W 1964 roku przyszedłem na świat jako dziecko tej dziwnej pary lewicujących naukowców. W naszym domu rozmawiało się przy stole o teoriach matematycznych i o tym, jak nieuczciwi przedsiębiorcy prowadzą świat do zguby. Mój starszy brat, Thomas, poszedł w ślady ojca i wstąpił na uniwersytet w Chicago — w wieku piętnastu lat! Ukończył wydział fizyki, oczywiście z najwyższą lokatą. Jako dziewiętnastolatek uzyskał doktorat i obecnie jest jednym z czołowych fizyków światowej klasy badających cząstki elementarne.
Z kolei ja znalazłem się na przeciwległym krańcu naukowych aspiracji. Kiedy miałem dwanaście lat, moi rodzice oznajmili, że biorą roczny urlop naukowy, i musiałem wybierać, czy przyłączę się do nich, czy pójdę do szkoły z internatem. Zdecydowałem się na to drugie.
Matkę gnębiło poczucie winy, pozwoliła mi więc wybrać szkołę. Ponieważ nie interesowałem się nauką, tylko jazdą na nartach, rozglądałem się za szkołami, które znajdowały się w pobliżu ośrodków narciarskich. Jedną z nich była niewielka Whiteman School w Steamboat Springs w stanie Kolorado.
Moi rodzice tak głęboko tkwili w swoim akademickim świecie, że nie zadali sobie trudu, aby zapoznać się z poziomem tej szkoły. Gdyby to zrobili, dowiedzieliby się, że w owym czasie Whiteman nie stawiała wygórowanych wymagań i trafiało tam wiele trudnej młodzieży — dzieciaki, które zostały wyrzucone z innych szkół albo popadły w konflikt z prawem.
Aby dostać się do szkoły z internatem, musiałem przeskoczyć ósmą klasę, toteż trafiłem do Whiteman School jako niewysoki trzynastolatek. Byłem najmłodszy i najmniejszy. Gdy inni uczniowie zobaczyli takiego chuderlaka w niebieskim blezerku, od razu upatrzyli sobie w nim ofiarę. Już pierwszej nocy grupa chłopców wdarła się do mojego pokoju i zaczęła przekopywać szuflady, zabierając wszystko, co wpadło im w oko. Kiedy zaprotestowałem, rzucili się na mnie i zaczęli krzyczeć: „Odkręcimy ci cycki, Billy Browder! Odkręcimy ci cycki!”.
Takie sceny powtarzały się każdej nocy przez pierwszych kilka tygodni. Byłem posiniaczony i upokorzony, a co wieczór, kiedy gasły światła, czekałem przejęty zgrozą na okrutne niespodzianki, jakie szykowali dla mnie moi prześladowcy.
Na początku października odwiedziła mnie matka. Byłem zbyt dumny, by powiedzieć jej o tym, co się dzieje. Wszystko to napawało mnie wstrętem, ale myślałem, że zdołam wytrzymać.
Jednak kiedy tylko wsiadłem do samochodu matki, którym mieliśmy udać się na kolację, puściły mi nerwy. To wzbudziło jej niepokój i zapytała, co mi jest.
— Nie zniosę tego dłużej! — wykrzyczałem przez łzy. — Tu jest okropnie!
Nie wyznałem jej, jak się nade mną znęcali, i nie miałem pojęcia, czy czegokolwiek się domyślała, ale odpowiedziała:
— Billy, jeżeli nie chcesz tu dłużej być, po prostu powiedz. Zabiorę cię ze sobą do Europy.
Nie odpowiedziałem od razu i zacząłem rozważać tę propozycję. Kiedy już dojeżdżaliśmy do restauracji, podjąłem decyzję, że choć perspektywa powrotu do maminej spódnicy jawi się kusząco, nie mogę opuścić Whiteman School jako pokonany oferma.
Usiedliśmy przy stoliku i złożyliśmy zamówienie. Kiedy jedliśmy, uspokoiłem się trochę i w połowie kolacji uniosłem wzrok znad talerza.
— Wiesz, myślę, że zostanę — oznajmiłem. — Dam sobie radę.
Wspólnie spędziliśmy weekend i w niedzielę wieczorem matka odwiozła mnie z powrotem do szkoły. Kiedy się pożegnaliśmy i szedłem do swojego pokoju, mijając sypialnie drugoklasistów, usłyszałem, jak dwaj chłopcy mówią szeptem:
— Billy, pora na odkręcanie cycków.
Przyspieszyłem kroku, ale tamci ruszyli za mną. Gniew i poniżenie wypełniły mnie do tego stopnia, że zamiast skręcić do swojego pokoju, zawróciłem i rzuciłem się na mniejszego z prześladowców. Uderzyłem go w nos. Chłopak przewrócił się, a ja usiadłem na nim i zacząłem okładać go pięściami, aż zalał się krwią i dopiero jego kolega chwycił mnie za ramiona i odciągnął na bok. Potem obaj spuścili mi solidne lanie, aż przyszedł dozorca, który nas rozdzielił.
Ale od tamtej chwili już nikt w Whiteman School nie ważył się mnie tknąć.
Spędziłem tam cały rok i poznałem wszystko to, o czym dotychczas nie miałem pojęcia. Zacząłem palić papierosy i wymykałem się w nocy, by przemycać alkohol do internatu. Tyle razy pakowałem się w różne tarapaty, że pod koniec roku usunięto mnie ze szkoły. Wróciłem do domu rodzinnego w Chicago, ale nie byłem już tym samym Billym Browderem.
Moja rodzina wyznawała pogląd, że jeśli dziecko nie jest wybitnie utalentowane, nie ma dla niego miejsca na ziemi. Tak bardzo odstawałem od tego ideału, że rodzice nie wiedzieli, co ze mną zrobić. Posyłali mnie do różnych psychiatrów, terapeutów i specjalistów, którzy mieli znaleźć sposób, żeby mnie „wyprostować”. Im dłużej to trwało, tym zacieklej się buntowałem. Wydalenie ze szkoły było dobre na początek, ale skoro naprawdę miałem pognębić moich rodziców, musiałem wymyślić coś więcej.
Olśnienie przyszło pod koniec szkoły średniej. Postanowiłem ubrać się w garnitur, zawiązać krawat i zostać kapitalistą. Nic nie mogło ich bardziej wkurzyć.
Rozdział 3
Chip i Winthrop
Istniał tylko jeden problem, gdyż miałem tak słabe oceny, że każda uczelnia, na której chciałem studiować, odrzucała moje podania. Dopiero po interwencji pedagoga szkolnego przyjęto mnie w trybie odwoławczym na uniwersytet stanu Kolorado w Boulder. Wprawdzie fakt, że z ledwością dostałem się na studia, był dość upokarzający, lecz szybko odzyskałem rezon, dowiedziawszy się, że według rankingu „Playboya” jest to najbardziej rozrywkowy uniwersytet w kraju.
Wiele razy oglądałem film Menażeria, uznałem więc, że skoro trafiłem na imprezową uczelnię, powinienem również wstąpić do bractwa studenckiego. Zapisałem się do bractwa Delta Upsylon i po przejściu wymaganych rytuałów inicjacyjnych zostałem jego członkiem. Każdy z nas miał jakiś przydomek — Fircyk, Wonny, Bambosz, Chudy — a mnie ze względu na czarne kręcone włosy nazywali Brillo.
Jako Brillo bawiłem się świetnie, ale po kilku miesiącach nadużywania alkoholu, uganiania się za dziewczynami, płatania figli i wylegiwania się godzinami przed telewizorem zacząłem dochodzić do wniosku, że jeśli dalej będę tak się prowadził, zamiast zostać kapitalistą, skończę, pobierając opłaty na parkingu. Miarka się przebrała, gdy pewien kolega z naszego bractwa, którego uważałem za swojego idola, okazał się tak silnie uzależniony od kokainy, że postanowił obrabować miejscowy bank, żeby zdobyć pieniądze na narkotyki, i został schwytany na gorącym uczynku. Kiedy skazano go na długą odsiadkę, zadziałało to na mnie jak kubeł zimnej wody. Uzmysłowiłem sobie, że jeśli nie zmienię swojego postępowania, to jedyną osobą, której mój bunt da się we znaki, będę ja sam.