Starzec milczał przez długą chwilę, z trudem zbierając siły, by słowo to zabrzmiało z odpowiednią mocą.
– Tak, ojcze.
– Dość tego, kapitanie – zirytowała się Jacqueline. -Proszę wrócić do poczekalni, albo…
Miał na końcu języka prowokacyjne: „Albo co?”, ale powstrzymał się i zmusił do uprzejmego, wręcz pokornego tonu – chociaż tak naprawdę miał ochotę chwycić dziewczynę za łeb i wybić nią dziurę w drzwiach, a potem wpaść do gabinetu i nakłaść Chantalowi po mordzie.
– Bardzo proszę… Chciałbym skorzystać z pani terminalu.
Zamilkła na moment. Wahała się.
– Mam do tego prawo – dodał. – Jeśli uznać, że stanowię eskortę aresztanta, który podlega obecnie przesłuchaniu, nie mogę jako taki oddalać się poza sektor.
– Tak – przyznała niechętnie po chwili zastanowienia. – Ma pan do tego prawo.
Obróciła się na fotelu i sięgnęła po dodatkową końcówkę interkomu. Podłączyła ją do pulpitu i pełnym dystynkcji ruchem postawiła przed Mehmetem na górnej pokrywie jednego z odgradzających ją od świata monitorów.
Terminal wozu mojej specgrupy. Nie pamiętam dzisiejszego kodu.
Skinęła milcząco głową.
Mehmet stanął przed mikrokamerą interkomu, opierając się dłonią o monitor. Miał ochotę kogoś zabić. Czekał, aż skończą się procedury szyfrowe i identyfikacyjne.
– Azufahan. Zawołać Le Corve'a. No to niech przerwie. – Milczenie. – Na razie czekajcie, decyzje podejmie wiceprefekt po przesłuchaniu głównego podejrzanego. No gdzie ten Le Corve?
Znowu milczenie i obraz pustej ściany w pomieszczeniach France-Britt UKC. Zerknął spod oka na Jacqueline. Wyglądała, jakby w ogóle nie przyjmowała jego istnienia do wiadomości.
Wyglądała też, z tym swoim chłodem w ułożeniu ust i w spojrzeniu, cholernie wyzywająco.
Tak, panie kapitanie? – odezwał się Le Corve.
Mehmet nabrał głęboko powietrza… i nagle uświadomił sobie, że to, co chciał polecić Le Corve'owi zabrzmi jak coś więcej niż niesubordynacja.
– No i co, znaleźliście coś? – zapytał, by zyskać na czasie.
– Kościół zbłądził. Ugiął się przed wolą tyrana – Leserve mówił powoli, z namysłem dobierając słowa swej obrony. – Nie wolno mu było ustąpić, choćby groziły prześladowania, choćby nawet tyran zagroził fizyczną zagładą Ciała Chrystusa. Należało ufać Bogu i nie odstępować dla chwilowego kaprysu władcy. Kościołowi zabrakło wiary.
– Kim był tyran? I czym groził?
– Przyszło mi żyć w czasach tyranii najgorszej z możliwych. Dawni dyktatorzy prędzej czy później umierali. Obecny zginie dopiero razem z nami. Tłum, ojcze. Tłuszcza. Motłoch. To on rządzi dzisiaj światem. On pragnie rozstrzygać, co jest dobre, a co złe. Co moralne, a co niemoralne. Co wolno, a czego nie wolno. Tłum… To szatańska sprawa podpowiedzieć ludziom, że oni są władni rozstrzygać o prawach – biskup westchnął głęboko i boleśnie. – A tłum jest tym wszystkim, co w nas najgorsze. Wiara, by istnieć, musi kazać wspinać się wciąż pod górę-Musi być jak wędzidło i ostrogi, zmuszać do wysiłku, do wyrzeczenia, by człowiek mógł się doskonalić. Dziecko pozostawione same sobie nie podejmie nauki, dziecku nie wolno zostawiać decyzji co do swojego losu. Nawet jeśli płacze, bo czegoś nie dostało, musi mieć wychowawcę, który wie, że to, czego dziecko pragnie, w istocie obróciłoby się na jego szkodę. Jak wyglądałby świat dzieci pozostawionych samym sobie? A tak się stało w tej szatańskiej religii, jaką jest demokracja. Bo przecież w obliczu Boga wszyscy jesteśmy dziećmi. On wie, do czego zostaliśmy przeznaczeni, czego potrzebujemy. My tego nie znamy i nie moglibyśmy pojąć. Czy wykładam rzecz jasno, ojcze?
– Mów dalej, bracie.
– Zatem, po innych tyraniach nastała tyrania tłumu. Jeśli władza nie pochodzi od Boga, lecz od narodu, to sprawować ją będą ci, którzy najbardziej przypochlebią się tłuszczy. I tylko kilka lat, więc, tak samo jak i tłum, nie spojrzą dalej własnego nosa. Byle powiększyć poklask dla siebie, choćby za sto lat świat miał zginąć.
A jeśli kaprys tłumu stał się prawem, kto się odważy mu nakazać, by postępował wbrew sobie, wbrew bydlęcym instynktom człowieka? Przykazania, zamiast ich słuchać, zaczęto głosować. Zamiast jednego Boga, surowego, choć kochającego, pojawiły się miliony pogańskich bożków, uśmiechniętych, przymilających się o względy. Ludzie przestali szukać szczęścia, pogrążywszy się w przyjemnościach, przestali myśleć o duszy, zaczęli o ułatwianiu sobie życia, o uprzątaniu z drogi wszelkich zakazów, uwolnieniu się od wszelkiej odpowiedzialności… Ojcze, uznałem, że nie może być prawowiernym chrześcijaninem, kto uzna demokrację za władną rozstrzygać o sprawach Kościoła. Następca Piotra i jego biskupi pogodzili się z władzą tłumu. Odstąpili od Prawa, przerażeni pustkami w świątyniach i brakiem ofiar, zapragnęli przypodobać się motłochowi. Dlatego złamałem ślub posłuszeństwa, ojcze Bernardzie.
– No, tak, coś niecoś znalazłem… – zaczął Le Corve.
Mehmet od razu wyczuł w jego sposobie mówienia dziwną nutę. – To znaczy… Przede wszystkim, przegrzebałem im pamięć wewnętrzną. To znaczy, odtworzyłem proces programowania tego, z czym się tutaj ścigamy. Musiałem się podpiąć pod centralę Surete, ale za to prawie już zrekonstruowaliśmy…
– No i co tam jest takiego? – przerwał Mehmet, pomyślawszy, ile wpadnie na rachunek prefektury marsylskiej za wykorzystywanie centrali obliczeniowej Surete.
– Jakaś stara księga z czternastego wieku, coś w rodzaju podręcznika dla inkwizytora. Napisał to niejaki Bernard Gui. I bardzo ciekawy program do sporządzania charakterystyki osobowościowej. Odtwarzali tego inkwizytora. To znaczy, jestem pewien, że na podstawie tej księgi zrekonstruowali już jego zasadniczą osobowość, ale potem ją, nie wiem dlaczego, wykasowali.
Miał wrażenie, że w którymś momencie twarz dziewczyny drgnęła.
– Czekajcie, Le Corve. Co z tymi programami wpuszczonymi w nasz system?
Haker natychmiast stracił na elokwencji. Zaczął coś bąkać o problemach.
– Kurwa mać! Bawicie się, zamiast szukać tego, co ważne, tak?! – Pytanie było czystą retoryką. Bez najmniejszej wątpliwości: wziął się, sukinsyn, za to co go bardziej ciekawiło, zamiast za najważniejsze.
– Nie mogliśmy siedzieć we dwóch w jednym programie. Młody siedział nad tym wirusem, a ja…
Mehmet zaciął wargi.
– Dobra – wycedził. – Chcę wiedzieć, co on zwojował.
– No, trochę mamy. – Twarz Le Corve'a, gdy ponownie pokazał się na ekranie, wydawała się spokojniejsza. – Mamy kod osobisty, na który nastawione było to coś. Podać?
Popatrzył tylko na niego.
– A co do reszty… Młody twierdzi, że to ma zakodowaną jakąś dziwną sekwencję znaków. Jakby miało uruchomić pewien powtarzający się rytm. Niby że wyczekiwało w systemie, aż zacznie w nim operować ta osoba, czepiało się jej i generowało w kółko tę serię impulsów.
– Dobra. Wracajcie do pracy, wkrótce tam będę. Delikatnie przytrzymał końcówkę, po którą już sięgała Jacqueline.
– Archiwum – rzucił. I po chwili dodał: – Proszę.
Miała wrażenie, że ten beduin kompletnie zwariował. Oczy świeciły mu się jak jakiemuś szaleńcowi. Połączyła go z archiwum i wpisała podany kod: ZASTRZEŻENIE