Выбрать главу

Więc była.

Nie było sensu tego wspominać. Minęło. Miała teraz obywatelstwo, pracę i święty spokój. Nie miała tylko niczego, co by nadawało jej życiu sens. Nawet religii. Po tym wszystkim, co przeżyła w dzieciństwie, nie potrafiła pokochać Allacha, a prawo o samorządach mniejszości nie pozostawiało jej wyboru wyznania.

Przeżuta i wypluta przez najlepszy ze światów, któremu powinna być wdzięczna, że w ogóle ją zechciał, wiedząca wszystko o seksie i niczego o miłości, pusta w środku…

Jakież to banalne – pomyślała po raz nie wiadomo który, wpatrzona niewidzącym wzrokiem w szeregi znaków na ekranie.

*

– Kapitan Mehmet Azufahan z zatrzymanym, zgodnie z poleceniem – oznajmił, kiedy po przemierzeniu labiryntu korytarzy i sztolni wind stanęli wreszcie przed drzwiami biura Osoby Zwierzchniej wydziału.

Przez długą chwilę nie działo się nic. Wreszcie sekretarka najwyraźniej raczyła zwrócić na nich uwagę; rybie oko kamery poruszyło się nieznacznie w srebrnej okładzinie futryny, szczęknęły rygle. Drzwi rozsunęły się, odsłaniając kilkumetrowy korytarz, pełen ukrytych w ścianach i podłodze czujników. Lekko popchnął przed sobą zatrzymanego i wszedł za nim.

Obwody osobiste, wtopione w służbowy strój Mehmeta, ożyły, pobudzając cichy świergot kasety przy wejściu. System sprawdził ich obu, zidentyfikował swojego pracownika i zweryfikował dane w kartotece Biura. Jeszcze raz szczęknęły rygle i otworzyły się drugie drzwi, u wylotu korytarza.

Przeszli przez poczekalnię do sekretariatu, gdzie na wprost wejścia strzegła wstępu do gabinetu Osoby Zwierzchniej ciemnowłosa dziewczyna. Przez chwilę przypatrywała się nieruchomo sponad terminalu – nie był w stanie powiedzieć: jemu czy zatrzymanemu. – Pierre Leserve?

Nie brzmiało to jak pytanie. Chłodne, rzeczowe stwierdzenie faktu.

Jego kontakty z sekretarką Chantala ograniczały się wyłącznie do spraw służbowych, ale to jedno zdążył już zapamiętać. Wyniosły, lodowaty chłód, jakim darzyła otoczenie. Jakby chciała każdemu powiedzieć: „Nie dla takich jak ty”.

– Biskup Pierre Leserve – odpowiedział zatrzymany, chyba po raz pierwszy głośno. Jego głos drżał lekko Wreszcie zaczął się bać. I słusznie.

Sekretarka pochyliła się nad interkomem, by po chwili podnieść się i wyjść zza swojego pulpitu.

– Proszę za mną – rzuciła do Leserve'a.

– Chwileczkę – zaprotestował Azufahan. – Chcę najpierw porozmawiać z prefektem.

– Prefekt wzywał tylko zatrzymanego, kapitanie. Ze względu na jego podeszły wiek i nikłe zagrożenie fizyczne zrezygnował z przewidzianych przepisami środków bezpieczeństwa…

– Chcę najpierw porozmawiać z prefektem – powtórzył z naciskiem, podchodząc.

Jacqueline wzruszyła tylko ramionami i wróciła do terminalu.

– Kapitan Azufahan prosi o rozmowę, prefekcie… Nie czekał na odpowiedź. W końcu znał Chantala od dawna. Po prostu otworzył drzwi i wszedł, prowadząc przed sobą Leserve'a. Chciał tylko rzucić parę zrozumiałych dla przełożonego aluzji, że nie da się tego zatrzymania uprawomocnić bez niego.

Dacous zmierzył go lodowato zimnym wzrokiem. To było po prostu niesamowite; nigdy w życiu nie widział u Chantala takiego wzroku!

– Proszę się wynosić – oznajmił prefekt nie znoszącym sprzeciwu tonem.

– Chciałem tylko… – zaczął z rozpędu Mehmet, słysząc za plecami kroki nadbiegającej dziewczyny. Ale Chantal nagle rozdarł się na cały głos:

– Wyjść, kapitanie!!!

Jacqueline nigdy jeszcze nie słyszała, żeby Chantal na kogoś krzyknął. Zastygła tuż za Azufahanem, zszokowana i zarazem nie potrafiąca ukryć satysfakcji, że prefekt zgasił tego bezczelnego beduina. Kapitan najwyraźniej zgłupiał. Wymamrotał: „Tak jest” i wycofał się tyłem, omal nie rozdeptując przy tym dziewczyny. Na szczęście w porę odsunęła się na bok. Zmierzywszy Azufahana złym wzrokiem) odwróciła się raz jeszcze i powolnym ruchem, by nie trzaskać, zamknęła drzwi gabinetu.

– Witaj, ojcze Bernardzie – dobiegło ją przez wąziutką szczelinę w ostatniej chwili, zanim pokryte drewnem odrzwia zetknęły się, uruchamiając pole wytłumiające.

Witaj, ojcze Bernardzie? – powtórzyła w myślach, wracając na swoje miejsce.

Te słowa wypowiedział drżący ze wzruszenia głos biskupa Leserve'a.

*

– Witaj, ojcze Bernardzie – wypowiedział słowa hasła. Słowa, na których możliwość wypowiedzenia czekał sześć długich lat. I zanim jeszcze je wyrzekł, był już pewien. Już wiedział, że nie czekał nadaremnie. Człowiek siedzący naprzeciwko niego przymrużył oczy. Po jego twarzy przemknął jakiś cień, jakby skurcz bólu…

– Laudetur lesus Christus…

Stary, ekskomunikowany biskup poczuł nagle, jak długo tłumione łkanie wzbiera mu w piersi i rozlewa się niepowstrzymaną falą. Świat zamglił się przed oczami, w piersiach zabrakło na chwilę tchu. Chciał podejść do ojca Bernarda, ucałować jego dłoń, ale nagle zakręciło mu się w głowie i musiał osunąć się na stojące w pobliżu krzesło.

*

Ojcze Bernardzie… Wszystko wskoczyło na swoje miejsca. Zapach kadzideł i rozgrzanego wosku, rozchybotane płomienie świec, pogłos sandałów na kamiennych posadzkach katedry. To Tuluza, z której wypędzono katarów. Rok Pański 1322. Ocalała w ruinach katedra i dziękczynne modły…

Już nie ma Tuluzy, nie ma Prowansji… Pozostał ten dziwny pogański kraj na gruzach dawnej Europy.

Ojciec Bernard Gui, wielki inkwizytor Tuluzy, ukrył twarz w dłoniach.

– Przywołałeś mnie – odezwał się wreszcie Bernard po długich, długich latach, po całych wiekach znieruchomiałego milczenia. Po wiekach, w czasie których rwały się granice i wymierały dynastie, rewolucje zmiatały trony, rządy i tyranie, zastępując je innymi, a miecze wyrastały w termonuklearne rakiety.

Leserve jeszcze nie potrafił wydobyć z siebie głosu. Potrząsnął tylko głową, przełykając gorące łzy.

– Przed chwilą byłem w Tuluzie, kończyłem pisać mój podręcznik… Znasz mój podręcznik? Tak, prawda, wiem… To dzięki niemu przywołałeś mnie do swojego czasu. Który to rok? Dwa tysiące któryś? Siedem wieków… Niezbadane są wyroki pańskie…

To całkiem inna Europa, ojcze. Pogańska Europa. Nie ma w niej Boga, nie ma prawa, nie ma obyczaju.

– Pamiętam, bracie – odrzekł łagodnie Bernard. – Pamiętam wszystko, co wiedział ten człowiek… Chantal Dacous. I to, co znalazło się w programie przywołania.

Wielki Inkwizytor westchnął głęboko i w zadumie odchylił głowę na oparcie fotela.

– Pogański świat, jak ten, po którym pozostały jeszcze w moich czasach resztki dróg i ruiny akweduktów. Cielesność i użycie, a potem choćby i piekło miało pochłonąć. Wiedza bez wiary.

– Wszystko się zmieniło, ojcze – powtórzył, wciąż jeszcze drżącym głosem, biskup Leserve.

– Więc chcesz sądu?

– Tak, chcę sądu. Także i nad sobą. Poddam się twojemu wyrokowi ojcze.

– Oskarżaj.

– Złamałem śluby. Wymówiłem posłuszeństwo biskupom i Ojcu Świętemu. A co więcej, ojcze, nie żałuję tego. Gdybym nawet miał dziś szansę powrotu na łono Kościoła, za cenę odwołania swych kazań, nie zrobiłbym tego.

– Kim jesteś, że tak mówisz? Twoja kapłańska władza i mądrość były władzą i mądrością Kościoła. Kim pozostajesz, tracąc z nim łączność? Liściem na wietrze… Schizmy nie da się oddzielić od herezji. A skąd bierze się herezja?

– Z zadufania – odpowiedział pokornie biskup.

– Z zadufania – powtórzył Bernard. – Człowiek wbija się. w pychę i zaczyna uważać, że on jeden posiadł prawdę. Że wieki zbiorowego wysiłku ojców Kościoła to nic, że wszyscy, począwszy od świętych apostołów, błądzili, a tylko on jedyny dostąpił boskiego objawienia. Czy ty, bracie, uważasz się za wybranego? Czy sądzisz, że jako jedyny otrzymałeś i przechowujesz depositum fidei?