Miał dziwne wrażenie, jakby to się działo zupełnie poza nim. Jakby to nie on wszedł z Jacqueline do jej kabiny, jakby to ktoś obcy, ktoś, w czyim ciele znalazł się chwilowo i zupełnie przypadkiem, wyłuskiwał jej wysportowane, opalone na brąz ciało z szorstkiej bawełny i z delikatnych koronek bielizny. Jakby to nie on wodził spragnionymi ustami po jej skórze, pokrywał pocałunkami stwardniałe z pożądania piersi, pieścił opuszkami palców kark.
Może to się stało zbyt nieoczekiwanie, gdy już na nic nie liczył. W każdym razie czuł się, jakby patrzył na samego siebie z daleka, na filmie, nie potrafiąc pojąć, co się dzieje. Oto miał w ramionach kobietę, o której marzył, od kiedy ją zobaczył po raz pierwszy. Kobietę, która na pewno nie kłamała, mówiąc, że go pragnie. Czuł, jak drży pod jego pieszczotami, jak jej oddech staje się coraz cięższy i gorętszy. Miał ją w ramionach, nagą, oddaną, czekającą zaspokojenia.
I nie mógł jej tego dać.
Pożądanie, dręczące go przez cały dzień, ulotniło się gdzieś bez śladu. Nie potrafił zrozumieć, co się stało. Pragnął jej nadal, potrzebował, chciał, ale nagle z przerażeniem stwierdził, że organizm po prostu odmawia mu posłuszeństwa. Ogarnęła go fala paniki, że nie, nie w takiej chwili, za żadną cenę, i to załatwiło sprawę już do reszty. Jeszcze starał się rozpaczliwie, sięgając tych miejsc, których dotyk powinien go podniecić, ale pieszczoty nagle były już tylko mechanicznymi, pustymi gestami. Już wiedział, że jego starania są tylko żałośnie śmieszną próbą zatuszowania, odwleczenia ostatecznej kompromitacji, której już tak czy owak nie da się uniknąć.
W końcu musiał dać za wygraną. Chciał odsunąć się jak najdalej, ale Jacqueline nie pozwoliła na to.
– Przepraszam. Nigdy w życiu…
– Daj spokój – mówiła. – To naprawdę nie jest najważniejsze.
Był przekonany, że jest wściekła, musiała być na niego wściekła i dziwił się, jak dobrze potrafiła to ukryć.
– To nie jest twoja wina – powiedział.
– To nie jest niczyja wina. Nie przejmuj się. Chciałby wierzyć, że naprawdę tak myśli. Gładziła go delikatnie po twarzy i piersiach.
– Nie odwracaj się ode mnie – uśmiechnęła się łagodnie. – Przytul mnie mocno, proszę. To mi wystarczy. Naprawdę, uwierz. Dzisiaj to wystarczy.
Bał się powiedzieć cokolwiek więcej, bał się poruszyć. A więc tak. Tak Opatrzność uświadamia człowiekowi, że robi się już stary i zbędny. Że młodość skończyła się definitywnie i teraz nie będzie już niczego, tylko dłuższy lub krótszy zjazd do piachu. Otrzymałeś pierwszy znak. Zostałeś formalnie ostrzeżony.
Przycisnął ją do siebie, przytulił ciasno i leżeli tak w milczeniu, w zalegającym kabinę półmroku.
Martwy, pusty futerał wypełniony śmiercią. Był tak martwy, że nie potrafił już nawet niczego poczuć, ani upokorzenia, ani wstydu, nawet zmęczenia. Świat mógłby się teraz skończyć i nie wykrzesałoby to z Perhata choćby śladowego zainteresowania.
Leżał tam – niepotrzebny, próchniejący pień, aż uświadomił sobie, że wtulona w niego Jacqueline oddycha tak regularnie i spokojnie, jakby spała. Najostrożniej jak mógł uniósł głowę, by zobaczyć jej twarz. Była uśmiechnięta, pełna ufności i spokoju.
W ciszy, jaka zapadła, słyszał tylko rytmiczny szmer zegara elektrycznego. Może rzeczywiście go nie oszukała, może to nie było najważniejsze? – zastanawiał się, choć wiedział, że nie ma po co się pocieszać.
Bojąc się jakimkolwiek ruchem zakłócić jej sen, myślał o kobietach w swoim życiu. I nagle uświadomił sobie, że tak naprawdę nie ma o czym myśleć. Że nigdy ich nie rozumiał, że tylko ocierał się o ich tajemnicę, że widział, a nie dostrzegał.
A teraz, widać po to potrzebował takiego upokorzenia, ich niezgłębiona tajemnica nagle stała się dla niego oczywista. W każdej z kobiet, jakie w życiu znał, w głębi, jeśli delikatnymi dłońmi zdołał ją odsłonić spod warstwy seksu i chwilowych zachceń, znajdywał nieodmiennie małą, bezbronną dziewczynkę. Przerażoną światem dziewczynkę, która ponad wszystko pragnie się wtulić w potężne ramiona ojca i choć na chwilę zaznać w nich poczucia absolutnego bezpieczeństwa.
Dawać kobiecie takie poczucie – oto psi obowiązek mężczyzny. A jeśli mężczyźni zatracili tę zdolność, ze swojej lub nie swojej winy, jeśli nie potrafili, okaleczani psychicznie brakiem ojców, idiotycznym wychowaniem, chorym układem społecznym, jeśli sami chorobliwie potrzebowali oparcia, akceptacji, ciągłego potwierdzania własnej wartości… Jeśli tacy okaleczeni, niepewni swego neurastenicy nie byli już na świecie wyjątkami, tylko właśnie normą – to świat po prostu musiał zacząć się sypać.
To dlatego wszystko się spieprzyło. Mniejsza, że ten lub tamten watażka zagroził interesom innego, że prezydenci ustalili albo nie zdołali ustalić, że doszło do sprzeczności interesów między kulturami, między cywilizacjami, między gospodarkami. Tak było od zawsze i jakoś wtedy świat się nie zawalił. Nie, nasz świat oszalał i rozlatywał się dlatego, że mężczyźni przestali dawać kobietom poczucie bezpieczeństwa, a kobiety mężczyznom czułość, że wszystko poszło na sprzedaż, wszystko zatonęło w krzykliwej reklamie, w wirze kolorowych świateł i szybkiej, łatwej miłości, po której rano zostaje tylko czczość, zmęczenie i pustka.
Zapragnął gorąco, tak jak tylko można pragnąć, tak że aż zakręciły mu się w oczach łzy, żeby choć na chwilę znaleźć się gdzieś poza tym światem, z dala od niego, gdzieś zupełnie na zewnątrz, gdzie nie byłoby drużstw i Stawyszynów, i diewoczek, i Kuklatów, i interaktywnych telewizji, i Świętych Mykołów, i Grup Harta, i całego tego splecionego w cuchnący, ropiejący skrzep draństwa -gdzie byliby tylko on i ta kobieta, która teraz oddychała tak równo i spokojnie u jego boku.
Stłumiony, przeciągły charkot, który dobiegł uszu Perhata od szczytu wzgórza, nie był złudzeniem. Był głosem, z jakim umierał jeden ze Skrebecowych strażników. Rzucona z dwóch metrów saperka wbiła mu się w pierś w chwili, gdy usiłował sięgnąć po broń. Jej wyostrzona krawędź, uderzając z siłą kilkuset kilogramów na centymetr kwadratowy, zmiażdżyła cztery żebra i przecięła aorty tuż przy sercu. Śmierć nastąpiła w ciągu kilku sekund.
Drugi ze strażników umarł pół minuty wcześniej. Także w jego wypadku przyczyną śmierci było uderzenie saperką. Uderzenie z bliska, w kark, tak silne, że przerwało rdzeń kręgowy i nieszczęśnik zatonął w nicości w pół snutej leniwie myśli, w pół znudzonego kroku, nie zdążywszy nawet zauważyć, że coś się stało.
Można by sądzić, że tysiące filmów, zapisanych w sieciowych zasobach telewizji, w pogoni za zaciekawieniem widzów wyeksploatowały już wszystkie możliwe i niemożliwe sposoby zabijania. Że pokazano w nich już wszelkie, nawet najbardziej absurdalne narzędzia, jakie mogły do tego służyć. A jednak rosyjska saperka nigdy się takiej nobilitacji nie doczekała. Filmowcom wydawała się ona narzędziem zbyt prozaicznym. Ciężka, trzydziestodwu-centymetrowa łopatka o trzech zaostrzonych krawędziach, którą nie da się wywijać malowniczo przed kamerą jak chińskim nunczaku. W istocie ów zastupok, szpadelek, jak go pieszczotliwie nazywano, idealnie wyważony i doskonale leżący w ręku, nadawał się do zabijania dużo lepiej niż bagnet czy sztylet. Trzeba było tylko umieć się nim posługiwać. A to już ludzie Kolcowa umieli lepiej niż cokolwiek innego.
W Rosji w ogóle życie ludzkie nigdy nie cieszyło się szczególnym szacunkiem – zabić kogoś lub zginąć samemu zawsze było tam rzeczą prostą jak stakańczyk wódki. Ale podwładni Kolcowa byli ludźmi nawet na rosyjskie warunki wyjątkowo bezwzględnymi. Rekrutowani spośród weteranów rozmaitych drużstw, zdążyli się już przekonać, że człowiek jest tylko kryjącym się pod różnymi maskami bydlęciem i że zasługuje na życie do chwili, dopóki potrafi bez wahania atakować i zabijać pierwszy. Wyznawali tylko trzy zasady: nigdy nie ufać, nigdy nie prosić, nigdy się nie bać.
Ludzie Kolcowa różnili się od rozmaitych osiłków, pompujących w przydrożnych siłowniach, tym samym, czym za sowieckich czasów różniły się oddziały specnazu od zwykłego mięsa armatniego. Jednym z tradycyjnych sposobów, w jaki u Liszniewa egzaminowano kandydatów do służby, było coś, co Skrebecowi nazywali „ruską zagadką”. Polegało to na niespodziewanym rzuceniu kandydatowi w twarz ciężarnej kotki. Musiał chwycić ją w locie za kark, tak aby nie dać się podrapać, i trzymając w jednej ręce, drugą sięgnąć jak najszybciej po nóż, rozpruć kotce brzuch i policzyć, ile ma małych.
Na usprawiedliwienie honornych można powiedzieć tylko tyle, że w najgorszych snach nie spodziewali się oni stawiać czoło takim przeciwnikom. Do pilnowania grobów nie wyznaczano najlepszych. Ich zadaniem było odstraszyć od świeżej mogiły hieny – wyrzutków z samego dna życia, którzy starali się roztopić w ciemności i nigdy nikogo nie atakowali, chyba w ostatecznej rozpaczy, zagonieni w potrzask. W walce z hienami bronią wystarczającą było imię Skrebeca. Nigdy dotąd nie zdarzyło się, aby ktokolwiek zaatakował posterunek pilnujący spokoju umarłych i ten fakt pozwalał wartownikom zwolnić się z jakiejkolwiek czujności. Paradoksalnie, wiadomość, podrzucona tego wieczora przez kumpli, iż gdzieś w pobliżu znajduje się podobno sam pułkownik Stupak, ułatwiła zadanie napastnikom, skłaniając honornych, aby od czasu do czasu przeszli się dla zachowania pozorów wokół usypanej na szczycie mogiły i swojego namiotu. Ludziom Kolcowa byłoby nieznacznie trudniej, gdyby wartownicy się z niego nie ruszali, jak zazwyczaj ufając w znajdujący się na ich wyposażeniu prosty detektor masy.
Detektor ten ostrzegał z dala przed każdym zbliżającym się do szczytu wzgórza człowiekiem, ale tylko wtedy, gdy ów człowiek nie miał przy sobie dezorientującego aparaturę nadajnika. Oczywiście, trudno by sobie było wyobrazić, aby hieny choć wiedziały o istnieniu czegoś podobnego.