznie dosyć. Czuła się pusta, wydrążona w środku i zarazem splugawiona, zgwałcona raz na zawsze wszczepionym w jej układ nerwowy paskudztwem. Jakby ten świat, w którym przyszło żyć, napluł jej głęboko w duszę i nie dawało się już tego wyczyścić.

To była cena za przeżycie – ten wszczep. W kilka miesięcy po tym, jak handlarze wywieźli ją z Bejrutu, wszyscy, których znała, zginęli. Jej rodzice i rodzeństwo także.

Nie miała do nich żalu, że ją sprzedali. Bejrut należał do wolnego świata i oczywiście każdy mógł go opuścić, jeżeli tylko miał dokąd jechać. Jej rodzina nie miała. Jedynym, na co mogła liczyć, była egzotyczna dla Europejczyków uroda córki. Po kilku latach pracy w pornobiznesie miała zarobić dość, żeby ściągnąć pozostałych.

Nic z tego nie wyszło. Do Bejrutu weszli Syryjczycy, pod opieką których mahometanie spokojnie, przez nikogo nie niepokojeni, wyrżnęli chrześcijan do ostatniego. Rodzina Jacqueline miała to nieszczęście, że byli maronitami.

Nie wiedziała, co się z nimi stało. Europa nie spisywała zbrodni, na które sama pozwoliła. A na tę pozwoliła, by w zamian pchnąć jednych Arabów przeciwko innym Arabom.

Kontrakt, podpisany za niepełnoletnią córkę przez rodziców, okazał się niejednoznaczny. Wystarczył jeden kaprys urzędnika imigracyjnego, by musiała wrócić do Bejrutu i podzielić los najbliższych. Wystarczyło, by przestała spełniać stawiane przez firmę wymagania.

Nie mogła mieć pretensji do firmy. Umiałaby znienawidzić człowieka, który za nią odpowiadał, ale nikt nawet nie wiedział, do kogo właściwie firma należała – trochę do tego, trochę do tamtego, trochę do paru innych firm, w których z kolei sama miała udziały. Firma zresztą do niczego jej nie zmuszała, przestrzegała ściśle prawa. Po prostu takie było prawo. Czy można mieć pretensje do wydanego nie wiadomo już nawet przez kogo przepisu?

Wszczep był zgodny z prawem, zresztą kontrakt stanowił jej zgodę na ten zabieg. Lalka na sznurku – neuroprocesorowy afrodyzjak. Uwaga mała, czas być namiętną – naciskamy guzik. Będziesz nie do zdarcia, bezkonkurencyjna.