Выбрать главу

Najśmieszniejsze, że poszło o kompletne głupstwo -zmianę terminarza. Zbliża się ósma wieczór, najbliższe dni zapowiadają się bardzo stresujące i mam ochotę trochę odetchnąć.

Odwołanie kurtuazyjnej obecności na raucie Towarzystwa Edukacji Regionalnej poszło gładko – wydarzenia w Avesnelles dały mi na szczęście doskonały pretekst do wykręcania się od podobnych imprez przez najbliższych kilka dni. Natomiast nieoczekiwanie Van uparł się, żebym przyjął tego Des Paula. Że za długo już czeka, że ta sprawa może mieć znaczenie. Potem, przekonawszy się, że podjąłem już decyzję, zwłóczył paręnaście minut i nagle, niby przypadkiem, podetknął mi tę wiadomość sprzed kilku tygodni. Kilka zdań z prośbą o natychmiastowe przyjęcie.

„Strzeż się swoich snów…” I coś tam jeszcze, z zapewnieniami o wadze sprawy. I głupkowate czekanie Vana, czy jednak go jeszcze dziś nie przyjmę. Wściekłem się, jeszcze teraz nie mogę o tym myśleć bez złości. Tego brakuje, żebym zmieniał plan dnia na skutek jakiejś aluzji do moich snów. Oczywiście, ja wiem, to musi być przypadkowe, ale właśnie takich przypadkowych zbieżności trzeba się najbardziej wystrzegać. „Sny Mathieu-Ricarda!”. Piękny nagłówek do NewsNetu, nie?

Tak czy owak, kazałem mu sprowadzić na wieczór Marlenę.

No, i jeszcze coś. Kazałem jej powiedzieć, żeby przyszła z płowymi włosami.

Nie mówiłem nic więcej, tylko: „Płowe włosy”. Pewnie się i tak domyślił.

No i niech się domyśla. Nic mnie to nie obchodzi.

*

Przyjaciele z młodości to dla człowieka o mojej pozycji prawdziwa zmora. Każdy dureń, który zrządzeniem losu znalazł się kiedyś w pobliżu, z niewiadomych przyczyn jest głęboko przeświadczony, że zapisał się na zawsze w twojej pamięci i że żyć nie możesz z tęsknoty za jego głupią gębą. Tak że jeśli przypadkiem da ci szansę, żebyś mu coś załatwił, to wprawi cię tym samym w najgłębszy zachwyt.

Dwadzieścia, trzydzieści lat temu żaden z nich nie pomyślałby nawet, że mógłby coś dla mnie zrobić. A teraz, kiedy jestem facetem z pierwszej dziesiątki polityków Europy, byłym dwukrotnym szefem departamentów Sekretariatu Komisji, deputowanym od sześciu kadencji, mocnym kandydatem do przewodniczenia Komisji Wspólnot – teraz dopiero przekonuję się, ilu miałem w swoim życiu kumpli. I każdy dokazuje cudów pomysłowości, żeby jakoś do mnie dotrzeć, licząc, że mu coś załatwię. A dlaczegóż by nie, skoro mogę załatwić wszystko, na co tylko mi przyjdzie ochota, skoro mam dojścia wszędzie, gdzie tylko można mieć dojścia, i skoro jesteśmy starymi kumplami? Przecież wszyscy mają jakichś kumpli, którzy im coś załatwiają. Więc cóż dziwnego, że moi starzy kumple spodziewają się tego po mnie?

Podusiłbym tych sukinsynów gołymi rękami. A przynajmniej powiedział, gdzie ich mam, wszystkich razem i każdego z osobna. Ale nie mogę sobie na to pozwolić. Słucham, czego chcą, uśmiechając się nieszczerze, podejmując wątek równie nieszczerych wspominków, i jeśli sprawa nie jest skomplikowana ani za bardzo nie śmierdzi, zlecam jej załatwienie Yanowi albo któremuś ze współpracowników niższej rangi.

Każdy z takich starych kumpli to potencjalna bomba. Każdy może pewnego dnia naopowiadać mediom najgorszych bredni na twój temat, co tylko mu do głowy przyjdzie – i jako wspomnienia twojego starego kumpla będzie to dla ludzi wiarygodne. To nic, że natychmiast zaprzeczysz. Uwierzyliby twoim zaprzeczeniom tylko wtedy, gdybyś miał wysokie notowania w sondażach – zresztą wtedy media nawet nie ośmieliłyby się na podobne publikacje. Ale jeśli przypadkiem akurat zebrały się nad tobą czarne chmury, takie zaprzeczenie będzie tylko uznane za jeszcze jeden dowód, że stary kumpel mówi prawdę. Jeśli dołujesz w sondażach, wszystko zawsze obróci się przeciwko tobie, cokolwiek byś robił. Możesz nawet wygrać z takim sukinsynem proces, zedrzeć z mediów dowolne odszkodowanie – nic już nie pomoże; zanim sąd się zdąży zebrać, wyborcy już dawno wydadzą i wykonają wyrok.

Już widziałem parę obiecujących karier, które się skończyły w ten sposób. Każde wypadnięcie z profilu, każdy sondażowy dołek to ryzyko katastrofy.

Lepiej o tym nie myśleć. Wracamy do hotelu, siedzę na tylnym siedzeniu sam, bo Van wyjątkowo ulokował się obok kierowcy, jakby chciał pokazać, że czuje się obrażony za dzisiejszą scysję. Czasem zachowuje się jak dzieciak.

Kazałem przyciemnić szyby także od swojej strony. Od zewnątrz są nieprzejrzyste zawsze, tak je zaprojektowano – ludzie z ulicy nigdy nie zobaczą, czy jednym z dziesiątków identycznych na pozór samochodów biura Komisji jedzie akurat jakiś drobny urzędnik, czy któraś z najważniejszych osób kontynentu. Ja, gdybym chciał, mógłbym się im przyglądać. Nie widziany, podpatrywać twarze tych, których los spoczywa w moich rękach. Tylko że, szczerze mówiąc, są one ostatnią rzeczą, jaka mnie interesuje.

Siedzę nieruchomo, w półmroku, odprężony, bo EFG nie odezwało się przez cały dzień – jeszcze tuż przed opuszczeniem biura osobiście sprawdzałem w organizerze -i z jakiegoś powodu cały czas chodzi mi po głowie ten Des Paul. Nawet go już sobie zdążyłem przypomnieć: dawno, dawno temu działaliśmy razem na rzecz środowiska, ochrony mniejszości, no i wszystkiego, tak jak to było. Pewnie nie zaszedł wysoko. Nie mógł – za bardzo się tym wszystkim przejmował. Pamiętam go jako strasznie nawiedzonego, kompletnego bolszewika. Zawsze byłem wobec takich ludzi podejrzliwy. Trzeba mieć odrobinę dystansu do siebie i tego, co się robi.

Tak czy owak, będę go musiał przyjąć.

Przyjaciele z młodości, kumple… Coś wam powiem: nigdy nie miałem żadnych przyjaciół. Nie rozmawiałem o tym z nikim, ale jestem pewien, że każdy z nas powiedziałby to samo. My po prostu nie możemy mieć przyjaciół, jesteśmy tego pozbawieni z natury – i to też jest część tej ceny, którą trzeba zapłacić za bycie Kimś.

Nie możesz mieć przyjaciół, kiedy jesteś człowiekiem nieprzeciętnym. Im prędzej to zrozumiesz i przestaniesz ich szukać, tym lepiej. Tylko z pozoru wydaje ci się, że jesteście z kumplami takimi samymi ludźmi. Każdy dzień będzie nieubłaganie pokazywał różnicę klasy między wami, i za tę różnicę twoi kumple będą cię podświadomie coraz bardziej nienawidzieć. Nigdy się sami przed sobą do tego nie przyznają, czasem nawet będą z tym walczyć, jeśli przypadkiem są porządnymi ludźmi, ale nie oprą się -człowiek silny, wybitny, jakby wytwarzał wokół siebie jakieś pole, w którym ci słabsi odkształcają się i którego na dłuższą metę nie mogą wytrzymać.

Nie będą mogli znieść tego, że wszystko wiesz lepiej od nich, że szybciej się uczysz, że w najbłahszej sprawie błyskawicznie podejmujesz decyzje, a im zostaje tylko się z nimi zgodzić. Zaczną, obsesyjnie szukać w tobie jakichś błędów, niedoskonałości, coraz gorliwiej, a im bardziej nie będą mogli niczego podobnego znaleźć, tym bardziej nie będą ci mogli tego wybaczyć. I w końcu wasze stosunki, pod pozorem kumpelstwa, zamienią się w zawziętą, nie wypowiedzianą wojnę. W pasmo wiecznego przypierdzielania się do ciebie przez rzekomych kumpli i oganiania się przed ich złośliwościami. Twoi przyjaciele będą bez ustanku, rozpaczliwie próbowali ci udowodnić, że się nie znasz, że nie masz racji, będą się zawsze starali mieć od ciebie inne zdanie, będą w każdej, najgłupszej sprawie tworzyć jakiś absurdalny front przeciwko tobie, choćby twoja racja była najoczywistsza pod słońcem. I w końcu, prędzej czy później, zadasz sobie pytanie, po co się ciągle użerać z pętakami, a oni wtedy zaczną wszystkim rozgłaszać, że jesteś zarozumiały, masz się za nie wiadomo kogo i temu podobne.

Któregoś dnia musisz sobie uświadomić, że jesteś ulepiony z lepszej gliny, przeznaczony do tego, by rządzić innymi, i dlatego między tobą a nimi nigdy nie będzie normalnie. Zostałeś wybrany do wyższych zadań i tym samym skazany na samotność. Musisz sobie z tego zdać sprawę prędzej czy później. Ja zrozumiałem to jeszcze w szkole średniej i od razu okazało się, że kiedy świadomie dozuję wyrazy sympatii bądź ostrzeżenia, kiedy gram tak, aby w przemyślany sposób wpływać na zachowania swego otoczenia, ludzie przyjmują to znacznie lepiej, niż kiedy próbuję być z nimi szczery.

Do diabła z tym wszystkim.

Trzy charakterystyczne zakręty – ledwie je wyczuwam w luksusowym wnętrzu swojej limuzyny. Wiem, co oznaczają – wjeżdżamy do podziemnego garażu pod hotelem, gdzie od chwili odebrania sygnału o wyjeździe wozu czeka wydzielona grupa mojej ochrony.

„Strzeż się swoich snów…” Teraz myślę, że te słowa to pomysł Vana. Nie podoba mu się idea autonomii etnicznej, po prostu dlatego, że pojawiła się za pośrednictwem Mariki, i chciał skorzystać z okazji, żeby zrobić do tego aluzję.

Nie przypuszczałem, że jest taki głupi.

Ja też niepotrzebnie się uniosłem. Teraz będzie się zastanawiał nad przyczyną tego przewrażliwienia. Niedobrze, jeszcze się czegoś domyśli.

Van wyczuł doskonale, co miałem na myśli, i musiał poinstruować Marlenę bardziej szczegółowo. Ma nie tylko ufarbowane włosy, ale nawet podobną fryzurę jak Marika. A zresztą, może to przypadek – chyba wiele kobiet tak się teraz czesze, po prostu moda.

Lubię Marlenę chyba najbardziej ze wszystkich dziewczyn, które pracują w naszej obsłudze. Ma zręczne palce, jest gibka i sprężysta, a poza tym jakimś szczególnym zmysłem potrafi wyczuć, co akurat jest człowiekowi potrzebne, kiedy masz ochotę na czułość, a kiedy potrzebujesz szybkiego rozładowania.

Niektórzy mówią, że to był mój najlepszy pomysł w karierze. To oczywiście przesada, ale fakt faktem, że właśnie jemu zawdzięczam największy skok, jaki mogła mi dać wola wyborców – z kierownictwa jednego z biur regionalnych na deputowanego w Sztrasburgu, i to cieszącego się taką popularnością, że jeszcze w pierwszej kadencji uczyniono mnie przewodniczącym Komisji Finansów.